Pan.Thy.Monium - "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" (1996)

Druga wariacja na temat "Dawn Of Dreams" mogła zostać zupełnie niezaakceptowana i uznana za typowy skok na kasę. Tymczasem "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" przyjęło się na tyle dobrze, że zdołało ono utrzymać zadowalający poziom, zbliżony do dwóch poprzednich płyt i co niektórych jeszcze dość mocno zachwycić. Spośród "wielkiej trójcy" Pan.Thy.Monium"Khaooohs & Kon-Fus-Ion" wprawdzie jawi się jako najsłabszy longplay na tle poprzedników, ale nie oznacza to, że muzyka jest na nim jakaś fatalna czy nie godna nazwy tego projektu. Wręcz przeciwnie, tutaj również zespół poleciał mocno pod prąd i stworzył kawał znakomitej metalowej awangardy - ponownie nieosiągalnej dla większości kapel. 

Przede wszystkim, różnica "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" na tle poprzednich wydawnictw polega na tym, że nie powoduje on już tak olbrzymich emocji co "Dawn Of Dreams" oraz "Khaooohs". Ma  jedynie trafić do tych, którzy pokochali tenże projekt za dwie pierwsze płyty i nie wprowadzać jakichś większych rewolucji w obrębie tego stylu. Tak więc, kwintet pozostał przy death/doomym ciężarze, floydowskich solówkach, klawiszowych wstawkach, saksofonowych szaleństwach i szokowaniu Raagoonshinnaahem - w zasadzie wszystkim co dla nich znajome.

Żeby jednak nikt nie oskarżał Pan.Thy.Monium o odcinanie kuponów, tym razem panowie ograniczyli się ledwie do trzech czterech utworów! Dwa pierwsze ("The Battle Of Geeheeb" i "Thee-Pherenth") uczynili ponad 10-minutowymi kolosami, trzeci ("Behrial") obdarli z metalowego ciężaru (to akurat całkiem przyjemny klawiszowy instrumental), a wraz z czwartym ("In Remembrance") pozostawili krążek z minutą ciszy. Nie czuć jednak jakoby zespół poskąpił na "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" muzyki - jakby nie patrzeć jest jej tutaj aż 33 minuty, czyli jak na trzy utwory całkiem sporo. Co do bardziej istotnych zmian na "trójce"...hmm...głównie należałoby wspomnieć o trochę innej produkcji (zwłaszcza od strony perki) i jeszcze większym użyciu różnych, dziwacznych efektów dźwiękowych (typu jakieś stuki, piski, trzaski etc.). Co do samych utworów...tutaj sprawa wydaje się być o wiele łatwiejsza do zobrazowania. "Właściwe" kompozycje przykuwają natłokiem nietypowych pomysłów, dwie pozostałe, nieco inne, można już przesłuchać wyłącznie z własnej ciekawości.     

Na koniec jeszcze trochę truizmów. "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" to - jak dokładnie widać z opisu powyżej - porcja znakomitej, awangardowej muzyki, która pomimo, że dużo mniej rewolucyjna na tle "Dawn..." oraz "Khaooohs", po prostu musi spasować fanom takich brzmień. W dorobku Pan.Thy.Monium krążek ten nie wnosi może aż tyle na ile by się zdało po nich oczekiwać, ale potrafi on zainteresować na dłużej i nie sposób odmówić mu pewnej wyjątkowości. Jako łabędzi śpiew robi zaskakująco znakomite wrażenie!

Ocena: 9/10

[English version]

The second variation on "Dawn Of Dreams" may have been completely unacceptable and considered a typical cash jump. Meanwhile, "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" was so well received that it managed to maintain a satisfactory level, similar to the two previous albums and which still impressed some of them. Among the "big three" Pan.Thy.Monium, "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" appears to be the weakest lp in comparison to its predecessors, but this does not mean that the music is terrible or not worthy of the name of this project. On the contrary, the band flew strongly against the current and created a piece of excellent metal avant-garde - again unattainable for most bands. 

First of all, the difference between "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" compared to previous releases is that it does not cause such huge emotions as "Dawn Of Dreams" and "Khaooohs". It's only supposed to appeal to those who love this project for the first two albums and not to introduce any major revolution within this style. So, the quintet stayed with the death/doom sound, Pink Floyd solos, keyboard inserts, sax frenzy and Raagoonshinnaah shocking - basically everything familiar to them. 

However, that no one would accuse Pan.Thy.Monium of not offering anything new, this time the band limited themselves to only three four songs! The first two ("The Battle Of Geeheeb" and "Thee-Pherenth") were made more than 10 minutes long, the third ("Behrial") stripped of the metal sound (which is actually quite a nice keyboard instrumental), and the fourth ("In Remembrance") left the disc with a minute of silence. However, there is no feeling that the band skimped on the music "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" - if you do not look at it, it's here as long as 33 minutes, which is quite a lot for three songs. As for the more important changes on the "Khaooohs & Kon-Fus-Ion"...hmm...I should mention a slightly different production (especially from the drums side) and even greater use of various, bizarre sound effects (such as some knocks, squeaks, crackles etc.). As for the songs themselves...here it seems to be much easier to visualize. The "right" compositions attract with a multitude of unusual ideas, the other two, slightly different, can be heard only out of your own curiosity. 

Finally, a few more truisms. "Khaooohs & Kon-Fus-Ion" is - as you can clearly see from the description above - a portion of excellent, avant-garde music, which, despite being much less revolutionary in comparison to "Dawn..." and "Khaooohs", simply has to suit fans of such sounds. This album may not bring as much as one would expect from them, but it can keep you interested for a long time and you cannot deny it a certain uniqueness. As a swan song, it's surprisingly impressive! 

Rating: 9/10

Komentarze

  1. Lubie dziwactwo w muzyce metalowej. Może uda się zrecenzować płyty FANTOMAS. Tam dopiero nie wiadomo co napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że prędzej bym sięgnął po Mr. Bungle z tej bajki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty