Kobong - "Kobong" (1995)

Dziwnej, nietuzinkowej i nowatorskiej muzyki nigdy za wiele. A zwłaszcza gdy jeszcze temat dotyczy Polski. W końcu, parafrazując klasyka - musi być dobre jak polskie! I tak też jest w przypadku dzisiejszych bohaterów recki, gdyż jednym z tego typu odważnych, unikalnych i jakościowych bandów zdecydowanie był mazowiecki Kobong. Grupa powstała już w 1994 roku, a w skład jej wchodzili: gitarzyści Robert Sadowski i Maciej Miechowicz, basista/wokalista Bogdan Kondracki oraz Wojciech Szymański na perkusji. Szybko po sformowaniu kapeli, bo raptem rok później wydali oni swój debiutancki album, zatytułowany po prostu "Kobong". Czyli pierwszą część mocno ześwirowanych, bardzo intrygujących oraz oryginalnych dźwięków w rejonach metalu i rocka, które nieszczególnie trafiły w swoje czasy i bardziej docenione stały się w dobie internetowych dyskusji.

Uściślając, Kobong już na etapie debiutu celowali w szerokie spektrum stylów. Znaleźć możemy tutaj chociażby prog, groove, funk czy rocka alternatywnego, choć tak po prawdzie, to i to wydaje się pewnym uogólnieniem w tym kontekście. Ta muzyka wymyka się jednoznacznej kategoryzacji - nawet pośród, pozornie, niepowiązanych ze sobą gatunków. Przede wszystkim, słychać tutaj olbrzymią wiedzę i wyobraźnię. Maciej Miechowicz i Robert Sadowski przeplatają więc między gitarowym bujaniem, dysonansami, rwanymi patentami czy rockową hałaśliwością, Bogdan Kondracki udanie łączy zaciągany śpiew, skandowanie oraz krzyki wespół ze slapującym basem, Wojciech Szymański zawodowo utrzymuje ogólny groove, ale równie sensownie przełamuje rytm, a całości przewodzi specyficzny, dość ciepły klimat. Fajna jest też produkcja, która brzmi organicznie i nie brak jej mięcha, a także dobre wrażenia wywołują, jak rzadko kiedy w moim przypadku, teksty i ich refleksyjna tematyka. 

W każdym razie, tak zakręcona mieszanka zdaje tu egzamin, bo jest cholernie spójną i trzyma ona bardzo wysoki poziom. Potwierdzeniem tego mogą być m.in. "Zanim", "Trzcinki", "Po Pas" (ten zalatuje Voivod), "Dolina", "Drzewa" czy "Prbda". Minusy? Tych nie mam co do debiutu Kobong dużo. Nie robią mi jedynie na tej płycie wszelkie luzackie przyśpiewki i cringe'owe wstawki w "Rege". To drugie natomiast jest jednak do wybaczenia, wszak źle te nawiązania zrobione nie są (i pasują do tytułu), to już tylko moja przypadłość, że po prostu nienawidzę muzyki reggae.

Jeśli zatem poszukujecie technicznej, oryginalnej oraz nieoczywistej muzyki z kręgu metalowych i rockowych brzmień, nie musicie wcale daleko szukać, gdyż ta powstawała również w samym sercu naszej pięknej stolicy. Chłopaki z Kobong w 1995 bowiem połączyli w jedną całość masę różnych stylistyk i nagrali spójny, klasowy krążek. Taki, który nie powoduje żadnych niestrawności - mimo że teoretycznie powinien.

Ocena: 8,5/10


[English version]

Weird, unique and innovative music is always welcome here. Especially when the topic concerns Poland. After all, to paraphrase the classic in our country - it must be good if it's from Poland! And this is also the case with today's band, because one of this type of brave, unique and quality bands was definitely Kobong from Warsaw. The group was founded in 1994 and included: guitarists Robert Sadowski and Maciej Miechowicz, bassist/vocalist Bogdan Kondracki and Wojciech Szymański on drums. Just a year after forming the band, they released their debut album, simply titled "Kobong". Well, this is the first part of very crazy, intriguing and original sounds in the areas of metal and rock, which were not particularly relevant to their times and became more appreciated in the era of Internet discussions.

More specifically, Kobong focused at a wide spectrum of styles already at the debut times. We can find here, for example, prog, groove, funk and alternative rock, although to be honest, even this seems to be an unfair generalization in this context. This music defies clear categorization - even among seemingly unrelated genres. First of all, there is a lot of knowledge and imagination here. Maciej Miechowicz and Robert Sadowski alternate between guitar swings, dissonances, broken patterns and rock noisiness, Bogdan Kondracki successfully combines within singing and screaming with slapping bass, Wojciech Szymański professionally maintains the general groove, but also sensibly breaks the rhythm, and the whole album has specific, quite warm atmosphere. The production is also nice, it sounds organic and fleshy and good impressions are evoked, as is rarely the case in my case, by the lyrics and their reflective themes.

In any case, such a twisted mixture works here, because it's extremely coherent and maintains a very high standard. This can be confirmed by among others: "Zanim""Trzcinki""Po Pas" (this one is associated to Voivod), "Dolina""Drzewa" and "Prbda". Minuses? I don't have many complaints about Kobong's debut. The only things that disturb me on this album are all the too easy-going singing and cringe elements in "Rege". The latter, however, is forgivable, after all, these references are not badly made (and they fit the title), it's just my situation that I simply hate reggae music.

So if you are looking for technical, original and non-obvious music from the metal and rock sounds, you can also find it straight from Warsaw. In 1995, the guys from Kobong combined a lot of different styles into one whole and recorded a coherent, classy album. One that doesn't cause any indigestion - even though it theoretically should.

Rating: 8,5/10

Komentarze

  1. aahhh... legendarny kobong, dopiero w 2022 się do nich wreszcie przekonałem.
    Długo mi to zajęło. Piewszy raz się dowiedziałem o nich jako dzieciak czytający magazyn komiksowy Produkt, założony przez słynnego rysownika Śledzińskiego co to rysował humorystyczne komiksy dla gazetki z grami komputerowymi. Trzcinki to jest piosenka, której tekst należy znać na pamięć.. Druga płyta Kobonga oczywiście lepsza, zwłaszcza ze względu na przeciwko, ale o tym napiszę jak będzie recka drugiej. Cieszę się, że nie porównywałeś ich do meshuggah tak jak robią to inni, bo byłoby to nie na miejscu Kobong robił coś zupełnie innego. Cieszę się, że za granicą też ludzie powoli zaczynają ocierać się o Kobonga. Ważna lektura muzyczna, nawet jeśli nie każdemu się spodoba. Czasami trzeba dać sobie challenge dla rozwoju.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chmury nie było, dokładnie kto to wymyślił że to jak meshuggah? Ja tam tego nie słyszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na "Chmurach" jest m.in. dużo matematycznych podziałów i djentowania - stąd te porównania do Meshuggah. Trudno (i krzywdząco) ich jednak przyrównywać do tych Szwedów, bo to - bądź co bądź - inny styl, klimat, feeling i stopień zakręcenia. Zresztą, "Chmury Nie Było" to 1997 rok, wtedy na rynku była tylko "Destroy Erase Improve" i epka "None", a popularność Maczugi dopiero zaczynała nabierać rozmachu. Ciężko wyrokować na ile ten album miał wpływ na Warszawiaków. Ja chociażby na "Chmurach" słyszę też Primus, King Crimson czy bardzo dużo Gorguts z okresu "Obscury". Tyle że no właśnie "Obscura" Kanadyjczyków wyszła rok po "Chmurach". Taki to paradoks ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty