Annihilator - "Criteria For A Black Widow" (1999)
Lata eksperymentów i dziwacznych poszukiwań Jeffa Watersa poskutkowały w 1999 roku powrotem do thrashu i wydaniem jednej z lepszych płyt jakie ukazały się pod szyldem Annihilator i jednocześnie jednej z niestety bardziej niedocenianej w dyskografii kanadyjskiej kapeli - "Criteria For A Black Widow". Mimo paskudnej okładki, jest to bardzo dobry longplay, oferujący wszystko co najlepsze w Annihilator. Wszelkie zmiany niby ograniczają się na nim do inaczej rozłożonych proporcji między melodiami a ostrzejszym graniem i unowocześnianiu starszych patentów (na szczęście bez szaleństw), całościowo jednak, jest to na tyle przekonująco i - paradoksalnie - na świeżo podane, że większość nie powinna narzekać na zastój lub też, że zespół nagrał tu "best of" pod przykrywką nowych utworów. Na "siódemce" zawitało dużo więcej niż na poprzednich czterech longplayach klasycznego, thrashowego piłowania oraz technicznych zagrywek, znacznie mniej prostawych melodyjek i...zdecydowanie więcej chęci do tworzenia muzyki. Tylko tyle i aż tyle, ale mnie to w zupełności tutaj przekonuje, takiego grania jakie znalazło się na "Criteria For A Black Widow" po prostu już od dawna mi brakowało u Annihilator. Nie tylko to jednak powinno przekonać większość obrażonych za "Remains" i poprzednie płyciwa, tym razem do składu powrócili również Randy Rampage oraz Ray Hartmann - muzycy znani przecież z "Alice In Hell". No i chyba nie trzeba dodawać, że ich wkład w muzykę był ponownie dosyć istotny. Obaj panowie - mimo wyraźnie słyszalnego upływu lat - przynieśli ze sobą kupę świeżej energii, zarówno od strony wokali (po staremu, bardzo nieokiełznanych i nieco szalonych) oraz perkusyjnych galopad (tym razem zdecydowanie szybszych). Znaczna część z utworów stawia zatem na szybką, ale nie pozbawioną melodii, thrashową młóckę. Kawał solidnego grania oferują chociażby "Sonic Homicide", "Bloodbath", "Nothing Left" czy nawiązujące do przeszłości "Back To The Palace" i "Schizos (Are Never Alone) Part III", będące świetnymi kontynuacjami swoich pierwowzorów (nie tylko z tytułów heh). Odrobiny zróżnicowania wnoszą na krążku psychodeliczny tytułowiec oraz bardziej heavy metalowy "Punctured" - w nich wkrada się trochę więcej kombinowania. Ogólnie więc jest w czym wybierać. Delikatne wpadki "Criteria..." ma dwie. Największą są o dziwo okazjonalne wokale Watersa (o wiele słabsze na tle Rampage'a), ale też najlżejsze w tym zestawieniu dwa utwory - "Loving The Sinner" oraz "Double Dare", niestety strasznie rozwodnione. W stosunku do reszty bardzo dobrych kawałków, wyżej wymienione (+ zbędny instrumental "Mending") nie powinny mimo wszystko sprawiać większych problemów z całością krążka. Bo co by jednak nie mówić, Annihilator powrócił na "Criteria..." do thrashu w klasycznym składzie i - nie zważając na delikatne niedociągnięcia - ze sporym rozmachem. Szkoda tylko, że na chwilę.
Ocena: 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz