Meshuggah - "Koloss" (2012)

Po gigantycznym sukcesie związanym z "Obzen", ekipa Fredrika Thordendala postanowiła narzucić sobie nieco wolniejszy system komponowania nowej muzyki i zaniechała wprowadzania szaleństw ponad wypracowany styl. W ich przypadku jednak kleiło się to wszystko kupy. Szwedzi bowiem nie popadli w zbyt nachalne wydawanie oraz odtwórcze komponowanie kolejnych numerów, a mimo stworzenia pewnej strefy komfortu dopuszczali oni pewne, drobnostkowe zmiany, tak by nowsze albumy dało się od siebie odróżnić i miały jakiś sens. Przykładem właśnie "Koloss", który jako pierwszy wpisał się w taką teorię.

Siódmy longplay grupy z Umeå zaskakuje więc w dość znikomym stopniu, choć nie znaczy to, że przynosi on drastyczne obniżenie poziomu czy tendencje mogące wpisywać Meshuggah jako zespół jednej sztuczki. Na "Koloss" kwintet niczego nowego nie odkrywa, to jednak też nie powiela do bólu tej samej melodyki, rytmów czy ogólnego klimatu z poprzednich krążków. Ba, przy całym tym wyrachowaniu, błyskawicznie można dostrzec troszkę inny zamysł na ww. patenty. Wystarczy wziąć pod lupę takie kawałki jak "The Hurt That Finds You First", "Demiurge", "Break Those Bones Whose Sinews Gave It Motion" czy "Behind The Sun", w których pojawia się dużo impulsywnej i melancholijnej (?) atmosfery, co na wcześniejszych albumach trafiało się sporadycznie lub...w ogóle! Poza nimi, na krążku znalazły się oczywiście djentowe pewniaki, które świetnie wpisują się we wcześniejsze standardy tej grupy. Wśród nich warto nadmienić chociażby o "Swarm", "Marrow", "The Demon's Name Is Surveillance" czy "I Am Colossus", gdzie piać z zachwytu powinni wszyscy zakochani w brzmieniach z "Obzen" (więc autor recki w sumie też). Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest tu jedynie zamykający album utwór-outro "The Last Vigil", który swoim wyciszonym charakterem rozbija nieco agresywny wydźwięk całości. Na szczęście, pozostałe elementy krążka, jak tytuł poniekąd wskazuje, przekuwają się na jednakowo spójną i kolosalną (!), djentową muzykę.

Stąd też doskonale widać, że wraz z ukazaniem się "Koloss" Szwedzi nie osiedli na laurach i wiedzieli, w którą stronę poprowadzić swój styl. Postanowili oni bowiem obrać sobie za punkt wyjścia patenty z "Obzen" i wokół nich rozwijać dalsze pomysły; tak by było grooviasto, bardzo koncertowo, progresywnie i hermetycznie, ale nie 1:1 jak na poprzednich albumach. No i co najlepsze, na "Koloss" (ale w zasadzie nie tylko - o czym kiedy indziej) takie podejście sprawdziło się wybornie.

[English version]

After the gigantic success related to "Obzen", Fredrik Thordendal's band decided to impose a slightly slower system of composing new music and gave up of madness beyond the developed style. In their case, however, it all fits together. The Swedes did not fall into too intrusive publishing and imitative composing of subsequent songs, and despite creating a certain comfort zone, they allowed for some minor changes, so that newer albums could be distinguished from each other. An example is "Koloss", which was the first to follow such a theory.

The seventh longplay of the group from Umeå is surprising to a small extent, although it does not mean that it brings a drastic drop in level or a tendency that may describe Meshuggah as a band of one trick. On "Koloss" the quintet does not discover anything new, but they do not repeat to a fault the same melodies, rhythms or general atmosphere from the previous albums. Well, with all this calculation, you can quickly see a different idea for the above-mentioned patents. Just take a closer look at such tracks as "The Hurt That Finds You First""Demiurge""Break Those Bones Whose Sinews Gave It Motion" or "Behind The Sun", in which there are a lot of impulsive and melancholic (?) atmosphere, what happened on previous albums sporadically or...wasn't completely! Apart from this, the disc includes - of course - djent certainty, which perfectly fit into the well-known standards of this group. Among them, it's worth mentioning, for example, "Swarm", "Marrow", "The Demon's Name Is Surveillance" or "I Am Colossus", where everyone in love with the sounds of "Obzen" should worship this album (so the author of the review, too). A blot on the landscape here is only the outro-track "The Last Vigil" that closes the album, which with its muted character breaks the somewhat aggressive tone of the whole cd. Fortunately, the other elements of the disc, as the title kind of suggests, turn into equally coherent and colossal (!), djent music.

Hence, it's clearly visible that with the release of "Koloss", the Swedes did not rest on one’s laurels and knew which way to take their style further. They decided to take as a starting point the patents from "Obzen" and develop ideas around them; so it would be groovy, lively, progressively and hermetically, but not 1:1 like on previous albums. And what's the best, on "Koloss" (but not only - about it in next reviews) this approach proved to be excellent.

Rating: 9,5/10

Komentarze

  1. Przestrzenna partia w "The Hurt That Finds You First" mocno zalatuje rocznikiem 2000, jakby to jakaś Aghora nagrywała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Troszkę myślę trzeba napisać o brzmieniach, czy produkcji płyt przy każdej recenzji. Każdy album Meshugi ma inna producję i brzmienie instrumentów. W przypadku np Koloss w porownaniu do Obzen brzmi bardzo grubo, szeroko i lekko matowo, kiedy Obzen miał metaliczne, małozbasowane brzmienie i dużą kompresją całości. Jak nadmienilem wyżej, kazdy album Mesh brzmi inaczej, ma inna charakterystykę i parametry. Fajnie piszesz rec enzję, ale poprosze trochę o produkcji, brzmieniu i zmianach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy gdzie, w przypadku "Koloss" mogłoby to niepotrzebnie rozepchać recenzję. Jeśli będzie to bardzo istotna zmiana to oczywiście będę wspominał o tym, póki co lepiej postawić na konkrety.

      Usuń
    2. są i tacy, którzy twierdzą że Mesh od Nothing po Immutable brzmi identycznie hehe, ale to już prywatny problem. Słyszą różnicę miecy Contradiction a Chaosphere czy None a Nothing. Każdy słyszy po swojemu. Niektórzy mówiąc że Mesh od Nothing po Immutable brzmi tak samo, mówią o tym co jest nagrane, a nie jak jest nagrane. Niektórzy myslą że jak muzyka jest ciężka, to znaczy że jest nisko zestronoje gitary a przecież można mieć strojenie wysokie i zabrzmieć ciężko. Ale nie ma co oczekiwac by każdy rozumiał tak, jak wymaga tego muzyka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty