Morbid Angel - "Blessed Are The Sick" (1991)

Olbrzymi sukces "Altars Of Madness" nie spowodował, że ekipa Treya Azagthotha osiadła na laurach czy spuściła z tonu. Wręcz przeciwnie, Morbidki postanowili kuć żelazo póki gorące i z nową muzyką zwlekali niczym struś pędziwiatr - w ogóle! Dwa lata później przyłożyli bowiem longplayem, który pozamiatał równie znakomicie co debiut, a jak dla na mnie, przyłożyli takim, który wywołał jeszcze większe wrażenie niż "Altars...". Powód jest banalnie prosty, "Blessed Are The Sick" to death metal jeszcze ciekawszy, o wiele bardziej rozbudowany i o trochę innym feelingu niż poprzednik, a przy tym wciąż wystarczająco ekstremalny, by przypodobać się wszystkim zwolennikom poprzednika czy generalnie lubujących się w takich dźwiękach. 

Na "Blessed..." zaszło po prostu sporo sensownych i nie naruszających ekstremalnej strony muzyki zmian. Amerykanie z Morbid Angel z jednej strony dopuścili znacznie więcej niż poprzednio zwolnień i położyli dużo większy nacisk na technikę oraz klimat (czy - mówiąc dosadniej - ogólnego poukładania), po drugiej stronie, zdecydowali się jeszcze bardziej zawęzić utwory, gdzie przeważają blasty, a przy wolnych utworach postarali się, by wypaść w nich równie ciężko co przy tych "normalnych". Polecieli z tym więc dosyć odważnie, choć naturalnie, wszystko to dobrze współgra z muzyką. Najlepszym przykładem, pierwszy z brzegu mega hiciarski "Fall From Grace", wolniejszy (co nie znaczy, że bez blastów!), z wyraźnie niższym wokalem Davida Vincenta oraz ciekawie rozwijającym się "mówionym" motywem w środku. 

Highlightów jednak nie brakuje także w dalszej części krążka. Tutaj warto wymienić chociażby "Day Of Suffering", "Abominations", "Thy Kingdom Come" czy "Blessed Are The Sick/Leading The Rats", a to przecież nie wszystkie z całego zestawienia - trzeba by było wymienić wszystkie "regularne" kawałki. Właśnie, skoro zszedłem już na temat przerywników, tych jest aż 4. Fajnie wypadają wprawdzie bardzo klimatyczne "Doomsday Celebration" i "Desolate Ways", ale "Intro" oraz "In Remembrance" można już spokojnie przeklikać - tylko zbędnie wypełniają czas. Nad tym jednak nie ma co się bardziej pastwić, wszak to tylko interludia. Najważniejsze, że główna muzyka przebija "Altars..." i robi niemałe wrażenie po dziś dzień. No a kult wobec niej również w pełni zasłużony!

Ocena: 9,5/10

[English version]

The tremendous success of "Altars Of Madness" did not make the band of Trey Azagthoth rest on their laurels or let them down. On the contrary, Morbid Angel decided to forge their style of music and surprise their listeners a lot! Two years later they hit with an lp which was as well as the debut and for me, it's even better than "Altars..." iteself. The reason is very simple, "Blessed Are The Sick" is a death metal even more interesting, much more complex and with a slightly different feeling than its predecessor, and at the same time extreme enough to please all the fans of its predecessor or generally fond of such sounds. 

There were just a lot of sensible changes that did not affect the extreme side of music on "Blessed...". The Americans from Morbid Angel, on the one hand, allowed much more layoffs than before and put much more emphasis on the technique and climate (or - to put it bluntly - on the general arrangement), on the other hand, they decided to narrow down the songs, where blasts predominate, and with slow paces they tried to make them as difficult as with the "normal" ones. So they flew quite boldly with it, but naturally, it all fits well with the music. The best example, the first mega hit "Fall From Grace", slower (which does not mean that no blasts!), with a clearly lower vocal by David Vincent and an interestingly developing "spoken" theme in the middle. 

However, there are also highlights in the further part of the album. Here it is worth mentioning, for example, "Day Of Suffering", "Abominations", "Thy Kingdom Come" or "Blessed Are The Sick/Leading The Rats", and these are not all of the whole list - I would have to mention all "regular" songs. Well, since I have already gone to the topic of intros, there are 4 of them. The atmospheric "Doomsday Celebration" and "Desolate Ways" are nice, but "Intro" and "In Remembrance" can be easily clicked - they only fill the time unnecessarily. However, there is no need to worry more about this, after all, these are just interludes. Most importantly, the main music breaks through "Altars..." and makes quite an impression to this day. As for me, the debut has been surpassed. Well, the cult of this record is also well deserved!

Rating: 9,5/10

Komentarze

  1. Jeden z moich ulubionych Morbidów. Postęp słychać na nim wyraźnie a najlepszym jego dowodem jest fakt, że utwory nowsze już dość wyraźnie odróżniają się od powtórnie nagranego repertuaru z Abominations of Desolations. Są dużo bardziej techniczne, profesjonalne i mniej dzikie. Choć całość przy okazji dobrze zgrywa się ze sobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwaga, napierdalam herezję.

    Nie cierpię brzmienia perkusji na tej płycie. Czysto obiektywnie, na takim "Gateways..." jest jeszcze gorsze - ale do tamtego masywnego walca jeszcze jakoś pasuje. A tutaj to plastikowe cyk-cyk zabija mi szybkie partie, nie mówiąc już, że kompletnie nie pasuje do satanistycznej otoczki.

    Po dwóch browarach powoli przestaje to dla mnie robić różnicę, ale... tak jak w przypadku takiej trójki Napalm Death wykręcone przez Morrissound brzmienie robi mega robotę (zwłaszcza w połączeniu z tą cudowną mechaniczną precyzją M. Harrisa), tak tutaj nie siedzi mi i już.

    Z tego powodu ta świetna kompozycyjnie płyta znajduje się u mnie dopiero na piątym, jeśli nie na szóstym miejscu w dyskografii najlepszego zespołu deathmetalowego w dziejach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi brzmienie perki na Blessed nie przeszkadza. Sandoval (w przeciwieństwie do swoich następców) siał niezłe zniszczenie za garami i ten album doskonale to potwierdza, dodając szczególnie werblowi mocy i pogłosu.

      Inne zdanie będę też miał o Harmony Corruption. O ile perka brzmi na niej fajnie (choć bardzo daleko jej do poziomu mocy emanującego choćby z debiutu Scorna - polecam posłuchać jak jeszcze nie znacie), to reszta tego brzmienia w postaci płaskich, jednowymiarowych gitar w formie ściany dźwięku zupełnie nie pasuje do Napalmów. Od razu słychać, że panowie technicznie byli średni. W przypadku ND dużo bardziej sprawdza się bardziej przestrzenny i uderzeniowy sound jak na Utopii Banished.

      Usuń
    2. Na tej płycie pasuje, bo to najbardziej unikalny Napalm zresztą - jedyny praktycznie czysto deathmetalowy album w dyskografii. Mnie ta cięta precyzja i chirurgiczna wręcz gra gitar mocno robi, produkcja zaś doskonale ją uzupełnia. Ale to ja.

      "Utopia Banished" ma miażdżące, masywne brzmienie (słuchana głośno kruszy tynk ze ścian), to zresztą niegdyś mój ulubiony ND, ale jednak teraz jawi mi się jako zbyt monotonny - taki siłowy napierdol powinien trwać 25-30 minut, nie 40. Pierwsza połowa, z takimi hitami jak "I Abstain" czy "The World Keeps Turning" niezmiennie niszczy tak czy inaczej.

      Usuń
    3. Heh kiedyś też zrzędziłem na ten werbel, że za czysty i przejrzysty im tu wyszedł, ale teraz to w sumie mi aż tak nie przeszkadza. Na pewno ma to swój urok i specyficzny styl, bo z kolei sound "Altars..." czy nawet "Covenant" tutaj mógłby się zupełnie nie sprawdzić. Taka sama sytuacja z "Gateways...".

      Poważne problemy z brzmieniem to oni zaczęli mieć gdzieś tak od 2003 roku ;>

      Usuń
    4. nic mi na tej płycie nie przeszkadza. jeśli ktoś czegoś nie lubi na tej płycie to mam ochotę przytulić taką osobę i dać buziaka żeby ośmierzyć jej ból

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty