Sadist - "Lego" (2000)

O ile na etapie "Tribe" brakowało słów na oddanie wielkości i pomysłowości muzyki Włochów, tak w przypadku "Lego" również brakuje słów...ale w totalnie przeciwnym znaczeniu - na dramatyczne obniżenie lotów. Po dość chłodnym przyjęciu "Crust" (co ciekawe, w pewnych kręgach uchodził on za genialny - a to już absurd na miarę produktów premium z biedry) oraz drobnych zmianach personalnych (Oinosa zastąpił tu Alessio Spallarossa), ekipa Tommy'ego Talamanci postanowiła zaszaleć z eksperymentami na całego, zanurzając się w zupełnie inną dla siebie stylistykę. Wzięło ich bowiem na dość modne i rozchwytywane w latach 00' brzmienia.

Otóż, zespół postanowił zanurzyć się w...nu-metal podlany industrialnym sosem (?), doszczętnie odrzucając wcześniejsze, progresywne granie! Cholera wie jaki był cel w tak absurdalnej przemianie (czyli wiadomy - $$$), ale problem tkwi w tym, że...mnie taki styl nie robi już u największych! - więc trudno o racjonalne podejście. Co gorsza, u Sadist sprawa prezentuje się jeszcze bardziej niekorzystnie, jeśli spojrzy się na warsztat instrumentalistów i ogólny, wcześniejszy dorobek. Na tle genialnych "Above The Light" oraz "Tribe", taki zwrot w poszukiwaniu nowego ja jawi się niczym strzał prosto w mordę dla fanów zakręconego lub powiązanego z poprzednimi longami grania. Ba, przy zawartości "Lego", "Crust" wydaje się być dość porządnym i sensownie zróżnicowanym materiałem! W przypadku omawianej płyty niestety nie ma nad czym się pastwić - żaden z kawałków nie zasługuje na wyróżnienie; na tyle są złe. Bajeczna technika, neoklasyczne melodie, intrygujący klimat, wszystkie te elementy wyparowały tu na rzecz powtarzalnych, rwanych riffów, zaciąganych śpiewów w stylu Jonathana Davisa (z dodatkowym, wkurwiającym stękaniem), niby-psychodelicznego klimatu i kiczowatych klawiszów na podobieństwo parodii Rammstein. No i na deser - album trwa blisko 70 minut.

Najgorsze jednak, że tyle negatywnych słów musiało paść pod jedną z moich ulubionych kapel z prog-deathowego grania. Cóż, ciężar poprzednich nagrań i odejście Włochów w nu-metal doprowadziły zespół do drastycznego spadku jakościowego, a w efekcie, że Sadist raptem rok później dokonał żywota. Całe szczęście, już po reaktywacji podobnych cyrków nie odwalali.

Ocena: 1/10

[English version]

While at the "Tribe" period there were no words to reflect the greatness and ingenuity of Italians' music, in the case of "Lego" there are also no words...but in a completely opposite sense - for a dramatic reduction of the general level. After a rather average reception of "Crust" (interestingly, in some groups it was considered brilliant - and this is absurd like premium products from Biedra [company of the cheapest shops in Poland]) and minor line-up changes (Oinos was replaced by Alessio Spallarossa), the Tommy Talamanca's band decided to go crazy with experiments, immersing themself in a completely different style. It took them for quite fashionable and sought-after sounds in the 00s. 

Well, the band decided to go into...nu-metal with industrial influences (?), completely rejecting the earlier, progressive style! What was the purpose of such an absurd transformation, hard to guess (known as - $$$), but the problem is that...this style does not make me feel at the greatest bands from this trend! - so it's hard to find a rational approach. What's worse, with Sadist, the matter looks even more unfavorable if you look at the instrumentalists' technique and the general, earlier cds. Against the background of the brilliant "Above The Light" and "Tribe", such a turn in search of a "new face" appears like a punch right in the face for fans of twisted or related to previous longs prog-death metal playing. Well, with the content of "Lego", "Crust" seems to be quite decent and reasonably diverse material! In the case of this album, unfortunately, there is nothing to worth paying attention to - they are all very bad. Fabulous technique, neoclassical melodies, intriguing atmosphere, all these elements evaporated in favor of repetitive, shredded riffs, tired singing in the style of Jonathan Davis (with additional, pissing-off groans), a quasi-psychedelic atmosphere and kitschy keyboards similar to a Rammstein parody. And for dessert - the album lasts nearly 70 minutes. 

However, the worst thing was that so many negative words must have fallen under one of my favorite prog-death bands. Well, the standards of the previous recordings and the departure of the Italians into nu-metal led the band to a drastic drop in quality, and as a result, that Sadist only a year later split-up. Fortunately, after the reactivation, similar incidents did not occur anymore.

Rating: 1/10

Komentarze

  1. A znasz australijski Alchemist?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, do "Spiritech" pamiętam ich muzę dość dobrze - bardzo specyficzne, pokręcone granie. Następne muszę nadrobić.

      Usuń
  2. Dziś włączyłem Lego, słucham po całości, żenua totalna. Tak, to słuchanie NA SIŁĘ. Na marginesie, poróbnanie do Davisa hmm, to brzmi jak marne nasladowanie Davisa, który swoją drogą jest jednym z najoryginalniejszych voicemanów w tamtejszym nu-metalu. Akurat Korna lubię, bo jest jedyny w swoim rodzaju i w 1994 roku zabłysnęli od razu swoim stylem, strojem gitar i feelingiem. Więc szacun jest, nie plulem wówczas na nu=metal, bo to domena prawdziwków, którzy pluli na ten gatunek, bo w niektorych kręgach tak było modnie, oczywiście paradox. Ja jestem fanem death metalu od zawsze, ale geniusz Korna dostrzeglem i ciężar niezaprzeczalny, ktory ten zaspół posiadał i dalej posiada. Wracając do Lego, są ślady nu-metalu, jednak mega pokraczne i koło Korna nie stały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czekam na czasy, kiedy Metale docenią Korn

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty