Mayhem - "Deathcrush" (1987)

Wiele ciekawych anegdot wiąże się z "De Mysteriis Dom Sathanas", choć jedną z najważniejszych jest to, że płyta ta obrosła kultem zanim jeszcze w ogóle się ukazała! Swoje odwaliła tam oczywiście otoczka i liczne personalne przepychanki, ale najważniejsze, że muzyce się na tym jakkolwiek nie ucierpiało - no chyba że uwzględnimy etap z owymi absurdalnymi ekstremizmami. Przede wszystkim, stylistyka Mayhem - mimo, że może budzić politowanie (patrz wyżej) - miała swój niepodrabialny urok i własny zamysł na black metal. Nie ma się więc co dziwić, że wypłynęli tak daleko. Co innego dużo starszy "Deathcrush", którego kult wydaje się być nieco przedobrzony. Herezje? No może i tak, ale zanim ruszycie do boju w komentach, miejcie na uwadze poziom chociażby wydanych sprzed/do 87' roku płyt Bathory oraz "Inri" Sarcófago z tego samego roku. Na tle tych wydawnictw, "Deathcrush" pozostaje wyraźnie w tyle.

Epka ta po prostu (zbyt) mocno się zestarzała. Na "Deathcrush" muzyka Euronymousa i kolegów bowiem cechowała się dużo mniejszą finezją i świadomością tworzonego łomotu, a przy tym nie miała takiej siły rażenia i pomysłów na klimat jak na ich kolejnych wydawnictwach. W dużym uproszczeniu, epka ta to wypadkowa pomiędzy blackiem a thrashem (i może deathem?), numery proste, z przeważnie dosyć szybką perką, ledwo słyszalnym basem, mało czytelnymi riffami oraz mocno hałaśliwymi wokalami Maniaca i Messiaha (odległych od tego, czym później pierwszy z nich błyszczał). Zdecydowanie najlepiej prezentują się tutaj "Chainsaw Gutsfuck", "Pure Fucking Armageddon" oraz tytułowiec, najbardziej chwytliwe, mocno koncertowe oraz urzekające młodzieńczą werwą i undergroundowo-pijackim klimatem. Ponadto, fajne jest jeszcze elektroniczne, zloopowane intro "Silvester Anfag", choć to już mocna ciekawostka na tle pozostałych utworów. 

Wnioski z tych herezji proste. "Deathcrush" to kawał świetnej muzyki w ramach bardzo surowych i nieokrzesanych, ekstremalnych brzmień. Moim zdaniem, na kolejnych wydawnictwach Norwedzy wprawdzie wypadali znacznie bardziej intrygująco niż tu, to jednak dzięki "Deathcrush" można prześledzić najwcześniejszy etap kapeli Euronymousa w przyzwoitej jakości.

Ocena: 6/10

[English version]

Many interesting anecdotes are associated with "De Mysteriis Dom Sathanas", but one of the most important is that this album became a cult before it was even released! Of course, the envelope and numerous personal scuffles had their way there, but most importantly, the music did not suffer any harm - unless we take a look into these absurd extremisms. First of all, the style of Mayhem - although it may evoke pity (see above) - had its unmistakable style and its own idea for black metal. So it's no wonder they succied on a global scale. Different story is about much older "Deathcrush", whose cult seems to be a bit overhauled. Heresy? Well, maybe so, but before you start discussions in the comments, keep in mind the level of Bathory's pre-87 'albums and "Inri" Sarcófago from the same year. Compared to these releases, "Deathcrush" lags significantly behind. 

This ep just (too) aged too much. On "Deathcrush" the music of Euronymous and his band was characterized by much less finesse and awareness of the thud that was created, and at the same time it did not have such power and ideas for the atmosphere as on their subsequent releases. To put it simply, this ep is a combination between black and thrash (and maybe death?) metal, very non-complicated songs, with usually quite fast drums, barely audible bass, hardly audible riffs and very noisy vocals of Maniac and Messiah (distant from what the first of them later lit up). Definitely the best here are "Chainsaw Gutsfuck", "Pure Fucking Armageddon" and the title track, the most catchy, heavily concert-like and captivating with youthful verve and underground-drunken atmosphere. In addition, the electronic, looped intro of "Silvester Anfag" is also nice, although it's a curiosity compared to the other tracks. 

Simple conclusions from these heresies. "Deathcrush" is a great piece of music with very raw and uncouth, extreme sounds. In my opinion, although on subsequent releases the Norwegians turned out much more intriguing than here, but by "Deathcrush" you can get to know the earliest times of the Euronymous band in decent quality. 

Rating: 6/10

Komentarze

  1. Tutaj niestety wypada się zgodzić, bo ja kultowości tego materiału też nigdy specjalnie nie rozumiałem. Ot taka dość prymitywna rąbanka, nie powalająca ani specjalną ekstremą ani klimatem, której daleko do poziomu pierwszych trzech wydawnictw Bathory, wspomnianego przez Ciebie Sarcofago czyt nawet archetypów gatunku takich jak Black Metal Venom. Powiedziałbym nawet że demówka Satanas Tedeum Rotting Christ jest ciekawsza, bo ma rewelacyjny kawałek Feast Of The Grand Whore a takich utworów na Deathcrush się nie uświadczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gatunkek: Death / Thrash.

    Zero procent black metalu.
    Dlatego ta epka jest najlepszą rzeczą jaką mayhem zrobił

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty