Incantation - "Blasphemy" (2002)

O ile "The Infernal Storm" można było uznać za jeden z najbardziej problematycznych w ocenie spośród całego dorobku Incantation, tak jego następca, "Blasphemy", za jeden z najbardziej...pechowych! Okej, powrócił do kapeli - już na dłużej - Kyle Severn, sam materiał powstawał stosunkowo szybko (raptem rok po "The Infernal..."), niestety, po drodze pojawiły się kolejne problemy, tj. te ze składem (m.in. Mike Saez pozostał jedynie sesyjnym wokalistą) oraz - co chyba najgorsze - konfliktowe na linii wydawca-zespół (z Relapse Records). Nie chcę tutaj popadać w jakiś bełkot, ale przecież już u nie jednego zespołu podobne tematy potrafiły przełożyć się na osłabienie muzyki czy ogólne wypalenie...Cóż, w 2002 roku podobna przypadłość dopadła również Incantation.

Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie! Amerykanie nawet, gdy przeszli do Candlelight nie uzyskali należytej promocji - w czym pewnie miał też udział ultra-wysoki poziom ich albumów do 1998 roku. Z drugiej strony, czemu się dziwić, brzmienie "Blasphemy" nie powala (wręcz zdradza demówkowe symptomy), kompozycyjnie jest na nim trochę nierówno, a na koniec zespół postanowił dopchnąć całość dwoma, niby-wyciszającymi się (?) outrami o łącznym czasie trwania ponad 26 minut! Owe ambienty podobno miały być czymś na kształt przytyczka w kierunku poprzedniego wydawcy, ale po mojemu, takie rozwiązanie wydaje się być...zwyczajną wymówką na rozepchanie materiału (faki we wkładce by w zupełności wystarczyły)! Na szczęście, jak to z wielkimi zespołami bywa, powyższe słabostki nie odbierają temu wydawnictwu klasy. Pomimo swoich niedoróbek, "Blasphemy" to kolejny bardzo dobry i znakomicie utrzymany w klimatach siarczystego death/doomu album.

Na "Blasphemy" przeważa zatem charakterystyczny dla ekipy Johna McEntee podziemny death metal, gdzie blastowanie przeplata się z doomowymi walcami (z przewagą tego drugiego), a dla zespołu najważniejszym jest zło i zgnilizna - czyli wiernie rozwijając wcześniejsze patenty. Przykładem "Deceiver (Self-Righteous Betrayer)", "Crown Of Decayed Salvation", "Rotting With Your Christ", tytułowy czy "His Weak Hand", gdzie świetnie sprawdzają się prostsze riffy i średnio-szybkie galopady oraz - chyba najmocniej - bardziej ekspresyjny niż poprzednim razem wokal Saeza. Ba, nawet w końcowej części "właściwej" płyty (uściślając, utwory "Seraphic Irreverence" oraz "Uprising Heresy"), która zdaje się rozwijać nieco zbyt wolno, podobać się może jej klimat i spora ilość chorobliwych melodii (również charakterystyczny punkt Incantation).

Widać więc, że słabsze albumy w przypadku Incantation to nic, czego należy się obawiać. Tak naprawdę, gdyby "Blasphemy" przywdziać w troszkę lepsze brzmienie i - przede wszystkim! - pozbawić go zbędnych interludiów byłby z tego znakomity krążek, być może przewyższający "The Infernal Storm".

Ocena: 6,5/10

[English version]

While "The Infernal Storm" could be considered as one of the most problematic from all Incantation's cds, its successor, "Blasphemy", was one of the most...unlucky! Okay, Kyle Severn returned to the band, the material itself was created relatively quickly (only a year after "The Infernal..."), unfortunately, there were other problems along the way, i.e. those with the line-up (incl. Mike Saez remained only a session vocalist) and - perhaps the worst - conflict between the publisher and the band (more precisely with Relapse Records). I do not want to fall into some boredom here, but in many bands similar topics could come into weakening of the music or general lack of ideas...Well, in 2002, Incantation also had a similar problem. 

At least that is my impression! The Americans did not get the proper promotion then even when they made a deal with Candlelight - which was probably also due to the ultra-high level of their albums until 1998. On the other hand, no wonder, the sound of "Blasphemy" does not kick (it even reveals demo-like symptoms), it's a bit uneven in terms of composition, and at the end the band decided to push to the cd two, quasi-calming (?) outros with a duration of over 26 minutes! These ambients were supposed to be something like a malice towards the previous publisher, but in my opinion, such a solution seems to be...a simple excuse to overpush ("fucks" in the booklet would be enough)! Fortunately, as it's with great bands, the above-mentioned weaknesses do not take the class out of this release. Despite it, "Blasphemy" is another very good album, perfectly kept in the atmosphere of a bitter death/doom. 

The "Blasphemy" is therefore dominated by the underground death metal, characteristic of John McEntee's band, where blasting is intertwined with doom waltzes (with a predominance of the latter), and the most important thing for the band is evil and rottenness - that is, faithfully developing previous patents. Examples include "Deceiver (Self-Righteous Betrayer)", "Crown Of Decayed Salvation", "Rotting With Your Christ", the title track or "His Weak Hand", where simpler riffs and medium-fast galloping and - probably the strongest - Saez's vocal is more expressive than last time. Even in the final part of the "proper" album (to be more precise, "Seraphic Irreverence" and "Uprising Heresy"), which seems to develop a bit too slowly, you may like its atmosphere and a lot of morbid melodies (also the characteristic Incantation point). 

So you can see that in the case of Incantation weaker albums are nothing to be afraid of. In fact, if "Blasphemy" got on a slightly better sound and - most of all! - deprived of unnecessary interludes it would make an excellent album, perhaps surpassing "The Infernal Storm".

Rating: 6,5/10

Komentarze

  1. I ten niedoprodukowany A Once Holy Throne, czyżby zapomnieli rozłożyć gitar w panoramie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może nacisk Candlelight na szybsze wydanie krążka. Z drugiej strony, średnio się to ma do kolejnych dwóch płyt wydawanych co 2 lata.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty