Demolition Hammer - "Tortured Existence" (1990)
Widząc taką nazwę jak Demolition Hammer i paskudnie piękną w swoim wykonaniu okładkę zdobiącą ich debiutancki album pt. "Tortured Existence", samo na ślinę przychodzi wypaplać, że nikt tu jeńców brać nie będzie. W istocie, choć na ów moment debiutu chwilę trzeba było poczekać, a dokładniej do 1990 roku, kiedy to Steve Reynolds (bas/wokal), James Reilly (gitara), Vinny Daze (perkusja) i Derek Sykes (druga gitara) zadebiutowali pełniakiem. I to pełniakiem, którym tych czterech Amerykańców jasno dało do zrozumienia, że nawet w czasach gdy thrash metal zaczynał mięknąć i komercjalizować się na coraz szerszą skalę, powstawały krążki przeciwne tej idei i nieustępujące znacząco ówczesnym bardziej ekstremalnym, death metalowym produkcjom.
Takim przykładem jest właśnie "Tortured Existence". Album, który z jednej strony zgrabnie wpisuje się w thrash metalowe rejony niedalekie Kreatora, Sepultury i Slayera, ale również Dark Angel i Metalliki, a z drugiej, krążek, którego produkcja bezkolizyjnie wpasowywała Demolition Hammer pośród death metalowego boomu. Efekt wyszedł ciekawy, bo "Tortured..." świetnie godzi thrashowe piłowanie i tamtejsze sprinterskie oraz średnie tempa, a jednocześnie przytłacza bardzo gęstym soundem Scotta Burnsa o charakterystycznym tłustym brzmieniu gitar i bębnów (bardzo podobnym do produkcji uzyskanych przez Deicide, Death czy Obituary) oraz, na dodatek, może poszczycić się własnym, ciężarnym (sic!) feelingiem, dość wyziewnymi wokalami, sporą ilością techniki w solówkach i wybijającym się ciepło brzmiącym basem. Wystarczy rzucić takimi tytułami jak ".44 Caliber Brain Surgery", "Hydrophobia", "Infectious Hospital Waste", "Neanderthal" czy "Gelid Remains", by na własnej skórze przekonać się jak rasowy i zmyślnie skomponowany jest to kawał thrash/deathu. W zasadzie jedyny, pomniejszy minus, jaki się tu nasuwa to kawałek "Crippling Velocity". I nie dlatego, że jest zły. Chodzi o to, że jako jedyny...odstaje on dziwacznie przytłumionym brzmieniem na tle reszty krążka! W końcu, pozostałym utworom na "Tortured..." absolutnie nic się nie da zarzucić - są jednakowo spójnym, świetnym i w sumie dość unikalnym pomostem między thrashem a deathem.
Amerykanom z Demolition Hammer udało się więc bardzo dobrze wstrzelić ze swoją muzyką w niekoniecznie łaskawe czasy dla tego nurtu. Na "Tortured Existence" kwartet wyśmienicie dostosował thrash metal do aktualnych, death metalowych standardów, a przy tym, dokonał tego naturalnie, bez sztucznego podpinania się pod ówcześnie bardziej chodliwe gatunki metalu.
Ocena: 9/10
[English version]
Seeing a band name like Demolition Hammer and the hideously beautiful cover art that adorns their debut album entitled "Tortured Existence" are probably less likely to take prisoners here. In fact, we had to wait a while for that moment of their debut, more precisely until 1990, when Steve Reynolds (bass/vocals), James Reilly (guitar), Vinny Daze (drums) and Derek Sykes (second guitar) made their full-legth debut album. And it was really amazing full-legth debut album, with which these four Americans made it clear that even at the time when thrash metal began to soften and become commercialized on an increasingly larger scale, albums were created that were contrary to this idea and not inferior to the more extreme, death metal productions of that time.
"Tortured Existence" is such a great example of this topic. This is an album that, on the one hand, neatly fits into the thrash metal regions not far from Kreator, Sepultura and Slayer, but also Dark Angel and Metallica, and on the other, an album whose production seamlessly fitted Demolition Hammer into the midst of the death metal boom. The effect was interesting, because "Tortured..." perfectly combines with characteristic, thrash metal riffs and aggressive and medium tempos, and at the same time crushes with a very monstrous sound created by Scott Burns with a characteristic fleshy sound of guitars and drums (very similar to the productions obtained by Deicide, Death or Obituary) and, in addition, can boast of its own, heavy (sic!) feeling, quite intensive vocals, a lot of technique in guitar solos and an audible, fretless-like bass sound. It's enough to mention titles such as ".44 Caliber Brain Surgery", "Hydrophobia", "Infectious Hospital Waste", "Neanderthal" or "Gelid Remains" to see for yourself how powerful and cleverly composed this piece of thrash/death is. In fact, the only minor minus that comes to mind here is the track "Crippling Velocity". And not because it's bad. The point is that it is the only one...it stands out with a strangely muffled sound compared to the rest of the album! Finally, other tracks on "Tortured..." are absolutely flawless - they are equally coherent and quite unique and they are perfect bridge between thrash and death.
The Americans from Demolition Hammer managed to release their music very well into not necessarily favorable times for this style. On "Tortured Existence" the quartet perfectly adapted thrash metal to current, death metal standards, and at the same time, they did it naturally, without artificially mixing it with better profitable trends.
Rating: 9/10
thrash metal skończył się 40 lat temu na kilemłol
OdpowiedzUsuńhellalujah :::
OdpowiedzUsuńBaardzo dobra płyta.
hellalujah :::
UsuńA co do okładki. Majstersztyk! Czas pokazał, żaden tam Repka.
Album był słuchany tylko przez Morrisound. Brzmienie w miarę zajebiste, cokolwiek to znaczy, chociaż mniej dopieszczone od death metalowych płyt w tamtym okresie. Na Demolition popełnione tylko ten jeden raz. Dlatego głównie tą płytę sie wymienia z dorobku Demolition. Reszta disco traktowana z tzw wyjebaniem w system.
OdpowiedzUsuń