Hate Eternal - "Phoenix Amongst The Ashes" (2011)

Trzeci album Hate Eternal z "ryjcami" na okładce przynosi pewną zwyżkę formy względem "Fury & Flames", choć tak naprawdę...z tą nigdy nie było u Amerykanów jakichś większych problemów, a i sam wcześniejszy krążek do obciachowych przecież nie należał. Skok jakościowy i większą radochę ze słuchania "Phoenix Amongst The Ashes" widzę z prostego powodu: z delikatnego odświeżenia i - po drugiej stronie - jako tako ustabilizowania składu. To właśnie za sprawą tego krążka, Erikowi udało się bowiem znaleźć kompana, który zatrzymał się w Hate Eternal na dużo dłuższy czas niż poprzedni członkowie, tj. basistę J.J. Hrubovcaka. Niby szczegół, a moim zdaniem jednak ma znaczące przełożenie na muzykę jaka się tutaj (i później) znalazła.

Ta to standardowo amerykański death metal z przewagą szybkich i ultraszybkich temp, a od czasu do czasu z pomniejszymi zwolnieniami, ale wykonanego z większą werwą niż poprzednio. Czyli tak jak fani Hate Eternal czy grania w typie Morbid Angel czy Nile lubią najbardziej, choć bez zbędnej powtarzalności. Ponadto sporo na tej płycie bardziej technicznych partii gitar (jakby więcej niż na poprzednich krążkach), melodyjnych solówek w typie Vital Remains i nieco mniej mielenia po morbidowemu. Czyli generalnie nie jest to aż tak tradycyjny w hateeternalowej formule album, jak mogłoby się pozornie wydawać po opisie z początku tego akapitu. 

Poza niezbyt istotnym intrem "Rebirth", "Phoenix..." to kawał zajebiście brutalnego, dość klimatycznego i świetnie wyważonego death metalu - takiego, którego słucha się z przyjemnością i który od pierwszych sekund angażuje do sprawdzenia jego całości. Obok wyblastowanych "Deathveil", "The Eternal Ruler" czy "The Art Of Redemption", znalazło się tu chociażby wystarczająco dużo miejsca dla sensownie przemieszanych "Haunting Abound", "Thorn Of Acacia", "The Fire Of Resurrection" oraz tytułowca, w których więcej melodii, klimatycznych zwolnień czy wspomnianej różnorodnej techniki, a także tych gdzieś "pomiędzy" w typie "Hatesworn" czy "Lake Ablaze". Daje to spory powiew świeżości (czy bardziej zróżnicowania) na tle zmasowanego i dość intensywnego napieprzania na najwyższych obrotach w pozostałych utworach, choć generalnie na "Phoenix..." również jest kiedy złapać oddech i nie wywołuje to wrażenia, że kapela za często odpuszcza szybsze tempa. Taki kierunek okazał się też na tyle sensowny, że na następnych krążkach Erik Rutan i pozostali koledzy zdołali podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej niż na omawianym wydawnictwie.

Ocena: 8,5/10

[English version]

Hate Eternal's third album with "snouts" on the cover art brings a certain increase in form compared to "Fury & Flames", although in fact...there have never been any major problems with the Americans, and the earlier album itself was not an embarrassing one. I can see a qualitative leap and greater joy from listening to "Phoenix Amongst The Ashes" for a simple reason: a slight refreshment and - on the other side - stabilization of the line-up. It has done to this disc that Erik managed to find a companion who stayed at Hate Eternal for a much longer time than the previous members, i.e. bassist J.J. Hrubovcak. A kind of detail, but in my opinion it has a significant impact on the music that is here. 

This one is a standard American death metal with a predominance of fast and ultra-fast tempos, and from time to time with smaller slowdowns, but made with more verve than before. So like fans of Hate Eternal or playing in the Morbid Angel or Nile type, they like the most, but without unnecessary repetition. In addition, there are a lot of more technical guitar parts on this album (as if more than on the previous discs), melodic solos like Vital Remains and a bit less morbidish grinding. So in general it's not as traditional in the Hate Eternal formula as it might seem after the description at the beginning of this paragraph. 

Apart from the not very important intro "Rebirth", "Phoenix..." is a piece of very good brutal, quite atmospheric and well-balanced death metal - one that is a pleasure to listen to and which from the very first seconds is engaged to check its entirety. In addition to the blasted "Deathveil", "The Eternal Ruler" or "The Art Of Redemption", there is at least enough place for the reasonably mixed up "Haunting Abound", "Thorn Of Acacia", "The Fire Of Resurrection" and the title song, in which more melodies, climatic releases or the aforementioned various techniques, as well as those somewhere "in between" like "Hatesworn" or "Lake Ablaze" type. It gives a lot of freshness (or more differentiation) against the background of massive and quite intense crushing at the highest speed in the other songs, although generally on "Phoenix..." there is also a time to catch breath and it does not give the impression that the band lets go too often slower paces. This direction turned out to be so sensible that on the next albums Erik Rutan and the rest of the band managed to raise the level even higher than on the discussed release.

Rating: 8,5/10

Komentarze

Popularne posty