Meshuggah - "Destroy, Erase, Improve" (1995)
Tuż po wydaniu epki "None", czyli zaledwie rok później, Szwedzi z Meshuggah uderzyli ze swoją drugą dużą płytą i narobili wyraźnie więcej szumu niż poprzednim razem. Nagonka jednak nie wzięła się zupełnie znikąd, połowa lat 90. XX w. w znacznej części obfita była bowiem w grooviaste granie w ówczesnym metalowym mainstreamie, z kolei to co znalazło się na owym "Destroy, Erase, Improve" całkiem zgrabnie wpisywało się w te trendy, no i przynosiło solidny powiew świeżości. Od tej właśnie płyty kapela Fredrika Thordendala już w pełnej okazałości zyskała miano pionierów djentu (za którym sami muzycy o dziwo nie przepadają).
Punktem zwrotnym wobec zawartości "Destroy, Erase, Improve" okazały się więc utwory "Humiliative", "Gods Of Rapture" i "Sickening" z "None". Na szczęście, nie oznacza to, że zespół zdecydował się tu na rozszerzenie tamtej mini-płytki bez pomyślunku lub na zasadzie serwowania tego samego w bliźniaczo podobnej wersji. Co to to nie! Na swoim drugim albumie, Szwedzi z Meshuggah - przede wszystkim - położyli dużo większy nacisk na poszarpane rytmy, groove metalowy ciężar, dziwacznie odjechaną progresję oraz mocno odhumanizowany klimat. I co najlepsze, wszystkie te pokręcone nowinki wyszły grupie na "Destroy..." naprawdę wybornie.
"Destroy, Erase, Improve" to niezwykle nerwowe, ciężkie i przytłaczające granie, a zarazem bardzo matematyczne i niestroniące od progresywnych smaczków, ale też...zaskakująco chwytliwe! Olbrzymia w tym zasługa oczywiście pomysłowości Fredrika Thordendala i Tomasa Haake, ale również i wczucia (?) Jensa Kidmana, którego rozwrzeszczane wokale (jak to żartobliwie określam, a la podkurwiony James Hetfield) jeszcze mocniej podbijają ogólny, odrealniony klimat krążka. Wystarczy wziąć pod lupę "Terminal Illusions", "Sublevels", "Burn", "Inside What's Within Behind" czy "Future Breed Machine" i się samemu przekonać w jak dużym stopniu atmosfera albumu jest tu wyjątkowa. Małe nawiązania do debiutu znalazły się jedynie w "Transfixion" i "Vanished" (ze względu na nieco bardziej thrashowy feeling) oraz paru porozrzucanych po krążku skandowanych partiach wokalnych, choć i tam czuć, że to djentowa stylistyka wypada najciekawiej. Co zaś tyczy się minusów, niepotrzebnie umieszczono tu przerywnik "Acrid Placidity", a także średnio przekonuje piszczące zakończenie "Beneath" (ale sam właściwy kawałek wypada naprawdę dobrze). Do reszty składowych właściwie nie ma się o co przyczepić, i to nawet biorąc pod uwagę, że muzyka tej piątki jest wyjątkowo hermetyczna.
Za sprawą "Destroy, Erase, Improve" szwedzka Meshuggah zatem oficjalnie zanurzyła się w djent. Ten ruch jednak należy mocno pochwalić, bo raz, że sensownie rozwinęli oni pomysły tego grania z "None", dwa, zdołali oni nagrać jeszcze lepsze, pełne wydawnictwo od ww., to trzy, udało im się te patenty pociągnąć dalej, na kolejnych krążkach.
Ocena: 9/10
[English version]
Shortly after the "None", just a year later "Destroy, Erase, Improve" was released and the Swedes from Meshuggah made a lot more hype than last time. However, hype did not come out of nowhere, the mid-90s of the twentieth century was generally abundant in groovy playing in the metal mainstream of that time, in turn what was on the "Destroy, Erase, Improve" was quite neatly in line with these trends and brought a breath of fresh air. From this album, the band of Fredrik Thordendal in its full glory gained the reputation of pioneers of the djent (which the musicians themselves are surprisingly not very fond of).
The turning point for the content of "Destroy, Erase, Improve" is the songs "Humiliative", "Gods Of Rapture" and "Sickening" from "None". Fortunately, that doesn't mean that the band decided to extend that mini-cd either without thinking or serving the same patterns in too similar version. Absolutely not! On their second album, the Swedes from Meshuggah - above all - put much more emphasis on math rhythms, groove metal heaviness, bizarrely crazy progression and a highly dehumanized atmosphere. And best of all, all these twisted news came out to the group on "Destroy..." really delicious.
"Destroy, Erase, Improve" is extremely nervous, heavy and overwhelming, and at the same time very mathematical and with a lot of progressive inserts, but...really catchy! A huge contribution of this, of course, to the ingenuity of Fredrik Thordendal and Tomas Haake, but also to the empathy (?) of Jens Kidman, whose screaming vocals (as I jokingly describe it, as an angry James Hetfield) even more cause the overall, futuristic atmosphere of the album. Just take a closer look at "Terminal Illusions", "Sublevels", "Burn", "Inside What's Within Behind" or "Future Breed Machine" and hear how much the atmosphere of the album is inhuman. A small reference to the debut was found only in "Transfixion" and "Vanished" (due to a slightly more thrash metal feeling) and a couple of crossover-like parts scattered within the cd, but the feel of the djent style is the most interesting here. As for the minuses, the "Acrid Placidity" interlude was unnecessarily placed here, and the squeaky ending of "Beneath" (but the actual song itself fares really well). There is nothing to complain about the rest of the components, even that the music of this band is extremely hermetic.
By "Destroy, Erase, Improve" Swedish Meshuggah has officially gone into the djent. This move, however, should be strongly praised, because one, they sensibly developed the ideas from "None", two, they managed to record an even better, full release from the above-mentioned patterns, three, they managed to carry these patents further, on next discs.
Rating: 9/10
osobiście to się zastanawiałem na ile można wciągnąć Meshuggaha do Death Metalowego gangu, bez bycia nazwanym pozerem nie znającym się na gatunkach. Jest coś w tej płycie co sprawia, że chciałoby się ją podpiąc pod swój ulubiony gatunek
OdpowiedzUsuń