Morbid Angel - "Altars Of Madness" (1989)

Oczytaliście się już pewnie na wszelkich stronach/blogach/forach jaki to ten "Altars Of Madness" nie jest wielki, wspaniały, przełomowy itp. itd. No cóż...ja w tym temacie nie wniosę specjalnie niczego nowego. Zdecydowanie podzielam zdanie zwolenników i ogólne zachwyty nad tym krążkiem, choć muszę przyznać, że w dyskografii Morbid Angel mam jednak inne faworyty. Czy to źle świadczy o "Altars Of Madness"? Absolutnie nie! Wszak nie należy to do najłatwiejszych zadań, gdy trzeba wybrać swojego ulubieńca spośród aż sześciu znakomitych płyt od jednej ze swoich ulubionych kapel! 

No dobra, ale teraz nie o tym, w jakim więc celu recka czegoś co już jest znane i często omawiane? A no, wychodzę z założenia, że dobrą muzyką trzeba się dzielić i mówić o niej nawet jeśli już niektórzy wiedzą o co w niej chodzi, oczywiście nie do przesady (jak np. robi to Teraz Cock z Metalliką czy Iron Maiden), ale raczej w kontekście przypominajki i krążka wartego odświętnego (hehe) odświeżenia. No a już zwłaszcza kiedy longplaya świetnie się słucha mimo wielokrotnego wałkowania go i pomimo tylu lat na karku. Z pewnością warto! 

Debiutancki album Morbid Angel to po prostu kawał znakomitej muzyki, idealnie pokazujący pierwotną formę amerykańskiego death metalu (wówczas wcale nie tak odległego od thrashu), tj. dość bestialskiego, przesiąkniętego wczesnymi płytami Slayer (ale też Possessed), odpowiednio klimatycznego (w typie okultystycznym, a jak!) i przewyższającego brutalność swoich pierwowzorów (bo z wyraźnymi blastami). Swoje uczyniła też konfiguracja muzyków, jacy w tamtym czasie stanowili zespół (choć nie można zapominać o bardzo mocnej - jak na 1989 rok - produkcji). Właściwie każdy z Amerykanów doskonale tu pokazał, że styl Morbid Angel to coś więcej niż wypadkowa powyższych inspiracji. Zarówno od strony gitarowych szaleństw Treya Azagthotha oraz Richarda Brunelle'a (a tych jest dość sporo - polecam zajrzeć do wkładki), niskich, ale czytelnych growli Davida Vincenta czy siejącego spustoszenie za garami Pete'a Sandovala, idealnie słychać własny, bardzo unikalny styl kapeli (zresztą, podobnej muzyki jak debiucie później już nie nagrali). 

Na poparcie powyższej tezy nie trzeba się też jakoś zbytnio wysilać, wystarczy zarzucić tytułami pokroju "Maze Of Torment", "Evil Spells", "Chapel Of Ghouls", "Suffocation", "Immortal Rites" czy "Visions From The Dark Side", przecież to murowane, death metalowe hity! Są one odpowiednio brutalne, ale również...dosyć chwytliwe. A że o całości można powiedzieć mniej więcej to samo, świadczy to tylko z jak znakomitą muzyką ma się tutaj do czynienia. Nawet po tylu latach!  

Ocena: 9/10

[English version]

You've probably read on all websites/blogs/forums that "Altars Of Madness" is great, magnificent, groundbreaking, etc. etc. Well...I will not bring anything new in this topic. I definitely mention the opinion of the fans and the general admiration for this album, although I must admit that I have other favorites in the Morbid Angel discography. Does that mean "Altars Of Madness" badly? Absolutely not! After all, it's not one of the easiest tasks when you have to choose your favorite from among as many as six excellent albums from one of your favorite bands! 

Okay, but now not about the purpose of review something that is already known and often discussed? Well, I assume that good music must be shared and talked about, even if some people already know what it is about, of course not to exaggerate (as for example in a Poland "Teraz Rock" magazine with Metallica or Iron Maiden does it - with each new release), but rather in the context of the reminder and the album worth a festive (hehe) refreshment. And especially when the longplay is great to listen to, despite being listened many times and despite so many years since the premiere. It's definitely worth it! 

The debut album of Morbid Angel is simply a piece of excellent music, perfectly showing the original form of American death metal (not that far from thrash at the time), i.e. quite beastly, saturated with early Slayer (but also Possessed) albums, appropriately atmospheric (occult type of course!) and exceeding the brutality of its prototypes (because with distinct blasts). The set of musicians who constituted the ensemble at that time also made its own (although we cannot forget about a very strong - as for 1989 - production). Virtually each of the Americans has perfectly shown here that the Morbid Angel style is something more than the result of the above inspirations. Both from the guitar madness of Trey Azagthoth and Richard Brunelle (and there are quite a lot of these - I recommend taking a look at the booklet), low but clear growls of David Vincent or Pete Sandoval, who wreaks havoc behind the drums, you can perfectly hear the band's own, very unique style. (anyway, they did not record similar music as their debut album later). 

I don't have to make too much effort to support the above thesis, just mention the titles like "Maze Of Torment", "Evil Spells", "Chapel Of Ghouls", "Suffocation", "Immortal Rites" or "Visions From The Dark Side", after all, these are very death metal hits! They are suitably brutal, but also...quite catchy. And the fact that the whole can be said to be more or less the same, it only proves how great music is here. Even after all these years!

Rating: 9/10

Komentarze

  1. Widzę że wziąłeś na tapetę klasyków dużego kalibru. Ale popełniłeś drobny falstart bo ich dyskografię powinno się zaczynać od Abominations of Desolations - jakby nie było najstarszego oficjalnie wydanego wydawnictwa, całkiem niezłego swoją drogą. Dobrze wskazałeś punkty odniesienia z tymże w przypadku Slayera to jednak bardziej słychać inspirację Hell Awaits niż Reign In Blood. Na Altars... jest podobnie duszny, mroczny klimat i rozbudowane kompozycje z milionem kakofonicznych solówek. Zresztą sporo utworów z tej płyty powstało w tym samym czasie, co Reign In Blood więc siła rzeczy Morbidki nie mogły się tym inspirować. Trójka Slayera to bardziej wpłynęła na takie kapelki jak Deicide czy Cannibal Corpse.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Abominations Of Desolation" pojawi się, ale zgodnie z kolejnością z jaką wydał to zespół, czyli po "Blessed Are The Sick". Z inspiracjami co do Slayera fakt, to musiało być "Show No Mercy" i "Hell Awaits", zapomniało mi się, że niektóre numery na "Altars..." były sprzed 1986 roku. Zaraz poleci mała edycja.

      Usuń
  2. O, to ten ikoniczny i absolutnie kultowy album, który skumałem dopiero po 50 odsłuchach!

    To samo miałem z "Legion" czy "Clandestine". Musiało mi się przetrawić, by uderzyły mnie w pełni swojego majestatu. Teraz tych płyt słucham na kolanach, ale nie od razu było tak pięknie.

    Co ciekawe, takie "Severed Survival" czy "Onward to Golgotha" - chyba jednak nieco bardziej nieprzystępne rzeczy dla poznającego death metal młodzika, zwłaszcza ta druga - weszły mi praktycznie od razu. Zresztą w latach 90 zarówno Autopsy, jak i Incantation były skryte w cieniu, dopiero teraz słusznie docenia się te kapele. Ale to dygresja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą akurat miałem z górki, wystarczyło, że "Maze Of Torment" i "Chapel Of Ghouls" siadły od razu to i reszta jakoś poleciała. A z "Clandestine" to już dawno się nie mocowałem, za każdym razem jakoś mnie odrzucała.

      Debiuty Autopsy i Incantation bardziej piwniczne więc pewnie stąd większa nieprzystępność :>

      Usuń
    2. Ja też miałem więcej problemów z Autopsy czy Incantation niż z debiutem Morbidów, który zawsze mi wchodził bez najmniejszych problemów. Clandestine łatwym materiałem nie jest, ale ja to przekatowałem bardzo ostro kiedyś na jednym z wyjazdów zimowych w szkole średniej i potem już nie miałem żadnych problemów z tą płytą.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty