Kreator - "Pleasure To Kill" (1986)

Po wydaniu ciosu pod postacią "Endless Pain", chłopaki z Kreatora przepełnieni byli nie mniejszą żądzą krwi i wściekłości jak tę chwilkę wcześniej, co równało się oczywiście z tym, iż nie kazali oni czekać jakkolwiek długo na równie bezwzględną kontynuację. Ta ukazała się bowiem z szybkością huraganu, gdyż raptem rok pod debiucie, a jakby tego jeszcze było mało, to na owym "Pleasure To Kill" Niemcy wyraźnie podciągnęli się kompozycyjnie i warsztatowo, nie tracąc nic z poprzedniej dzikości i agresji, której tutaj znalazło się nawet więcej (o czym zaraz). W ten sposób, jak łatwo wyrokować, drugi longplay Millego i spółki okazał się być krążkiem kompletnym w kontekście najbardziej wściekłych odmian thrash metalu oraz płytą niezwykle wpływową dla późniejszej, death i black metalowej fali, która ogarnęła świat. Bardziej niż to miało miejsce przy debiucie.

Potwierdzenie uderza do słuchu zaraz po urokliwym intrze "Choir Of The Damned" - robiącego za swego rodzaju ciszę przed burzą. Muzyka na dwójce Kreatora stała się jeszcze bardziej bezlitosna i nabuzowana, więcej w niej dzikich przyspieszeń, a także zyskała lepszą, choć nadal trzymającą się siarczystych klimatów, oprawę brzmieniową - mimo specyficznie brzmiących tomów (coś jak na rok później wydanej "Schizophrenii" Sepultury). To olbrzymie atuty "Pleasure To Kill", bo longplay zamiata szybkościami i agresją, jest dość zróżnicowany (również pod kątem okazjonalnych średnich temp, które wie jak je dozować) i nie trzyma się kurczowo jednego schematu oraz nie czuć po nim tej naiwności, która na debiucie się przewijała. 

Mille Petrozza, Ventor i Rob Fioretti (choć w składzie przez moment widniał wtedy na drugiej gitarze Michael Wulf, który na "Pleasure..." nie gra) przez całe osiem właściwych utworów młócą i porażają agresją aż miło, a zarazem nie da się o nich powiedzieć, by granie tej trójki było tu na jednym wydechu lub takie, gdzie chaos zbyt często wymyka się z pod kontroli. Na dwójce, Niemcy łoją w duchu rogatego i byle szybciej, ale jest to kawał przemyślanego i dopracowanego na miarę swoich czasów łomotu. Wrzućcie na tapetę chociażby takie killery jak "The Pestilence", "Under The Guillotine", tytułowy, "Riot Of Violence" czy "Ripping Corpse", w których pełno wyziewności, dobrej, heavy metalowej melodyki, wysokiej zadziorności i siarczystego klimatu. Na koniec warto dodać, że w przypadku "Pleasure..." zaszła (nie)mała zmiana w kwestii wokali. Mille - 5 kawałków, zaś Ventor - 3. I to akurat dobre posunięcie, bo jadowitość i furia Millego już wtedy odznaczała się charyzmą i wykraczała ponad typowe wypluwanie słów.

Takich płyt jak "Pleasure To Kill" nie ma więc sensu bardziej szczegółowo polecać. To album-biblia jeśli chodzi o teutoński thrash i krążek z cyklu tych, które każdy fan metalowych (i ekstremalnych) brzmień powinien znać. W końcu, na swoim drugim longu w pełnej okazałości narodził się charakterystyczny dla Kreator styl, który w następnych latach mniej lub bardziej był modyfikowany i przynosił kolejne sukcesy, właśnie na bazie "Pleasure To Kill".

Ocena: 9,5/10


A jak komuś jeszcze za mało dzikości z "Pleasure..." i średnio spasowała jej delikatna redukcja na następnych wydawnictwach, to warto zainteresować się epką "Flag Of Hate" z tego samego roku, a dołączoną później do podstawowej wersji pod postacią bonus tracków. Poza powtórzonym utworem z debiutu, który o dziwo zabrzmiał mocniej w stylu "Pleasure...", znalazły się tu dwie kompozycje niepowtórzone na krążku - "Take Their Lives" i "Awakening Of The Gods". Są one jednak ciekawym uzupełnieniem głównego materiału, gdyż prezentują trochę wolniejsze i bardziej rozbudowane oblicze, choć nadal wystarczająco dzikie, które dobrze współgra z szybkimi strzałami.

[English version]

After releasing the hit in the form of "Endless Pain", the guys from Kreator were filled with no less bloodlust and rage than a moment earlier, which of course meant that they did not make us wait any long for an equally ruthless sequel. This one was released with the speed of a hurricane, because only a year after their debut, and if that wasn't enough, on "Pleasure To Kill" the Germans clearly improved compositionally and in terms of technique, without losing any of the previous wildness and aggression, which is even present here more (about this later). In this way, as you can easily guess, the second lp by Mille & co. turned out to be a complete album in the context of the most furious varieties of thrash metal and an extremely influential album for the later death and black metal wave that took over the world. More than it was during the debut times.

The confirmation hits the ears right after the intriguing intro of "Choir Of The Damned" - as a calm before the storm. The music on "Pleasure To Kill" became even more ruthless and aggressive, with more wild accelerations, and also gained a better, although still sultry atmosphere - despite the strange-sounding drum toms (something like Sepultura's "Schizophrenia", released a year later). These are huge advantages of "Pleasure To Kill", because the longplay is full of speed and brutality, it's quite diverse (also in terms of occasional medium tempos, i.e. they know how to dose them) and it does not stick to one pattern and you do not feel the naivety that was present on the debut.

Mille Petrozza, Ventor and Rob Fioretti (by the way, for a moment the line-up included Michael Wulf on the second guitar, who does not play on "Pleasure...") throughout the entire eight songs are thrashing and shocking with aggression that is pleasant, without too similar patterns or that the chaos too often gets out of control. On "Pleasure To Kill", the Germans are presenting the loudly and fast vision of thrash metal, but it's a well-thought-out and refined for its times bang. Listen to such killers as "The Pestilence", "Under The Guillotine", the title track, "Riot Of Violence" or "Ripping Corpse", which are full of brutality, good heavy metal melody, high aggressiveness and evil atmosphere. Finally, it's worth adding that in the case of "Pleasure..." there was a (not) small change in terms of vocals. Mille - 5 songs, and Ventor - 3. And it was a good move, because Mille's venomous and furious vocals were already characterized by his really unique style and went beyond the typical spitting of words.

There is no point in recommending albums like "Pleasure To Kill" in more detail. This is a bible album when it comes to Teutonic thrash metal and an album from the series that every fan of metal (and extreme) sounds should know. Finally, on their second album, Kreator's characteristic style was born in its full glory, which was more or less modified in the following years and brought further successes, based on "Pleasure To Kill".

Rating: 9,5/10

And if you still don't have enough of the wildness of "Pleasure..." and its slight reduction on the next releases didn't work well, it's worth checking out the ep "Flag Of Hate" from the same year, which was later included in the basic version as bonus tracks. Apart from the repeated song from the debut, which surprisingly sounded stronger in the style of "Pleasure...", there are two songs not repeated on the album - "Take Their Lives" and "Awakening Of The Gods". However, they are an interesting addition to the main material, as they present a slightly slower and more complex style, but still sufficiently wild, that goes well with their fast shots.

Komentarze

  1. Pamiętam jak jeden koleś dewastował mrowisko słuchając tej kasety , mówił że jest tym typkiem z okladki, dobrze że teledysk zrobili po 30 latach

    OdpowiedzUsuń
  2. narodziny Death Metalu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty