In Flames - "Clayman" (2000)
Razem z "The Jester Race" i "Whoracle", "Clayman" to jedna z najbardziej znanych i cenionych pozycji w dorobku In Flames. W rok po trochę zachowawczym, ale wciąż niezłym "Colony", grupa Jespera Strömblada postanowiła bowiem pójść dalej niż kiedykolwiek wcześniej i zanurzyć się w mainstream na całego, tj. odchodząc od cięższych, melo-deathowych brzmień (choć pod to należałoby dać duży cudzysłów) na rzecz tych skrojonych pod radiowe standardy. Cel oczywiście wypalił z nawiązką i powinien robić niemałe wrażenie (wszak uwinęli się z nim w rok), bo pomimo tylu radykalnych zmian Szwedzi z In Flames osiągnęli jeszcze większy sukces niż na poprzednich albumach, a co za tym idzie, zyskali znacznie szersze grono odbiorców.
Sukces komercyjny to jedno, kompozytorski - zaś drugie. I co ciekawe, obie te rzeczy...na "Clayman" w pewnym sensie występują! Cóż, piąty krążek In Flames to album - jak czas pokazał - dość wpływowy na rzeszę naśladowców wygładzonego melo-deathu (co nieco zakrawa na oksymoron) czy - później - metalcore'a i jak na ironię, rzecz skomponowana bez przesadnej pompy i ładowania melodyjek byle gdzie. Otóż, "Clayman" to po prostu profesjonalnie przygotowany produkt dla mas w metalowej oprawie. Owego produktu słucha się jednak nie najgorzej, czego przykładem "Satellites And Astronauts", "Square Nothing", "Bullet Ride", "...As The Future Repeats Today" czy "Suburban Me", w których melodie są całkiem wysublimowane, łagodność mieści się w granicach przyzwoitości, a zespół serwuje zróżnicowane motywy nadające utworom osobnego charakteru. Żeby nie było za słodko, w niektórych utworach zdarza się też Szwedom przeginać i kłaść zbyt wielki nacisk na piosenkowość; na szczęście, nie rozsypuje ona spójności całego krążka, a i bez większych problemów idzie tę dawkę cukru przełknąć. Ba, pomimo barrrdzo wyraźnych ciągot do najbardziej ugrzecznionych odmian metalu, piąty krążek In Flames nie należy do tych, które wyłącznie celują w radiowe refreny lub chcą się przypodobać niedzielnym słuchaczom.
Wraz z ukazaniem się "Clayman", nastały zatem dla In Flames zupełnie nowe czasy. Po latach stopniowego łagodzenia brzmień, grupa Jespera Strömblada zdecydowała się bowiem zanurkować w dużo lżejszym i bardzo mainstreamowym metalu po całości, tj. ze szczątkową ilością melo-deathowych elementów. Na etapie "Clayman", owszem, miało to jakiś sens, na następnych albumach, już niekoniecznie.
Ocena: 7/10
[English version]
Along with "The Jester Race" and "Whoracle", "Clayman" is one of In Flames' most famous and respected cds. A year after the somewhat conservative but still nice "Colony", Jesper Strömblad's group decided to go further than ever and plunge into the mainstream completely, i.e. move away from melo-death sounds (although it would require large quotation marks) in favor of those tailored to radio standards. The mission, of course, succeeded and made quite an impression (after all, they got into a year with it), because despite so many radical changes, the Swedes from In Flames achieved even greater success than on their previous albums, and thus gained a much larger popularity.
Commercial success is one thing, and a compositional success is another. And interestingly, both of these things...occur to some extent on "Clayman"! Well, the fifth album of In Flames is an album - as time has shown - quite influential on followers of smoothed melo-death (which is a bit of an oxymoron) or - later - metalcore and, ironically, an album composed without excessive pump and loading of melodies without thinking. Well, "Clayman" is simply a professionally prepared product for the masses in a metal genre. However, listening to this product is not too bad, as exemplified by "Satellites And Astronauts", "Square Nothing", "Bullet Ride", "...As The Future Repeats Today" or "Suburban Me", in which the melodies are quite sublime, the gentleness is within the limits of decency and the band serves various themes that give the songs a separate character. Okay, in some songs it also happens that Swedes bend over and put too much emphasis on melodiousness; fortunately, it does not break up the consistency of the whole disc and this dose of sugar is degistable without bigger problems. In spite of a very clear tendency to the most polite varieties of metal, the fifth album of In Flames is not one of those that only target radio choruses or want to satisfy the irregular listeners.
So, with the release of "Clayman", there was a whole new times for In Flames. After years of gradual softening of sounds, Jesper Strömblad's group decided to dive into much lighter and very mainstream metal all over, i.e. with a residual amount of melo-death elements. On the "Clayman" times, yes, it made sense, on the next albums, not necessarily.
Rating: 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz