Napalm Death - "Scum" (1987)

Brytyjski Napalm Death to absolutna legenda i zespół, któremu większość grindcore'owej sceny zawdzięcza wysoki stopień radykalnej brutalności, przesuwanie granic i zawieranie mocnego, zaangażowanego społecznie przekazu. Napalmy odpowiadają za jedne z pierwszych wydawnictw, jakie ukazały się w tym nurcie (mimo że sami zaczynali od hardcore punka) i to właśnie oni tak wcześnie ponieśli ten styl na szerszą skalę. Początki tegoż zespołu datuje się już na 1981 rok i są ogólnie dość chaotyczne, ale pierwsze demówki wyłaniają, która persona wysuwa się naprzód - wokalmen Nicholas Bullen. Przez aż siedem początkowych taśm demo to wokół niego przewijają się różne osobistości, wśród których najbardziej istotni okazują się Mick Harris (jeden z pierwszych perkusistów stosujący termin blast beatów i grindcore'a) oraz Justin Broadrick (gitarzysta, który za parę lat zasłynie jeszcze w Godflesh), aczkolwiek... do pewnego momentu. Otóż, realizacja oficjalnego debiutu pt. "Scum", który wydany został w 1987 roku, przebiegała w nietypowych warunkach. Pierwsza jego część (utwory 1-12) powstawała w ww. składzie, natomiast druga (utwory 13-28) w znacznie innym, gdzie z wcześniejszego ostał się tylko Harris, a jego towarzystwo uzupełnili wokalista Lee Dorrian, gitarzysta Bill Steer oraz basista Jim Whitely. Co najciekawsze, takie rozbieżności nie przeszkodziły w ukazaniu się jednej z najbardziej wpływowych dla grindcore'a płyt na świecie.
Debiutancki album Napalm Death to muzyczny manifest. Punk doprowadzony do maksymalnej ekstremy i stworzony w takiej formie, która może zakrawać nawet o absurd. Rozległa ilość utworów (w liczbie dwudziestu ośmiu), większość z nich nieprzekraczająca minuty, pozorne znęcanie się nad instrumentami bez ładu i składu oraz brak wyraźnych struktur, to rzeczy, które Napalm Death przełożyli na coś swojego, o własnym feelingu i niezwykle brutalnego, a jednocześnie udało im się zawrzeć w tak skrajnym stylu pewną dawkę chwytliwości, precyzję wykonania i dość przejrzystą, choć niepozbawioną brudu realizację. Przez większość materiału dostajemy tu bowiem bardzo zgrane wyrzucanie z siebie kilku hałaśliwych riffów z blastowniem bez opamiętania, brzęczącym basem i dzikim wypluwaniem słów, ale pojawiają się również nieco wolniejsze, d-beatowe rytmy, thrashowe piłowanie gitar dla większej chwytliwości oraz chwilowe sprzężenia zapowiadające ten huraganowy wir napierdolu. Tak wygląda wspomniana większość, bo pośród wiadomej treści pojawiły się tu takie rodzynki jak utrzymany w średnim tempie "Siege Of Power", schizolska wstawka w "Sacrificed" oraz odjechane, mówione intro "Multinational Corporations". Niby niewiele, ale to o torpedowanie blastami, zdzieranie ryja i chaotyczne riffy w grindcorze chodzi, a Napalmy już na "Scum" pokazali, że są w tym stylu trudni do dogonienia. To oni też odpowiadają za rekord Guinnessa w kategorii najkrótszego nagranego utworu ever, a który znalazł się na ich debiucie, czyli oczywiście bardzo wymownego "You Suffer".
Pierwszy longplay Napalm Death to w zasadzie dwie sesje nagraniowe, ale jak na tak ryzykowny ruch, oba składy zachowały spójność, podobny styl i brak miejsca na przypadkowe dźwięki. Lepiej i bardziej dziko wypada część z Bullenem, ale utwory z Dorrianem za mikrofonem nie prezentują się znacząco gorzej i jedynym ich mankamentem jest to, że nie mają tylu urozmaiceń co część pierwsza. Tak ogólnie, riffy, rytmy, produkcja, spontaniczność i wokale trzymają się zbliżonych do siebie ram. Okej, Lee stosuje jeszcze wrzaski w typie wściekłej papugi, ale wypluwanie słów w zawrotnym tempie serwuje podobne do Nicholasa. Zamaskowanie obu sesji wyszło generalnie zadowalająco i zawartość w typie splitu na "Scum" nie występuje.
Tym sposobem, debiut Napalm Death z powodzeniem przekroczył granice, których wydawało się, że nie było sensu przekraczać. Na "Scum", dwa składy doprowadziły (metalową) ekstremę do teoretycznego maksimum, tworząc absurdalnie krótkie i nadzwyczajnie intensywne utwory, które przebijały wszystko co w gitarowej muzyce wcześniej powstało, a przy tym było to granie stosunkowo proste, pełne młodzieńczej energii oraz mające pewną chwytliwość, przez co zyskało wiele fanów i wywarło wpływ na rzesze innych zespołów ścigających się w prędkościach i brutalności. Nie bez przyczyny zresztą "Scum" nazywa się biblią grindcore'a.
Ocena: 8/10
[English version]
British Napalm Death is an absolute legend and a band to which most of the grindcore scene owes a high degree of radical brutality, pushing boundaries and containing a strong, socially engaged message. Napalm Death is responsible for some of the first releases to appear in this genre (even though they themselves started with hardcore punk) and it was they who carried this style on a wider scale so early. The beginnings of this band date back to 1981 and are generally quite chaotic, but the first demos reveal which persona comes to the fore - vocalist Nicholas Bullen. For as many as seven initial demos, various personalities pass around him, among whom the most important turn out to be Mick Harris (one of the first drummers to use the term blast beats and grindcore) and Justin Broadrick (guitarist who would become famous in Godflesh in a few years), although... to a specific moment. Namely, the realization of the official debut entitled "Scum", which was released in 1987, took place in unusual conditions. The first part (tracks 1-12) was created with the aforementioned line-up, while the second (tracks 13-28) was created with a much different line-up, with only Harris remaining from the previous line-up, and his company was completed by vocalist Lee Dorrian, guitarist Bill Steer and bassist Jim Whitely. Interestingly, such discrepancies did not prevent the emergence of one of the most influential grindcore albums in the world.
Napalm Death's debut album is a musical manifesto. Punk taken to the extreme and created in a form that may even border on absurdity. The vast number of songs (twenty-eight), most of them not exceeding a minute, the apparent abuse of instruments and the lack of clear structures, these are the things that Napalm Death have taken into something of their own and with unique brutality, and at the same time they have managed to include in such an extreme style a lot of catchiness, precision in this brutality and a fairly transparent, although not devoid of roughness, realization. For most of the material we get here a very well-coordinated devastation of chaotic riffs with unbridled blast beats, buzzing bass and wild spitting of words, but there are also slightly slower, d-beat rhythms, thrashy guitars for greater catchiness and momentary noisy guitars announcing this hurricane whirlwind of grindcore. This is what the aforementioned majority looks like, because among the known content there are such gems as the medium-tempo "Siege Of Power", the schizophrenic insert in "Sacrificed" and the crazy, spoken intro of "Multinational Corporations". It may seem like it's not much, but this style needs to be about blast beats, brutal vocals and chaotic riffs, and Napalm Death have already shown on "Scum" that they are hard to catch up with in this style. They are also responsible for the Guinness record for the shortest recorded song ever, which was on their debut, of course the very meaningful "You Suffer".
"Scum" is basically two recording sessions, but for such a risky move, both line-ups have maintained coherence, a similar style and no place for random sounds. The part with Bullen is better and more wild, but the songs with Dorrian do not present themselves significantly worse and their only flaw is that they do not have as many varieties as the first part. In general, riffs, rhythms, production, spontaneity and vocals all fit into a similar categories. Okay, Lee also uses screams like an angry parrot, but spitting words at a dizzying pace serves similar to Nicholas. The masking of both sessions came out generally satisfactorily and the content like the split on "Scum" does not occur.
In this way, Napalm Death's debut successfully crossed boundaries that seemed like there was no point in crossing. On "Scum", the two lineups took (metal) extremes to the theoretical max, creating absurdly short and extremely intense songs that outshone everything that had been created in guitar music before, and at the same time it was relatively simple, full of youthful energy and had a certain catchiness, by which it gained many fans and influenced a multitude of other bands breaking through in speed and brutality. It's not without reason that "Scum" is called the bible of grindcore.
Rating: 8/10
Widzę, że szykuje się kolejna długa seria recenzencka. Mi obrobienie recenzencko ich pełnej dyskografii (z drobnymi brakami, które może jeszcze kiedyś uzupełnię) zajęło 2,5 roku. Ale warto, bo jeden z niewielu starych zespołów, których nowsze dokonania niczym nie ustępują klasycznym krążkom a nawet powiedziałbym, że są lepsze.
OdpowiedzUsuń