Mayhem - "Grand Declaration Of War" (2000)

Po kulcie czy - generalnie - wydarzeniach związanych z wydaniem "De Mysteriis Dom Sathanas" aż dziw człowieka bierze, że Hellhammer zebrał się na tyle odwagi, by wraz z częścią ekipy sprzed debiutu (tj. z Maniakiem i Necrobutcherem) oraz zupełnie nowym dla Mayhem, gitarzystą Blasphemerem kontynuować działalność tego zespołu. Dla wielu zabójstwo Euronymousa, oznaczało bowiem przekreślenie dalszej działalności kapeli i konieczność zaprzestania wydawania nowej muzyki pod tym szyldem; wszak z pod ręki Norwega wyszła lwia część "De Mysteriis...". Okazuje się, że...o dziwo nie! Najpierw pokazała to bardzo obiecująca epka "Wolf's Lair Abyss", 3 lata później, z dużo większym rozmachem omawiany właśnie "Grand Declaration Of War".

Okazuje się, że odnowiona ekipa Norwegów do perfekcji opanowała patenty wypracowane wcześniej przez Euronymousa, a przy tym, paradoksalnie, potrafiła ona wyjść na przekór wszystkim zapuszczając się w awangardowe oraz skrajnie niebezpieczne dla gatunku rejony - podobnie jak wówczas Satyricon i Ulver. "Grand Declaration Of War" to dla Mayhem zupełnie nowa jakość, album manifest, a przy tym szok na tle ogólnej, zwłaszcza tej najbardziej ortodoksyjnej sceny. Norwedzy postanowili tu bowiem zapuścić się w black metal totalnie odhumanizowany, szalenie pokręcony, a nieraz nawet progresywny - odległy od klasycznego czczenia rogatego, palenia kościołów i biegania z toporami po lesie. 

Najlepsze, że zespół na tych drastycznych zmianach niewiele stracił ze swojej ekstremalności, a jeśli już, to znakomicie wybrnął z sytuacji innymi, mocno nietypowymi dla gatunku pomysłami. Mniejszy wygrzew względem "De Mysteriis..." (bo ten z grubsza zachował się tylko w "A Time To Die", "In The Lies Where Upon You Lay" oraz częściowo w "Crystalized Pain In Deconstruction") poskutkował znacznie bardziej podniosłą, wojenną atmosferą, bardzo odważnymi eksperymentami z instrumentami (w szczególności, utechniczniania riffów) czy ogólnie wokalami (od blackowych harshy, po te "czyste", niekiedy rebelianckie, jak i...vocodery) oraz rozwiązaniami kompletnie wykraczającymi poza black metal (jak w kapitalnie rozbudowanym "Completion In Science Of Agony (Part I)" z noise'owo-industrialną wstawką czy transowym, trip hopowym "A Bloodsword And A Colder Sun (Part II)") czy nawet wyśmiewającymi słuchacza (zwłaszcza we fragmentach z "ciszą przed burzą"). Co najlepsze, wszystko to przełożyło się na wyjątkowo spójny i szalenie oryginalny longplay, który od początku do końca, mimo swojego eklektyzmu, porywa w jednakowym stopniu.

Środkowy okres Mayhem, na czele właśnie z "Grand Declaration Of War" uważam za jeden z ich najlepszych i zdecydowanie najciekawszych albumów w dyskografii. Norwedzy weszli bowiem w rok 2000 z olbrzymim przytupem, jednocześnie bardzo udanie redefiniując swój styl i wychodząc naprzeciw panującym trendom. Szkoda tylko, że nie mówi się o tym znacznie częściej.

Ocena: 10/10

[English version]

After the cult or - in general - the incidents related to the release of "De Mysteriis Dom Sathanas", it's a wonder that Hellhammer gathered to join the pre-debut line-up (i.e. with Maniac and Necrobutcher) and a completely new one for Mayhem, guitarist Blasphemer to continue the band's activities. For many, the murder of Euronymous meant the end of the band's further activity and the necessity to stop releasing new music under this name; after all, most of songs from "De Mysteriis..." was composed by this Norwegian. It turns out...surprisingly in opposite way! First, it was shown by the very promising ep "Wolf's Lair Abyss", 3 years later, with much greater momentum, the "Grand Declaration Of War" which I am discussing. 

It turns out that the renewed band of Norwegians has mastered the patents previously developed by Euronymous to perfection, and at the same time, paradoxically, they managed to depart into avant-garde and extremely dangerous regions for this genre - just like Satyricon and Ulver at that time. "Grand Declaration Of War" is a completely new quality for Mayhem, a manifesto album, and at the same time a shock against the background of the general, especially the most orthodox scene. The Norwegians decided to venture into black metal, totally dehumanized, crazy twisted, and sometimes even progressive - distant from the classic Satan worship, burning churches and running with axes in the woods. 

The best thing is that the band lost little of its extremity during these drastic changes, and it brilliantly managed to get out of the situation with other, very unusual ideas for the genre. A lower extremity compared to "De Mysteriis..." (because this one roughly was only in "A Time To Die", "In The Lies Where Upon You Lay" and partially in "Crystalized Pain In Deconstruction") resulted in a much more solemn, war atmosphere, very brave experiments with instruments (in particular, the technicalization of riffs) or vocals in general (from black harshs, to those "clean", sometimes rebellious, and...vocoders) and solutions completely beyond black metal (as in brilliantly extended "Completion In Science Of Agony (Part I)" with noise-industrial insert or trance, trip-hopish "A Bloodsword And A Colder Sun (Part II)") or even ridiculing the listener (especially in the fragments with "calm before the storm"). Best of all, all this came into an exceptionally coherent and extremely original lp which from the beginning to the end, despite its eclecticism, is equally captivating. 

I consider the middle period of Mayhem, led by "Grand Declaration Of War", to be one of their best and definitely the most interesting albums in their discography. The Norwegians entered the year 2000 with a huge bang, at the same time successfully redefining their style and meeting the prevailing trends. It's a pity that it's not talked about much more often.

Rating: 10/10

Komentarze

  1. No i tutaj doszliśmy do albumu, który w mojej skromnej opinii przebija i to sporo kultowy De Mysteriis... Zdecydowanie wolę to eksperymentalne oblicze Mayhem od tradycyjnie black metalowego. A już utwór trip hopowy (nie pamiętam teraz tytułu) to totalny odjazd. Słyszałeś może nową zremasterowaną wersję tego albumu, bo są opinie że Grand Declaration... mocno w tej nowej oprawie brzmieniowej zyskała? W przypadku Mayhema niestety ma tę samą uwagę co do Bloodbath wczesniej. Stanowczo powinieneś skrobnąć też recki epek, bo kultowy i trochę już postarzały Deathcrush jak i ekstremalny Wolf Liar Abyss to dzieła ważne zarówno dla grupy jak i dla historii gatunku, zwłaszcza ten pierwszy. Obadaj też kiedyś węgierski Tormentor czyli pierwszą kapelę Attili, której album Anno Domini jeszcze z lat 80-ych to kolejny klasyk blackowego wyziewu (Samael mocno się na nich wzorował na pierwszych płytach).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słyszałem i nie zamierzam. Ten album nie powinien być poddawany żadnemu remasterowi, wszystko na nim gra jak trzeba. Co do epek tutaj bardziej jest prawdopodobne, że się pojawią, najwyżej chronologię u Mayhemów szlag trafi. Tormentor raczej nie zawita na stronkę, może gdzieś tam o nich jedynie wspomnę przy okazji innych recek, że mieli spory wpływ na niektóre blackowe kapele. Na razie trudno powiedzieć.

      Usuń
    2. Tormentor - Anno Domini należy znać, zwłaszcza jak się nie trawi black metalu.

      Usuń
  2. Wspaniały, nowatorski i odważny album. Rzadko słucham, ale jak już to jestem zachwycony. To jeden z albumów który popchnął black metal na nowe tory i razem z takimi dziełami jak "666 International", "Rebel Extravangza" czy "Thorns" wytyczył dalszą ścieżkę rozwoju dla tego nieco już skostniałego ówcześnie gatunku. Ta precyzja, wyrachowanie, mechaniczny chłód i dowód, że black metal może być sterylny i techniczny, a zarazem pozostający wierny swojej esencji.

    Zarówno tym albumem, jak i "Ordo ad Chao" (rzecz wybitna i moja ulubiona w dorobku Mayhem) potwierdzają zresztą, że to oni są największym zespołem black metalowym na świecie. Można się spierać, można mieć innych faworytów - ja sam wolę chociażby Burzum - ale Mayhem tak do 2007 kreowało trendy, przekraczało bariery i nie bało się eksperymentów, ryzykując utratę dotychczasowych słuchaczy. Zresztą skrajne opinie na temat tych albumów potwierdzają, że Mayhem wielkim zespołem jest. O nich się zawsze mówiło i będzie mówić, bo ich albumy wywołują emocje, są JAKIEŚ, nie bezpłciowe. Może z lekkim pominięciem "Daemon", który niczego do ich dorobku zbytnio nie wnosi i wydaje się podążać ścieżką "fan service".

    A tak w ogóle to najczęściej wracam do "Chimery", genialny album z hitem na hicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego względu dużo więcej kapel powinno inspirować się właśnie "Grand Declaration..." niż "De Mysteriis...", może wtedy większość nowych blackowych zespolików nie byłaby taka wtórna. No chyba, że o czymś nie wiem to doinformuj.

      Właśnie to mi się podoba u nich w dyskografii. O każdej płycie mogę powiedzieć co innego i jednocześnie żadna z nich nie jest taka sama, za każdą z nich kryje się jakiś ciekawy pomysł.

      Sam chyba też, to jedna z moich ulubionych płyt Mayhem.

      Usuń
    2. To znaczy moja teza jest akurat taka, że - mimo iż DMDS jest właściwie archetypem black metalu - to wcale nie aż tak dużo zespołów czerpało z tej płyty. Ona właściwie brzmi dość unikatowo nawet dziś. Jak był boom na religijny black to na pewno jebano z DMDS ile wlezie (Watain czy Mare chociażby), ale znowuż ta szufladka nie wydaje mi się aż tak pojemna. Dla mnie takim archetypem chujowego, nudnego i wtórnego black metalu jest Gorgoroth - i żeby nie było, bo lubię pierwsze trzy płyty, a "Pentagram" uważam za jedną z lepszych z tamtej sceny. Ale napierdalanie w stylu późniejszego Gorgoroth stało się potem już wręcz karykaturalne. Dla mnie granie typowego drugofalowego bm do porzygu jest wręcz zaprzeczeniem, o co chodzi w tym gatunku. Black metal zrodził się, bo jego twórcy chcieli przekraczać granice, radykalizować, odciąć się od bezpiecznego i komfortowego metalu (takim jakim stawał się wtedy death metal), ale jak ze wszystkim, i tu przyszła koniunktura. Dlatego eksperymentowanie, fuzje z industrialem, to wszystko co wyczyniało Blut aus Nord i Deathspell Omega - to JEST właśnie black metal, chociaż niejednokrotnie przeczy "tradycji", temu co "true".

      Zacytuję tekst z insertu do "The Work Which Transforms God" Blut aus Nord, jednej z kilku najlepszych płyt jakie słyszałem w życiu:

      "We charge tradition with being an excuse for idleness, unpersonality and regression. We praise evolution for being the logical consequence of creation, progression and elevation"

      Czyli generalnie zgadzam się z Tobą w kwestii GDoW, bo taki podpis mógłby znaleźć się i na tej płycie, choć subiektywnie nie cenię jej aż tak wysoko :)

      Usuń
  3. hellalujah:::
    majstersztyk, genialna płyta

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty