Terrorizer - "Darker Days Ahead" (2006)
Powroty wielkich kapel zza światów bywają skrajnie różne, jedne lepsze, drugie gorsze - z większą częstotliwością tego ostatniego. Z amerykańskim Terrorizer jest jednak trochę inna sprawa. Cóż, tak naprawdę, duuużo lepiej by się stało, gdyby...ekipa Piotrka Sandovala pozostała zespołem jednego, wielkiego albumu i nie powracała z kolejnymi płytami! Oczywiście, z biegiem czasu Amerykanie z Terrorizer zdążyli się jako tako wyrobić, aleee ich pierwszy studyjny podryg po latach, któremu na imię "Darker Days Ahead", wydaje się być totalnym strzałem kulą w płot, wręcz idealnym pretekstem, by uznać reunion Terrorizer za zbyteczny. Powstało "dzieło" zupełnie nieadekwatne do formatu kapeli i nie mające żadnego podjazdu do "World Downfall".
"Darker..." rozczarowuje więc pod każdym względem. Poziom ekstremy na nim nie zachwyca, tempa nie zabijają (mimo firmowego blastowania Pete'a), pomysły na kawałki średnio przykuwają uwagę, no i najgorsze, pełno w nich nudnawnych - a obecnie już mocno przeoranych w metalu - schematów. Niestety, z tego wszystkiego powstał potwornie wtórny i odtwórczy materiał, który nawet pod innym szyldem nie robiłby specjalnie lepszego wrażenia.
Kolejna sprawa, nowy skład - a dokładniej druga połowa. Na "Darker..." udziela się dwóch zupełnie nowych muzyków dla Terrorizer. No i w tym miejscu również pojawia się sporo zgrzytów. Partie basowe Tony'ego Normana ledwo wybijają się ponad gitary (nawet jak na standardy "dudniącego" brzmienia w tej stylistyce), a jeszcze poważniejszą wtopą są wokale Anthonego Rezhawka - totalnie bez polotu i ekspresji. No a gdy tak jednostajny growl zestawi się z mało ekscytującą muzyką, album wchodzi równie dobrze niczym ciepła wóda upalnym południem.
Przeciętność i odtwórczość to największa domena "Darker...". Można niby sprawdzić "Doomed Forever", "Legacy Of Brutality" czy "Blind Army", ale to tyle z tych większych pozytywów - a i to nie rzucałoby na kolana na jakiejś epce. Co ciekawe, aż 4 kawałki (tj. "Mayhem", "Crematorium", "Fallout", "Nightmare") to nowe wersje utworów z demówek wydanych jeszcze przed debiutem, a jeszcze jednym jakże znakomitym kąskiem jest remake kawałka z "World Downfall" ("Dead Shall Rise"). Taki myk wystarczająco obrazuje całość materiału - jako skleconego na kolanie i bez pomyślunku. Po duecie Pintado-Sandoval zdałoby się jednak liczyć na więcej.
Ocena: 5/10
[English version]
The returns of great bands can be extremely different, some better, some worse - with a greater frequency of the latter. However, in the case of American Terrorizer it's a bit different. Well, actually, a lot better it would be if...Pete Sandoval's band remained the band of one big album and did not come back with more albums! Of course, over time, the Americans from Terrorizer managed to make it better, but their first studio cd in years, which is called "Darker Days Ahead", seems to be a really bad, an ideal excuse to consider the Terrorizer reunion redundant. "Darker..." is completely inadequate to the band's format and not having any comparsion to "World Downfall".
So "Darker..." is disappointing in every way. The level of extremes on it is not impressive, the paces do not kill (despite Pete's excellent blasting), the ideas of the songs are not very interesting, and the worst part is full of boring - and now heavily too well-known in metal - patterns. Unfortunately, all this resulted in a monstrously secondary and reproductive material that would not make a much better impression even under a different name.
Another thing, a new line-up - the other half to be exact. On "Darker..." there are two completely new musicians of Terrorizer. And there are also a lot of glitches at this point. Tony Norman's bass parts barely stand out above the guitars (even by the standards of "rumbling" sound in this style), but more serious blend is Anthony Rezhawk's vocals - completely without any expression. Well, when such a monotonous growl is paired with less exciting music, the album enters as well as warm vodka on a hot noon.
Mediocrity and reproductivity are the biggest domain of "Darker...". You can check "Doomed Forever", "Legacy Of Brutality" or "Blind Army", but these are the biggest positives - but it would not bring even any sensible ep. Interestingly, as many as 4 songs (ie. "Mayhem", "Crematorium", "Fallout", "Nightmare") are new versions of the songs from demos released before the debut, and another great idea is the remake of the song from "World Downfall" ("Dead Shall Rise"). Such a solution illustrates the whole material sufficiently - as recorded in a hurry and ill-considered. After the Pintado-Sandoval duo, I have just demanded more.
Rating: 5/10
Fajnie że wziąłeś na warsztat Terrorizera, choć to jest ciąg dalszy "rodzinnych" powiązań z Morbid Angel. Debiucik to faktycznie jest najlepsza grindowa płyta przynajmniej z tego pierwszego okresu, przebijająca (i to sporo) pierwsze dwa Napalmy). Szkoda że nie zostali kapelą jednego wydawnictwa, choć ostatnia taka najgorsza nie jest. Z grindowców fajnie byłoby u Ciebie poczytać o Brutal Truth - też mają krótką dyskografię a sam się często zastanawiam czy ich jedynka to właśnie nie jest najlepszy grindowy album w historii. No i chętnie bym poczytał o nowszych kapelach z gatunku typu Nasum albo Nails, bo nie znam za bardzo a chętnie bym poznał.
OdpowiedzUsuńDorzucę jeszcze Hate Eternal i będzie już wszystko z rodziny morbidowatych.
UsuńTerrorizer to właściwie taka kapela jednego składu, później mieli jakieś przebłyski, ale to "World Downfall" robi największe wrażenie, nawet po tylu latach od premiery.
Śmiesznie to zabrzmi, ale póki co, średnio mi po drodze z grindcore'm (zwłaszcza tym nowszym). Poza tym Terrorizerem, za którego ostatnio się tak zabrałem, jakoś nie mam ochoty na pisanie o tego typu kapelach. Za jakiś czas mi się pewnie odmieni, ale możliwe, że coś z grindu pojawi się dopiero w przyszłym roku. Na razie w kolejce czeka Immolation, Incantation oraz Grave.
Na dwa ostatnie już czekam niecierpliwie.
Usuń