Death - "Leprosy" (1988)

O takich dziełach jak "Leprosy" napisano już naprawdę wiele (pytanie o którym Deathie nie?), a mimo to, krążek ten wciąż odznacza się niemałym zainteresowaniem (i znów, a który Death nie?) i wciąż można natknąć się na takich, którzy opisują go z olbrzymią ekscytacją jakby dopiero teraz się ukazał (i jeszcze raz, a o którym Deathie nie?). Mnie tam to oczywiście nie dziwi, muzyka Chucka przeszła wówczas sporo zmian i jednocześnie przebiła "Scream Bloody Gore", a mogli przecież się zbytnio nie wysilać i nagrać kopię debiutu. Stało się na szczęście inaczej!

Po pierwsze, nowy skład. Death zasilili w tamtym czasie Bill Andrews i Rick Rozz, a obowiązki basisty ponownie wziął na swoje barki dodatkowo Chuck (Terry Butler dołączył dopiero po nagraniu "Leprosy"). Obaj ci muzycy, mimo, że jedni ze słabszych jacy przewinęli się przez Death, paradoksalnie świetnie wpasowali się w ówczesne pomysły Schuldinera, z jednej strony o wiele bardziej techniczne (w czym górują oczywiście gitary), z drugiej zaś, nadal opierające się o death metalowe łupanie. Nowa jakość, ale też bardzo istotny kierunek, w którym Chuck rozwijał mniej lub bardziej swoją muzykę na kolejnych płytach - tak, żeby było przejrzyście gatunkowo (tj. zawsze death metalowo), a jednocześnie za każdym razem nieco inaczej (w obrębie wiadomego stylu).

Zadziałało to podejście już przy okazji "Scream Bloody Gore" (na tle demówek), sprawdziło się również na "Leprosy". Takie utwory jak chociażby "Left To Die", "Born Dead", "Pull The Plug", "Primitive Ways" czy "Open Casket" oferują wyraźnie inny feeling w porównaniu do tych z debiutu, są one ciekawsze i w każdym z nich tkwi zupełnie inny zamysł (tak, żeby ich ze sobą nie pomylić). O tym jednak nie będę się szerzej rozpisywać, ponieważ poprzedni akapit trochę się już do tego odniósł. Największe wrażenie na "Leprosy" jednak robi - uwaga, lecą banały/oksymorony! - nieprzesadna brutalność, spora chwytliwość, fajny, ponury klimat oraz jeszcze lepiej rzygliwe wokale. Idąc dalej, na "Leprosy" pojawiła się też charakterystyczna dla Chucka tendencja do pokombinowanych riffów (ale jeszcze na znacznie mniejszą skalę niż później), czyli generalnie coś, co można uznać za jeden z ważniejszych wyznaczników stylu jego grupy. Ilościowo nie ma tego tutaj wprawdzie zbyt dużo, choć w paru kawałkach istotnie dodaje to różnorodności muzyce.

No i wszystko to idealnie pokazuje jak bardzo "Leprosy" jest świetnie skrojonym albumem. Minęło od jego wydania kupę lat, a wciąż wydawnictwo to robi olbrzymie wrażenie i - jak widać po objętości recki - nadal skłania do nieco dłuższych przemyśleń. Doskonale widać po tej płycie, że death metal to nie tylko prosta rzeźnia i parę prostych akordów, a jednak znacznie więcej - że ta muzyka może być równie bogata aranżacyjnie jak inne style, niekoniecznie związane z metalem. Potwierdzeniem stały się także kolejne longplaye, które podryfowały z tym "bogactwem" jeszcze dalej.

Ocena: 9,5/10

[English version]

A lot has been written about such cds as "Leprosy" (the question about which Death is not?), and yet this album is still very popular (and again, which Death is not?), and you can still come across those who they describe it with tremendous excitement as if it had just released today (and again, and which Death is not?). I am not surprised there, of course, Chuck's music underwent a lot of changes then and at the same time broke through "Scream Bloody Gore", and they could not make too much effort and record a copy of the debut album. Fortunately, it happened otherwise! 

First, a new line-up. Death was then joined by Bill Andrews and Rick Rozz, and the bassist duties were again taken by Chuck (Terry Butler joined after recording "Leprosy"). Both of these musicians, despite the fact that some of the weaker ones who passed through Death, paradoxically fit perfectly into Schuldiner ideas at that time, on the one hand much more technical (which, of course, guitars dominate), and on the other hand, still based on death metal splitting. A new quality, but also a very important direction in which Chuck developed his music more or less on subsequent albums - so that it would be transparent in terms of genres (i.e. always death metal), and at the same time slightly different (within the known style). 

This approach worked on the occasion of "Scream Bloody Gore" (against the background of demos), it also worked for "Leprosy". Songs such as "Left To Die", "Born Dead", "Pull The Plug", "Primitive Ways" or "Open Casket" offer a distinctly different feeling compared to those from the debut, they are more interesting and each of them is completely a different idea (so as not to confuse them with each other). However, I will not elaborate on this in more detail, as the previous paragraph has already referred to it a bit. However, the biggest impression on "Leprosy" is - attention, there are banalies/oxymorons! - not excessive brutality, quite catchy, cool, gloomy atmosphere and even better vomiting vocals. Moving on, on "Leprosy" there appeared also Chuck's tendency to combine riffs (but on a much smaller scale than later), which is generally something that can be considered one of the most important determinants of his group's style. Quantitatively, there is not much of it here, although in a few tracks it does add variety to the music. 

And all this perfectly shows how much "Leprosy" is a perfectly composed album. It's been a long time since its release, and the release still makes a huge impression and - as you can see from the volume of the review - still makes you think a bit longer. It's clearly visible on this album that death metal is not only a simple playing and a few simple chords, but much more - that this music can be as rich in terms of arrangement as other styles, not necessarily related to metal. The next longplays, which drifted with this "wealth" even further, were also confirmation.

Rating: 9,5/10

Komentarze

  1. NAPIERDALAĆ! po tej płycie te wszystkie pedalskie cannibal corpsraki i inne deicidery mogą ssać pałke szatanowi

    OdpowiedzUsuń
  2. hellalujah :::

    Wychwalać trzeba sposób w jaki Chuck dobierał sobie muzyków pod kolejne płyty.
    Już niedługo później, albo okazywało się, że ich zespoły są równie ważne na scenie (ze względu na talent), albo (przez otarcie się skład Death ) ułatwiało im to start.
    W tym kontekście:: tak sobie myślę o Cynic i ułatwionym starcie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty