Monstrosity - "Rise To Power" (2003)
O tym, że ekipa Lee Harrisona nie nagrywa słabych płyt zapewne wcześniej nie wspominałem, dlatego zrobię to teraz, biorąc na tapetę trochę niedoceniony "Rise To Power" - czwarty studyjny krążek tej grupy. Ciekawe jest to o tyle, że na przestrzeni lat Monstrosity przechodziło wiele zmian personalnych i - poniekąd - stylistycznych (ale bez drastycznych wyskoków), a mimo tego, udawało im się przy tych zawirowaniach zachowywać spójność i odpowiednie wyczucie. Pod względem ekipy, "Rise..." o dziwo nie przynosi aż tylu świeżaków; na miejscu basisty Kelly'ego Conlona pojawił się bardziej utalentowany Michael Poggione, a poza nim, skład rozszerzył się do kwintetu, tj. o dodatkowego gitarzystę Sama Molinę - czyli jak na nich naprawdę bardzo skromniutko. Zostawiając już jednak ten temat, najważniejsze, że na "Rise..." udało się zawrzeć dużo bardzo dobrej muzyki. Ba!, lepszej niż poprzednim razem.
W porównaniu do "In Dark Purity", "Rise To Power" celuje w wyraźnie inny feeling, bliższy Vital Remains czy Morbid Angel aniżeli Cannibal Corpse. To na szczęście dobry znak, ponieważ Amerykanie przefiltrowali tamte wpływy na swoje na tyle smakowicie, że w praktyce przełożyły się one na większą ilość blastowania, gitarowego piłowania przywodzącego na myśl kapelę Treya Azagthotha oraz melodyki (i w jednym utworze - akustyków) a la grupa Tony'ego Lazaro. Tak więc, muzyka stała się bardziej wypasiona i mocniej zróżnicowana, a przy tym daleko jej, by uznać ją za odtwórczą czy zbyt mocno przesiąkniętą cudzymi wpływami. Podobać się mogą zarówno te wolniejsze kawałki w typie "Wave Of Annihilation", "Chemical Reaction" i "The Exordium", znacznie brutalniejsze (choć nie mniej chwytliwe) "Visions Of Violence", "From Wrath To Ruin", "Awaiting Armageddon" oraz "Abysmal Gods", a nawet akustyczna miniaturka ("The Fall Of Eden") kojarząca się z czymś na kształt własnej interpretacji schuldinerowskiego "Voice Of The Soul" i talentu Dave'a Suzuki. Jedyny mankament, jaki nasuwa się w kontekście "Rise To Power" tyczy się...przewajchowanego zakończenia "Shadow Of Obliteration" trwającego aż 9 minut! Czemu dokładnie miało to służyć (poza bólem uszu) - nie wiem; pewien za to jestem, że w nieco krótszej formie, album bez takiego outra robiłby jeszcze większe wrażenie.
Widać zatem, że "Rise To Power" to kolejna bardzo dobra pozycja w dorobku Monstrosity, do której trudno się przyczepić. Słucha się jej z zaciekawieniem, może się ona poszczycić nieprzesadzonym, przejrzystym brzmieniem, a skład, który się pod nią podpisał, pokazał się z jeszcze lepszej strony niż na poprzednim longplayu. Szkoda tylko, że o "Rise To Power" nie mówi się nieco więcej.
Ocena: 8,5/10
[English version]
The fact that Lee Harrison's band does not record weak albums I probably did not mention before, so I will do it now, taking to rate "Rise To Power" - the fourth full-length album of this group. It's interesting that over the years Monstrosity has undergone a lot of line-up and - in a sense - stylistic changes (but without any drastic outbursts), and yet they managed to maintain consistency and the right feel in these turbulences. In terms of the line-up, "Rise..." surprisingly doesn't bring that many changes; in place of bassist Kelly Conlon, a more talented Michael Poggione appeared, and apart from him, the line-up expanded to the quintet, i.e. with an additional guitarist Sam Molina - which all of this is really very modest for them. Leaving this topic aside, the most important thing is that "Rise..." managed to contain a lot of very good music. Well!, better than last time.
Compared to "In Dark Purity", "Rise To Power" targets a distinctly different feeling, closer to Vital Remains or Morbid Angel than Cannibal Corpse. Fortunately, this is a good step, because the Americans filtered those influences into their own, which in practice came into more brutality, guitar style reminiscent of Trey Azagthoth's band and melodies (and in one song - acoustics) a la Tony Lazaro's group. So, the music has become more sophisticated and more diversified, and at the same time it's far from being imitative or too heavily influenced by other bands. There could be enjoyed slower tracks like "Wave Of Annihilation", "Chemical Reaction" and "The Exordium", much more brutal (though not less catchy) "Visions Of Violence", "From Wrath To Ruin", "Awaiting Armageddon" and "Abysmal Gods", and even an acoustic miniature ("The Fall Of Eden") associated with something like their own interpretation of Schuldiner's "Voice Of The Soul" and Dave Suzuki's talent. The only defect that appears in the context of "Rise To Power" concerns...the whammy ending of "Shadow Of Obliteration" lasting as much as 9 minutes! What exactly it was supposed to do (apart from earache) - I don't know; however, I am sure, that in this slightly shorter form, the album without such an outro would be even more impressive.
So you can see that "Rise To Power" is another very good cd in the discography of Monstrosity, which can hardly be considered bad. It's listened to with interest, it can boast of its not exaggerated, transparent sound, and the (new) line-up showed itself from an even better side than on the previous lp. It's a pity that there is not much more to say about "Rise To Power".
Rating: 8,5/10
zajebysty blog, cieszę się , że w dzisiejszych czasach są ludzie poświęceni temu elitarnemu stylowi muzyki. chwała monstrosity, albowiem nie nagrali nigdy słabej płyty, nawet jeśli jestem gotów oskarżyć ich o robienie korporacyjnego Death Metalu
OdpowiedzUsuńDoceniam, mnie również cieszy, że czytelnicy tego typu recenzji wciąż się znajdują.
UsuńKorporacyjny o tyle fajny, że nie ma z nimi takich ekscesów jak z Massacre.