Akercocke - "Rape Of The Bastard Nazarene" (1999)
Co może powstać z połączenia elegancji, satanizmu, erotyzmu i prog-death-black metalu? Nie wiem, pewnie coś porządnie pojechanego i zwyrolskiego, ale jeśli chodzi o muzykę trzymającą fason w stu procentach w tym odłamie, to pierwsze co nasuwa się na myśl, to właśnie zespół formatu Akercocke. Start tychże brytolskich dżentelmenów i ich szykownej wizji satanizmu datuje się na 1997 rok. Prace nad własną muzyką idą im wówczas bardzo sprawnie, toteż Jason Mendonça (gitara/wokal), David Gray (perkusja), Paul Scanlan (gitara), Peter Theobalds (bas) i Martin Bonsoir (klawisze) raptem rok później wydają pod tym szyldem swoją pierwszą taśmę promo, a w 1999 roku oficjalny debiut - "Rape Of The Bastard Nazarene". Rzecz, która nawet po tylu latach od premiery wprawia w niemałą konsternację, a w chwili premiery, z pewnością mogła być pewnym novum na scenie.
Jak wspominałem, styl Akercocke należy do sowicie oryginalnych. Garniturowy image z dużą dawką erotyzmu w tekstach (a na początku również na okładkach) i worshipowaniem rogatemu był dość niecodziennym zjawiskiem w kontekście ekstremy pod koniec XX w. i z tego powodu grupa była obiektem zainteresowania wobec różnych środowisk. Że odrzucała katoli i podobnych odklejeńców to jedno, ale drugie, wręcz najważniejsze, to, że niejednoznaczne odczucia wywoływała pośród metalowego światka. No a to, jak łatwo się domyśleć, tylko nakręcało coraz większy hype wokół Akercocke.
Szum był jednak niebezpodstawny. "Rape Of The Bastard Nazarene" to bowiem kawał konkretnie ześwirowanego, diabelskiego i wyziewnego death/blacku z elementami grindu, który pozbawiony jest stylistycznych niespójności i przyciąga na dłużej. W słuch błyskawicznie rzucają się więc charakterystyczne, świdrujące riffy, spory ciężar (zaskakująco dobra produkcja), infernalnie buczące wstawki klawiszowe, niebanalne struktury (mimo że jeszcze dalekie od późniejszej progresji), intensywne gary, smolisty klimat oraz bardzo wysokie zróżnicowanie wokali. Właśnie, wokale to również bardzo ciekawy temat u Akercocke. Jason Mendonça poleciał mocno po bandzie, oferując blackowe skrzeki, death-grindowy dół, prorocze deklamacje oraz czysty, wręcz popowy śpiew, a jakby tego było mało, pojawiają się także okazjonalne, kobiece zaśpiewy w wykonaniu gościnnych pannic. Jasne, z pozoru może wydawać się to nieskładne lub zbyt wydumane, aczkolwiek w tym przypadku jest - o dziwo - inaczej. Na pierwszym planie są oczywiście skrzeki i niskie wokale, dalej natomiast wspomniane udziwniacze, które jednak świetnie uzupełniają się z gęstą atmosferą, dodają muzyce kolejnego wymiaru, a chwytliwsze oraz ładniejsze z nich opierają się na wyszukanych melodiach. O słodzeniu nie ma tu kompletnie mowy.
Materiał przelatuje przez odtwarzacz dość szybko, a sporawa ilość rytualnych przerywników pozostawia pewien niedosyt na właściwą muzykę (choć "Sephiroth Rising" nie odbiega intensywnością od głównego repertuaru), to jednak "Rape Of The Bastard Nazarene" całościowo i tak bardzo imponuje. Najlepiej owe oryginalne zakręcenie i szatanowanie prezentują chociażby "Zulieka", "Marguerite & Gretchen", "Hell", "Nadja" oraz "Il Giardino Di Monte Oliveto Maggiore", w których można usłyszeć raczkujący jeszcze styl Akercocke. Przyczepić się tu można w zasadzie tylko do paru rzeczy. Pierwsza tyczy się nadmienianych przerywników i ich zbyt dużej ilości, druga - progresji. Cóż, na debiucie nie ma jej na tyle dużo co na późniejszych płytach, przez co miejscami wkrada się lekka toporność (zwłaszcza jak wpada jakiś wolniejszy, grindowy patent). Ten element, na szczęście, w przyszłości uległ zmianie.
Początki garniturowych szaleńców z Akercocke zatem jak najbardziej warte są sprawdzenia. Już wtedy było po ich graniu słychać potencjał na więcej i muzykę kiełkującą w kierunku czegoś niepowtarzalnego, wyłącznie kojarzonego z nimi. "Rape Of The Bastard Nazarene" był bowiem świetnym preludium oryginalności i wielkości Akercocke, które do 2005 roku sukcesywnie pięło się na sam szczyt.
Ocena: 8,5/10
[English version]
What can be created from the combination of elegance, satanism, eroticism and prog-death-black metal? I don't know, probably something crazy and perverted, but when it comes to music that is 100% consistent in the category of the great extreme music, the first thing that comes to mind is the Akercocke band. The start of these British gentlemen and their stylish vision of Satanism dates back to 1997. They were working on their own music very quickly, so Jason Mendonça (guitars/vocals), David Gray (drums), Paul Scanlan (guitars), Peter Theobalds (bass) and Martin Bonsoir (keyboards) released their first promo tape only a year later, and in 1999 the official debut - "Rape Of The Bastard Nazarene". A thing that, even after so many years since its premiere, causes considerable consternation, and at the time of its premiere, it certainly could have been a novelty on the scene.
As I mentioned, Akercocke's style is completely original. The suit style with a large dose of eroticism in lyrics (at the beginning also on the covers) and worship of the Satan was quite an unusual phenomenon in the context of extremes at the end of the 20th century, and for this reason the group was the object of interest from various circles. The fact that they rejected Catholics and similar deviants is one thing, but the second, and most important, thing is that they evoked ambiguous feelings among the metal world. Well, as you can easily guess, this only increased more and more hype around Akercocke.
However, the hype was not unfounded. "Rape Of The Bastard Nazarene" is a piece of really crazy, devilish and intense death/black with elements of grind, which is devoid of stylistic inconsistencies and attracts attention for a long time. The characteristic, drilling riffs, a lot of heaviness (surprisingly good production), infernal buzzing keyboard inserts, original structures (although still far from the later progression), intense drums, a pitch-black atmosphere and a very high differentiation of the vocals immediately catch your ear. Yes, vocals are also a very interesting topic for Akercocke. Jason Mendonça offered here black metal screeches, death-grind growling, prophetic declamations and pure, almost pop singing, and if that wasn't enough, there are also occasional female vocals by Nicola Kemp and Tanya Warwick. Sure, it may seem incoherent or too extravagant, but in this case it's - surprisingly - different. In the foreground, of course, there are screeches and low vocals, followed by the above-mentioned oddities, which, however, complement the dense atmosphere perfectly, add another dimension to the music and the catchier and prettier ones are based on sophisticated melodies.
The material is easy to listen to and a large number of ritual interludes leave one unsatisfied with the actual music (although "Sephiroth Rising" does not differ in intensity from the main repertoire), but "Rape Of The Bastard Nazarene" as a whole is still very impressive. This original twist and devilry is best presented by "Zulieka", "Marguerite & Gretchen", "Hell", "Nadja" and "Il Giardino Di Monte Oliveto Maggiore", in which you can hear Akercocke's oncoming style. Basically, there are only a few minor things to complain about. The first one concerns the above-mentioned interludes and their excessive number, the second one concerns the progression. Well, there isn't as much of it on the debut as on later albums, which makes it a bit monotonous in places (especially when some slower, grindy patterns come along). Fortunately, this element has changed in the future.
The origins of the suit madmen from Akercocke are definitely worth checking out. Already then, you could hear the potential for more and the music germinating into something unique, exclusively associated with them. "Rape Of The Bastard Nazarene" was a great prelude to Akercocke's originality and greatness, which until 2005 gradually rose to the very top.
Rating: 8,5/10
Witam Ziemian czy pan Ziemianin opisać nasz zespół VOIVOD?
OdpowiedzUsuńSzanse są, może nawet po Akercocke.
Usuń