Immolation - "Dawn Of Possession" (1991)

Powstały na zgliszczach Defcon i Rigor Mortis, Immolation to jeden z najważniejszych przedstawicieli pogiętego i ponurego death metalu, którego kariera rozwijała się zaskakująco powoli i bez takich ekscesów, co podobni formatem, choć stylem niekoniecznie, Morbid Angel, Deicide czy Cannibal Corpse. Nie przeszkodziło to jednak zadebiutować z przytupem, ponieważ po serii demówek, kształtowania składu i szlifowania własnego stylu Robert Vigna, Ross Dolan, Tom Wilkinson oraz Craig Smilowski uderzyli z wydawnictwem, które nawet jeśli nie narobiło (wtedy) tak wielkiego boomu co ww. nazwy, to jednak zwróciło ono uwagę tych większych maniaków ekstremy.

Jak łatwo wywnioskować po okładce, "Dawn Of Possession" to death metal pełen ciężaru, duchoty i siarczystego klimatu, nieprzesadnie nastawiony na technikę (co nie znaczy, że jest banalnie) czy olbrzymią wyziewność (co nie znaczy, że jest leciutko). Przede wszystkim, album wymiata jeśli chodzi o riffy (za te w "Those Left Behind", "Immolation", "Into Everlasting Fire", "After My Prayers" czy "No Forgiveness (Without Bloodshed)" można paść na kolana!), wspomniany klimat, świetne operowanie średnimi tempami (w opozycji do blastowania, którego tu brak) oraz ogólną pomysłowość w kwestii solówek (porządnie zakręconych). Fajnie wypada też wokal Rossa, który na tym etapie nie był jeszcze tak głęboki, a bliżej mu było do...vincentowania! Idąc dalej, należałoby wyróżnić produkcję; z jednej strony nieokiełznana i zabrudzona, z drugiej, pełna mięcha i dość selektywna (za wyjątkiem basu, który ginie pod gitarami). No i na koniec same utwory, jak już zdążyłem napomknąć, jednakowo świetne i pochłaniające na długie godziny!

"Dawn Of Possession" to raptem przedsmak wielkości Immolation, choć już na tym etapie na niezwykle wysokim poziomie i zawierający porywające utwory. Ba, z perspektywy późniejszych albumów jest to jedna z najprostszych płyt, pod jakimi podpisała się ta ekipa z Nowego Jorku. Nie oznacza to oczywiście, że "Dawn..." wypada słabo czy mało ciekawie. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o duszny death metal, debiut Immolation to jedna z obowiązkowych pozycji w tym nurcie.

 
[English version]

Created on the ashes of Defcon and Rigor Mortis, Immolation is one of the most important representatives of the twisted and gloomy death metal, whose career developed surprisingly slowly and without such excesses as in a similar format, though not necessarily in style, Morbid Angel, Deicide or Cannibal Corpse. However, this did not prevent it from making their debut with a bang, because after a series of demos, shaping the line-up and polishing their own style, Robert Vigna, Ross Dolan, Tom Wilkinson and Craig Smilowski hit with the album, which, even if it did not (then) made such a big boom as the above-mentioned names, but it got the attention of these greater freaks of extreme music.

As it's easy to deduce from the cover art, "Dawn Of Possession" is a death metal full of heavy, stuffy and gloomy atmosphere, not overly focused on technique (which does not mean that it's banal) or enormous exhilaration (which does not mean that it's light). First of all, the album is really great in terms of riffs (the ones in "Those Left Behind", "Immolation", "Into Everlasting Fire", "After My Prayers" or "No Forgiveness (Without Bloodshed)" knock out!), the aforementioned atmosphere, handling of medium paces (as opposed to blasting, which is missing here) and general ingenuity in terms of solos (well-twisted). Ross's vocal is also nice, which at this stage was not that deep yet, and it was closer to...vincenting! Going further, production should be distinguished; on the one hand unbridled and dirty, on the other, full of flesh and quite selective (except for the bass that disappears under the guitars). And finally, the songs themselves, as I have already mentioned, are equally great and absorbing for hours!

"Dawn Of Possession" is only a foretaste of the greatness of Immolation, although already at this stage at an extremely high level and containing ravishing songs. Well, from the perspective of later albums, it's one of their simplest albums, but this does not mean, of course, that "Dawn..." sounds poorly or not very interesting. On the contrary, when it comes to stuffy death metal, Immolation's debut is one of the must-hear in this trend.

Rating: 9/10

Komentarze

  1. Twoja opinia co do najsłabszego poziomu debiutu z tych pierwszych płyt Immolation ni ejest taka odosobniona, choć jest też sporo osób, które ją darzą maksymalnym kultem i stawiają na piedestale. Raczej z gatunku tych preferujących prostszy i bardziej uderzeniowy death metal, bo taki na debiucie dominuje. Dla mnie dopiero budowali swój styl, choć DoP ma swój niewątpliwy urok produkcji z początku lat 90-ych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj ci co ją tak chwalą i stawiają jako top1 resztę dyskografii Immolation uznają za słabszą. Też jestem zdania, że dopiero tu budowali swój styl, ale skoro i tak nagrali na "Dawn..." świetną muzykę to tylko świadczy jak wielkim są zespołem.

      Usuń
  2. Ta płyta nie jest najsłabsza, tylko jest najprostrza. Nie jest zjawiskowa, nie jest zbyt oryginalna, ale jest mocna i potężna. W życiu nie nazwałbym ją najsłabszą w dyskografii Immo. Piękne pomysły na riffy, produkcja miodzio, aż ciary przechodzą. Ciężar wylewa się z głośników. Co do najsłabszej płyty Immo z całej dysco w moim odczuciu jest Harnesing 2005. Na moje ucho tam są słabsze pomysły na muzykę, trochę na siłę mam wrażenie, to że najmelodyjniejsza w całej dysco to juz nie piszę, to oczywiście melodia na miarę ich stylu oczywiście. Wracając do początku, Dawn jest najprostrza ale na pewno nie najsłabsza. Pozdrówka //nie jestem psychofanem Immo, mimo to uwielbiam//

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty