Autopsy - "Shitfun" (1995)
Sugestywny tytuł płyty, sugestywna okładka, brakuje jeszcze "gratisów" od zespołu przy zakupie albumu w wypasionej wersji jewel/vinyl i ostrzeżenia na pudełku "nie słuchać/nie otwierać"...nie no, jeszcze "Shitfun" stałby się bestsellerem zespołu. Trafniejszym określeniem na jego zawartość jest po prostu "na odpierdol, ale znacznie bardziej". Tak więc, wszystko do czego Autopsy z płyty na płytę stopniowo dążyło. Niestety, w przypadku ich czwartego longplaya totalnie mnie podejście Reiferta i spółki nie przekonuje. Poza zwiększeniem zgnilizny...album tak naprawdę niewiele wprowadza sensownego do ich dyskografii! "Shitfun" kontynuuje bowiem wszystko co kontynuował "Acts Of The Unspeakable", tyle, że w sposób jeszcze bardziej prostacki (o czym za moment), zbyt mocno przesączony niby-paskudnym klimatem i...jeszcze mniej angażujący niż na "Acts..."! Słowem: pod każdym względem gorzej. Najciekawsze co ma "czwórka" Autopsy do zaoferowania tyczy się...wyłącznie historii powstania tej płyty!
No i coś w tym jest, bo "Shitfun" powinien był wylądować pod szyldem Abscess aniżeli Autopsy (co - podobno - miało mieć miejsce). Tam pasowałby zdecydowanie bardziej, lepiej wpasowałby się w groteskową otoczkę, a sama kapela uniknęłaby wydawania dziwoląga w swojej dyskografii. No a cała dziwność "Shitfun" polega na tym, że jak na jeszcze bardziej obleśny i nieprzyjazny materiał, odnosi się wrażenie, że ten został nagrany jakby sami muzycy nie byli do końca z niego zadowoleni - w ogóle nie czuć na nim funu z tworzenia. Poszczególne utwory zlewają się między sobą, męczą nudnymi schematami i nie porywają od żadnej strony instrumentalnej, zarówno bębnienia Reiferta jak i riffów Cutlera oraz Corallesa. Pochwalić mogę jedynie najlepiej wyróżniające się (bo nawiązujące do starszych płyt) "I Sodomize Your Corpse", "Blood Orgy", "Humiliate Your Corpse", "Brain Damage", "No More Hate" (bardzo udany doomowy walec) czy "Deathmask" (poza jego outrem). Reszta z niewymienionych - a tych ostało się aż 15! - to w większości proste, punk-death metalowe utwory skomponowane - zgodnie ze stylistyką - "na chybcika". I to w ten sposób, że trzeba mieć je aktualnie włączone, by móc coś o nich więcej powiedzieć - tak szybko umykają z pamięci.
O wielkiej wtopie rzecz jasna mówić tu nie można, ale o tym, że "Shitfun" to dość mocno rozczarowująca (i najsłabsza) muzyka spośród wszystkich płyt Autopsy już jak najbardziej! Cóż, nawet upraszczanie ma swoje granice, a tego jak na 21-utworowy materiał znalazło się po prostu zbyt wiele. No chyba, że się lubi progres przez regres.
Ocena: 5/10
[English version]
Suggestive title of the album, suggestive cover art, there are also should be "bonuses" from the band when we buying the album in a fancy jewel/vinyl version and warnings on the box "do not listen/do not open"...no, yet "Shitfun" would become the band's bestseller. A more accurate word for its content is simply "carelessly, but much more". So, everything that Autopsy was gradually aiming for, from record to record. Unfortunately, in the case of their fourth lp, I am totally unconvinced by the approach of Reifert and the rest of the band. Aside from increasing rot...the album doesn't really make much sense into their discography! "Shitfun" continues everything that was continued from "Acts Of The Unspeakable", but in an even more crude way (more on that in a moment), too saturated with a kind of nasty atmosphere and...even less engaging than on "Acts..."! In short: worse in all respects. The most interesting thing that "Shitfun" has to offer concerns...only the history of the recording of this album!
Well, there is something to it, because "Shitfun" should have landed under the name of Abscess rather than Autopsy (which - apparently - was supposed). There it would fit much better into the grotesque atmosphere and the band itself would avoid issuing a freak in its discography. Well, the whole weirdness of "Shitfun" is that for even more obnoxious and unfriendly material, one has the impression that it was recorded as if the musicians themselves were not entirely satisfied with it - you do not feel any fun with it at all. The individual songs vanish with each other, tire with boring patterns and do not captivate from any instrumental side, neither Reifert's drumming, as well as Cutler's and Coralles' riffs. I can only mention the most distinguished (because referring to older albums) "I Sodomize Your Corpse", "Blood Orgy", "Humiliate Your Corpse", "Brain Damage", "No More Hate" (a very successful doomy song) or "Deathmask" (except its outr). The rest of the not mentioned - and there are as many as 15 left! - are mostly simple, punk-death metal songs composed - according to the style - "on quickly". In such a way that you have to have them currently turned on in order to be able to say something more about them - they disappear so quickly from memory.
Of course, one cannot talk about a huge flaw here, but about the fact that "Shitfun" is quite disappointing (and the weakest) music from all Autopsy albums! Well, even simplification has its limits, and there is simply too much for 21-track material. Unless you like progress through regression.
Rating: 5/10
Ja bym nieco zmienił tytuł na fun with shit, istotnie tytuł i front cover odzwierciedla zawartość. Ewidentnie mieli wyjechane na to jak to brzmi i co to jest, zakpili sobie ze swoich fanów, niektorzy się nabrali że to kolejna fajna zgnilizna od nich, inni mieli tak samo wyjechane na ich muzyke jak oni na fanów. Nie wiem czy to wina przypadku czy reakcja po tym gównie, że kapela przestała istnieć. Wydawanie jakis live nie liczę, bo wiadomo co to mialo na celu. Potem Horrific, proba odzyskania fanów i przeproszenie się z nimi. Potem Ep Tomb już lepiej, od Macabre zaczęło robić się lepiej, i to lepiej jest do dziś. Jednak szoku i uwielbienia nie zaobserwowalem po tym 2 powrocie,. Jednak szacun jest i ludzie mimo wszystko czekają na nowe wyrzygi. Chciaż ostatnio dają trochę ciała bo do 2015 wyszly 2 epki i live. Albumu nie widać. Może im się nie chce hehehe. Dla mnie Mental 91 , retribution 91, potem Severed 89 i Fiend 92. Podstawa tej ekipy. Nie dlatego że pierwsze albumy i epki lepsze, bo pierwsze, tylko tam jest to coś, tego potem nie ma. Śladowo na Acts 92 było w pytę na przemian ze słabiznami. Ale ostatecznie dało radę. Mimo wszystko szacun jest, bo Autopsy ma swój styl od początku i nikt tak nie grał ani nie gra do dziś. Także czy im się chce mniej czy bardziej, jest zabawa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że można tak ładnie podsumować działalność i styl Autopsy. Z tym, że uwzględniając "Acts..." i "Shitfun" jako materiały dla największych fanów.
UsuńNajwiększy hype na Autopsy był właśnie w okolicach premiery epki The Tomb Within i Macabre Eternal a nawet ciut wcześniej, gdy wychodził ostatni (swoją drogą bardzo dobry) album Abscess. Wtedy to właśnie dość niespodziewanie zespół zaczął być uważany za jeden z najważniejszych w historii death metalu a peany na jego cześć zaczął wznosić choćby Fenriz z Darkthrone czy mużycy Paradise Lost (a więc osoby, które na pewno potrafią wyczuć koniunkturę w ekstremalnych gatunkach). Na początku lat 90-ych, kiedy np. ja zaczynałem słuchać metalu Autopsy był zawsze trochę z boku głównego nurtu sceny. Owszem szacunek i poważanie mieli, ale nigdy nie była to popularność na poziomie choćby Death, Obituary, Morbid Angel czy Cannibal Corpse. To przyszło właśnie po ich reaktywacji pod koniec lat zerowych.
UsuńPamiętam ten hype. Wszędzie na każdej stronie internetowej, blogu, 4chanie itp każdy chwalił autopsy pod niebiosa i byli uważani za legendarny obskurny zespół, którego znajomość dawała +10 do bycia elitarnym. Ja też dołożyłem trochę ciegiełki do tego hype'u. To trochę wyglądało jakby nagle wszyscy odkryli amerykę, że Autopsy to jest kultowa rzecz. Zespół to chyba wyczuł bo zaczął wydawać jak szalony nowe rzeczy, mimo iż się zapierali że autopsy nie będzie wracać, właśnie ze względu na to, że byli olewani na początku swej kariery i byli nieco zgorzkniali.
UsuńI tak, shitfun to miała być pierwsze płyta Abscess. Dla mnie dość fajną płytą "Autopsy" jest projekt The Ravenous, którego nikt dzisiaj nie pamięta, a którego okładka lekko mi skrzywiła psychikę za młodziana