Warfather - "Orchestrating The Apocalypse" (2014)
Rozczarowani wiadomym albumem Morbid Angel z 2011 roku mogli się - jak na ironię - poczuć wyjątkowo rozpieszczonym, (wtedy) były frontman tejże kapeli z okresu 98-03 najpierw w tym samym roku co "Illud..." udzielał się w bardzo ciekawym Nader Sadek, a zaledwie rok później postanowił przy współudziale raczej nieznanych nazwisk powołać do życia jeszcze Warfather. "Orchestrating The Apocalypse" to debiutancki longplay tegoż drugiego projektu pod jakim podpisał się Steve Tucker z resztą kolegów, zawierający muzykę oczywiście mocno przesiąkniętą wpływami kapeli Azagthotha, choć...nie tylko! Na tym materiale słychać chociażby zaskakująco dużo odniesień do Deicide, i to z bardzo różnych okresów, a nawet Amon (tego po reaktywacji braci Hoffman z okresu "Liar In Wait", nie wierzycie - posłuchajcie solówek albo perki)! Efekt finalny (tj. miks Morbid Angel, Amon i Deicide) oczywiście może się podobać, choć całościowo...aż tak dupy nie urywa. Tucker z resztą zgrai nagrał na "Orchestrating..." po prostu zestaw standardowych, death metalowych kawałków, w duchu Aniołków, Amonów oraz Bogobójstwa i tyle. Niewiele ponadto. Są np. niby-symfoniczne dodatki w "My Queen Shall Not Be Mourned" oraz "The Shifting Poles", co może być pewną "nowością". Tylko, że to jednak malutki smaczek na tle reszty muzy, który w praktyce zmienia tyle co nic. Ubytki w strefie tożsamości rzecz jasna da się grupie wybaczyć, w końcu nie o to im tutaj zapewne chodziło. Gorzej natomiast sprawa ma się z brzmieniem. Ogólnie, jest w nim coś bardzo nienaturalnego i irytującego, powodującego, że dosyć trudno przebić się przez ten krążek do samego końca za jednym podejściem. Utrudnia to chociażby sound gitar (bliski niestety "Heretic"), ale też bębnów, strasznie "klikowatych" i o sile kapiszonów. Wokalnie nie mam oczywiście zastrzeżeń, Tucker utrzymał formę i zagrowlował po staremu w stylu Morbidów, ale nooo niewiele po tym, kiedy pozostała część instrumentarium drażni takim se brzmieniem. Od strony kompozycji niby już jest znacznie lepiej, choć tym też wyraźnie brakuje charakteru i jakiegoś haczyka; większość z nich jednym uchem wpada, drugim zaraz wypada. I wiem, że miałem im darować małą oryginalność, ale jakby nie patrzeć, jak na ekipę, która ma w zanadrzu kogoś takiego jak Steve Tucker to troszkę słabe zagranie. Inaczej może jeszcze bym to wszystko odbierał, gdyby "Orchestrating..." posiadał jednak dużo lepszą produkcję - cóż, o tym można wyłącznie gdybać. No ale dobra, bo póki co tylko zrzędziłem na ten Warfather, a przecież aż tak źle nie jest. Osobiście, najbardziej rajcują mnie z tego zestawienia otwierający całość "XII" (porządny cios w ryj na początek), "Ageless Merciless", "Legions" oraz mniej oczywisty "Ashes And Runes". Sporo w nich fajnych riffów oraz dynamiki, coś z czym tutaj bywa naprawdę różnie. Ilościowo nie ma więc tego za dużo, ale - paradoksalnie do tego o czym wspominałem - to i tak całkiem przyzwoity wynik jak na bardzo jednolity i ogólnie mało różnorodny materiał (nawet z dwoma przeszkadzajkami). Można "Orchestrating..." oczywiście z przyjemnością czy nawet z zaciekawieniem posłuchać, chociaż wydaję mi się, że chyba tylko w przypadku, gdy jest się ultrafanem Morbidów z Tuckerem i nie ma się co do Warfather jakichś większych oczekiwań. Reszta może się nieco rozczarować.
Ocena: 6/10
Komentarze
Prześlij komentarz