Hate Eternal - "Fury & Flames" (2008)
Kitu, że Hate Eternal jest w stanie wypuścić kiepski materiał, wmówić bym sobie nie dał, to jednak z "Fury & Flames"...niestety coś jest nie tak! Owe "coś" oczywiście nie wynika z nagłych zmian czy odkrywania siebie na nowo, ale z przypadłości, która dość często dotyka nowsze albumy (w szczególności nieco młodszych wykonawców) - nagrywania niemal z obowiązku i byle odklepać wydanie płyty. Naturalnie, porażki na "Fury..." trudno odnotowywać i na siłę się doszukiwać, aczkolwiek wiele elementów, które wcześniej się u Hate Eternal mogły podobać, tutaj najzwyczajniej w świecie nużą, nie powalają, a niekiedy wręcz irytują.
Spore oczekiwania wynikały z prostej przyczyny: składu. Obok Rutana pojawili się bowiem bardzo obiecujący (i szybki!) Jade Simonetto, stary znajomy z Ripping Corpse Shaune Kelley oraz - kto dla mnie wydawał się być tym najciekawszym - basista Cannibal Corpse, czyli oczywiście Alex Webster. No i tutaj objawia się pierwszy poważny zgrzyt "Fury & Flames", bo poza lepiej niż przyzwoicie zasuwającymi Simonetto i Rutanem, pozostała dwójka niestety bezpiecznie trzyma się głównych melodii, naprawdę rzadko kiedy wybiega ponad klasyczne schematy...i nie daje po sobie znać, że uczestniczyła w nagrywaniu tego albumu! Cóż, w szczególności od strony basu liczyłem na większą dawkę szaleństwa i odstępstw od poprzedniej formuły.
Paradoksalnie, sama muzyka też nie podnosi ciśnienia w takim stopniu co na poprzednich krążkach. W (zbyt) sporej ilości kawałków (jak np. w "The Funeary March", "Hell Envenom" czy "Para Bellum"), zespół nieco gubi pomysłowość i talent do wplątywania melodyjności, a zamiast tego oferuje wyłącznie jazdę na najwyższych obrotach. Rzecz jasna, nie mam za złe tej płycie (czy ogólnej idei kapeli) tak częstego obracania się wokół blastów i zasuwania byle szybciej (bo to dość charakterystyczny punkt Hate Eternal), ale ma się po "Fury & Flames" wrażenie, że Erik Rutan tym razem wcisnął szybkie tempa jak popadnie, bez większego przemyślenia. Owszem, wycisk zespół daje solidny, tylko szkoda, że szybko zaczyna być on nużący. Całe szczęście, w takich kawałkach jak "Bringer Of Storm", "Whom Gods May Destroy" czy "Proclemation Of The Damned" duch wcześniejszego Hate Eternal pozostał i dorównują one utworom z poprzednich płyt.
Jako całość, "Fury & Flames" to chyba najmniej przekonujący materiał z dyskografii Hate Eternal. Wszystkie z kawałków wprawdzie przelatują w miarę szybko i wpisują się w dobrze znaną już formułę muzyki Erika Rutana, choć przy tym, niczego nowego one nie oferują i bazują na dość podobnych (i trochę mało ekscytujących) schematach. Cudów nie oczekiwałem po tej płycie, ale następne krążki pokazały, że nawet z tak bezpiecznym podejściem do tworzenia muzyki da się tworzyć lepsze wydawnictwa.
Ocena: 6/10
[English version]
Fraud that Hate Eternal is able to release bad material, is not a real option, but from "Fury & Flames"...unfortunately something is wrong! Of course, this "something" does not result from sudden changes or reinventing oneself, but from an ailment that quite often affects newer albums (especially slightly younger artists) - recording almost out of duty and just tapping off the release. Of course, failures on "Fury..." are hard to notice and hard to find, although many elements that previously could have been liked by Hate Eternal are simply boring here, not overwhelming, and sometimes even irritating.
A lot of expectations resulted from a simple reason: line-up. Next to Rutan there was a very promising (and fast!) Jade Simonetto, an old friend from Ripping Corpse Shaune Kelley and - who seemed to be the most interesting for me - the bass player of Cannibal Corpse, of course Alex Webster. And here the first serious screeching of "Fury & Flames" manifests itself, because apart from the Simonetto and Rutan that slide better than decently, the other two, unfortunately, safely stick to the main melodies, rarely go beyond the classic patterns...and do not make themselves felt, that participated in the recording of this album! Well, especially from the bass side, I was counting on a greater dose of madness and deviations from the previous formula.
Paradoxically, the music itself does not raise the pressure to such an extent as on the previous albums. In a (too) large number of songs (such as in "The Funeary March", "Hell Envenom" or "Para Bellum"), the band slightly loses their ingenuity and talent to involve melody, and instead offers only high-speed blasting. Of course, I do not blame this album (or the general idea of the band) so often revolving around blasts and moving faster (because it's quite a characteristic point of Hate Eternal), but after listen to "Fury & Flames" you have the impression that Erik Rutan pressed a quick pace as the band possibly could, without much thought. Yes, the impression is solid, but it's a pity that it quickly becomes nothing more than classic fast paces. Fortunately, in such tracks as "Bringer Of Storm", "Whom Gods May Destroy" or "Proclemation Of The Damned" the spirit of the earlier Hate Eternal remained and they are equal good to the songs from previous albums.
As a whole, "Fury & Flames" is the least convincing material from Hate Eternal's discography. All of the tracks are relatively quickly and fit into the well-known formula of Erik Rutan's music, although at the same time, they offer nothing new and are based on quite similar (and a bit not very exciting) patterns. I did not expect miracles from this album, but the next discs showed that even with such a safe approach to creating music, it's possible to create better releases.
Rating: 6/10
Komentarze
Prześlij komentarz