Monstrosity - "Imperial Doom" (1992)

Zanim pewien pan o wielkim karku przejął renomę śpiewania o pieprzeniu trupów, fascynacji flakami (ale nie tymi od babci w niedzielne południe!) i innymi tego typu gore'owymi ekscesami po osobniku coraz mocniej lubującego się w zielonym i mitomanii, najpierw owy pan zasilał szeregi ekipy, która jest nawet bardziej warta przypomnienia tu na blogu od samego Cannibal Corpse. Mowa oczywiście o Monstrosity, w którym wspomniany George Fisher (razem z poprzednią kapelą [od której nazwy zyskał pseudonim Corpsegrinder]) stawiał swoje pierwsze kroki w death metalowej stylistyce. Monstrosity jednak nie samym Fisherem stało, a poza nim, najważniejszym filarem grupy na przestrzeni kolejnych lat okazał się być perkusista Lee Harrison. Obok tej dwójki, w składzie wylądowali jeszcze basista Mark van Erp, gitarzysta Jon Rubin oraz sesyjnie drugi gitarzysta, Jason Gobel i to właśnie z nimi udało się nagrać debiutancki album pt. "Imperial Doom". Czyli jak się szybko okazało, krążek z cyklu start z grubej rury.

Nie ma co owijać, "Imperial Doom" to kawał porządnie skleconego, amerykańskiego death metalu. Kwintet już bowiem na tak wczesnym etapie zaprezentował bardzo wysoki poziom i własny zamysł na granie ekstremalnych dźwięków. Podobać się tu może chociażby koncertowa chwytliwość, zwięzłość czy spora brutalność tego materiału; po drugiej stronie: nieoczywista technika (odrobinę nasuwa skojarzenia z Death - gdzieś z okolic "Spiritual Healing"), a także świetna i przejrzysta produkcja autorstwa Jima Morrisa. Za sprawą tego ostatniego można delektować się na "Imperial..." m.in. soczystym mięchem w gitarach, mocno wysuniętym basem (z ciekawymi patentami - Mark w końcu przyszedł z Cynic), finezyjnym blastowaniem/jazdą na dwie centralki Harrisona oraz mocarnymi growlingami/wrzaskami George'a - a i to nie wyczerpuje tematu umiejętności tych muzyków i ogólnego brzmienia całości. Potwierdzenie w utworach to np. pędzące i zróżnicowane względem siebie "Ceremonial Void", "Vicious Mental Thirst" (najbardziej rozbudowany), "Horror Infinity", tytułowy, "Final Cremation" czy "Definitive Inquistion", choć jak to bywa przy cholernie równych albumach (a ten takim jest)...właściwie każdy utwór powinien zasługiwać na wyróżnienie w tym miejscu. Jedynym mankamentem jaki mi się nasuwa po dłuższym odsłuchu "Imperial Doom" to dość skromna ilość popisów Jasona Gobela - z tym że to już wina moich chorych preferencji odnośnie uwielbienia co do (wczesnego) Cynic.

Pierwszy strzał od Monstrosity należy udać zatem za bardzo udany. Za jego sprawą Amerykanie bowiem pokazali się jako zespół świadomy i o własnych pomysłach na granie ekstremy. Szkoda tylko, że "Imperial Doom" nie zyskał jeszcze większego kultu.

Ocena: 9/10

[English version]

Before some kind of a man with a big neck took over the reputation of singing about fucking corpses, fascination with guts and other such gore excesses after a person increasingly fond of weed and mythomania, this first gentleman joined a band that is even more worth to remind here on the blog than Cannibal Corpse itself. Of course I am talking about Monstrosity, in which the aforementioned George Fisher (together with the previous band [from which he was nicknamed Corpsegrinder]) took his first steps in death metal style. However, Monstrosity was not worshiped by Fisher itself, because the most important pillar of the group in the following years turned out to be drummer Lee Harrison. In addition to these two, the line-up also included bassist Mark van Erp, guitarist Jon Rubin and the second session guitarist, Jason Gobel, who were able to record their debut "Imperial Doom". So, as it quickly turned out from "at full speed" cycle. 

There is nothing to beat about the bush, "Imperial Doom" is a piece of well-made American death metal. The quintet at such an early stage presented a very high level and its own idea for playing extreme sounds. There may be liked the concert catchiness, brevity or considerable brutality of this material; on the other side: non-obvious technique (a bit reminiscent of Death - somewhere from "Spiritual Healing" period) and a great and transparent production by Jim Morris. By the latter, you can enjoy juicy fleshy guitars sound, strongly extended bass (with interesting patents - Mark came from Cynic), sophisticated blasting/mid paces by Harrison and George's mighty growling/screams - and this does not exhaust the subject of these musicians' skills and the overall sound of the whole cd. Confirmation in the songs are, for example, rushing and varied in relation to each other "Ceremonial Void", "Vicious Mental Thirst" (the most extensive), "Horror Infinity", the title track, "Final Cremation" or "Definitive Inquistion", although as it happens with pretty consistent albums...virtually every song should deserve a mention here. The only drawback that comes to my mind after listening to "Imperial Doom" for a long time is a rather modest number of Jason Gobel's solos - except that this is the fault of my sick preference for adoring (early) Cynic. 

The first album from Monstrosity belongs to a very successful release. By this cd, the Americans showed themselves as a conscious band with their own ideas for playing extreme music. It's a pity that "Imperial Doom" has not gained even more cult.

Rating: 9/10

Komentarze

  1. hellalujah:::
    Monstrosity uważam za zespół genialny, ale ich debiut zwyczajnie mnie nudzi. I teraz polecę po bandzie. Najsłabszy jest - przykrywający wszystko co ciekawe w tej płycie, wysunięty na pierwszy plan, monotonny w rytmice, barwie i ekspresji - wokal.
    Subiektywnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. brutalna opinia. szanuję, choć się nie zgadzam. dla mnie monstrosity to jest trochę korporacyjny Death Metal - wszystko perfekcyjne i dopięte na ostatni guzik, ale to nie jest zespół, tylko firma. Perkusista dobiera sobie najlepszych ludzi i tworzy arcydzieła. Całą dyskografię Monstrosity oceniam na 10/10, ale mam zastrzeżenia "ideologiczne" wobec nich

      A tak ogólnie, super blog, czytam wszystko, zdecydowanie brakuje mi Metalu w życiu i muszę ponadrabiać trochę. Dziękuję za możliwość pisania anonimowego - nie mam konta na Google i nie chcę mieć, dlatego doceniam to, że pozwalasz mi pisać od serca bez konta.

      Usuń
    2. Dzięki, doceniam chęć własnych komentarzy i przemyśleń, od wszystkich tych, którzy tu zaglądają. Napędza mnie to, by tworzyć i dzielić się muzyką jeszcze więcej oraz daje wgląd, w którym dokładnie kierunku iść ze swoimi wpisami.

      U mnie Monstrosity ogólnie też wypada dobrze. Ale na razie więcej szczegółów nie zdradzam. O tym niebawem ;)

      Usuń
  2. Najbardziej szalony album Monstrosity. Uwielbiam bezgranicznie, kompozycje, brzmienie, vocal. Jak kupiłem Millenium, liczylem na coś podobnego, niestety dostałem bardzo ugrzecznione Monstrosity, wypolerowane brzmienie i jakby delikatniejszy vocal. Zmiany na pozycji gitarzystów i bassmana też zrobilo swoje, potem ciągle na tych polach były zmiany mniej lub bardziej wplywające na całokształ muzy i brzmienia. Tak czy srak, jak właczam Imperial Doom, TO JEST TO co powinno być.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty