Nader Sadek - "In The Flesh" (2011)

Coś w sam raz dla tych, którzy rozczarowali się "Illud Divinium Insanus", a chcieliby posłuchać czegoś w podobnych klimatach, bez zbędnego cudowania. Nader Sadek to death metalowy projekt, którego typek o tym samym nazwisku wymyślił sobie koncepcję ogólnej muzy, a do jej wykonania zaprosił Blasphemera, Flo Mouniera, Steve'a Tuckera oraz sporą rzeszę muzyków sesyjnych. Trzy wielkie nazwiska były gwarancją czegoś co najmniej interesującego, ale jak wiadomo, różnie z takimi superprojektami bywa. W przypadku Sadka, na szczęście udało się uniknąć syndromu "wielkich nazwisk"

Na "In The Flesh" największą robotę zdziałała przede wszystkim muzyka, pomysły, inność (choć bez przesady) i "lepszość" nad "Illudem". Stylistycznie, Nader Sadek to jednak nie tylko miks Mayhem, Cryptopsy i Morbid Angel z Tuckerem na wokalach. Oczywiście wiele patentów z wyżej wymienionych kapel przewija się także i tutaj, a wiadomo też na którą kapelę poszedł największy nacisk; całościowo jednak, wydawnictwo to ma swój własny charakter i kilka rzeczy, którymi odróżnia się od wyżej wymienionych. Warto chociażby zwrócić uwagę na poszatkowane "Soulless" oraz "Petrophilia" czy uduchowiony "Of This Flesh (Novus Deus)" z kobiecymi wokalizami. Odniesienia do Morbidów, Mayhem i Cryptopsy występują, a z drugiej strony, brzmi to na tyle inaczej, że w dyskografii którejś z tych trzech kapel taka muzyka mogłaby jednak nie do końca spasować. Dalej, w słuch rzuca się wolniejszy "Sulffer", najbardziej morbidowy "Mechanic Idolatry", instrumentalny, mocno stonowany "Nigredo In Necromance" i...w zasadzie tyle, bo na tym ostatnim płyta się kończy. 

No a skoro już mowa o minusach, "In The Flesh" jest właśnie stanowczo za krótki! Poza trzema przerywnikami, zespół przygotował tak naprawdę tylko 6 utworów. Lepszy wprawdzie niedosyt niż przesyt, ale dwa kawałki więcej na pewno nie byłyby czymś niemożliwym dla ekipy, która nagrywała pod wieloma różnymi (i bardzo znanymi!) szyldami. Reszta muzy większych zastrzeżeń zbytnio nie nasuwa, produkcyjnie jest okej (taki dosyć surowy sound pasuje do death metalu o blackowych naleciałościach), warsztatowo i kompozycyjnie też, jedynie objętościowo trzeba się nastawić, że bliżej temu do epki aniżeli pełnej płyty. Od czego jednak jest replay...

Ocena: 8/10

[English version]

Something for those who are disappointed by "Illud Divinium Insanus" and would like to listen to something similar, without unnecessary bizzare. Nader Sadek is a death metal project that came up with Sadek himself and the concept of music. He invited Blasphemer, Flo Mounier, Steve Tucker and a group of session musicians to perform it. The three big names were a guarantee of something interesting, but as you know superprojects usually don't be intersting. In the case of Sadek, fortunately, the "big names" syndrome was avoided. 

On "In The Flesh" the greatest was done by music, ideas, otherness (though not exaggerating) and "being better" over "Illud". Stylistically, Nader Sadek is not only a mix of Mayhem, Cryptopsy and Morbid Angel with Tucker on vocals. Of course, many patterns from above-mentioned bands also appear here, and it is also known which band was the most audible; overall, the release has its own character and a few things that make it different from the bands above. It is worth paying attention to the fragmented "Soulless" and "Petrophilia" or the soulful "Of This Flesh (Novus Deus)" with female vocals. References to Morbid Angel, Mayhem and Cryptopsy occur, but on the other hand, it sounds so different that in the discography of one of these three bands, music couldn't quite fit. Next, it's worth to highlighting the slower "Sulffer", the most morbid "Mechanic Idolatry", the instrumental, toned down "Nigredo In Necromance" and...basically that's it, becuase on the last one, cd's ends. 

Well, talking about flaws, "In The Flesh" is way too short! Apart from the three intros, the band actually prepared only 6 songs. Two more tracks wouldn't be impossible for a musicians that recorded under many different (and famous!) names. The rest of the music doesen't raise any major objections, production is fine (such a rather raw sound fits to death metal with black accretions), also in terms of composition, but you have to be prepared that it is closer to an ep than a full album. However, there is always the replay button...

Rating: 8/10

Komentarze

  1. Trzaskasz te recki ostatnio w takim tempie że nie zdążam pisać komentarzy. Zgadzam się w pełni że podstawowa wada tej płyty to jej długość a raczej krótkość. Nie jest to death metal w stylu Vader czy Deicide więc około 40 minut byłoby wskazane a nie niecałe 30, tym bardziej że jeden z normalnych utworów ma charakter czysto instrumentalny. Chyba trochę się gościom spieszyło i nie dopracowali koncepcji stąd wyszedł taki a nie inny album. Ale ogólnie jest bardzo fajny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wynika z osłuchania się, o niektórych z płyt Morbidów mógłbym w sumie pisać nie przesłuchując ich na nowo :) pewnie jak zawita Hypocrisy tempo nieco zwolni.

      W zasadzie tak. Można powiedzieć, że to pięć utworów + 4 instrumentale (choć to krzywdzące dla tego ostatniego). Ale nawet jak na album w pośpiechu efekt mi się podoba.

      Usuń
  2. No normalnie chciałęm to samo napisać co pan wyżej. Ale żem się spóźnił. Płyta oczywiście obowiązkowa - to trzeba mieć

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty