Cryptopsy - "Blasphemy Made Flesh" (1994)
Powstałe na zgliszczach thrash/deathowego Necrosis, Cryptopsy to jeden z najbardziej znanych kanadyjskich zespołów w nurcie brutal/technical death metal, który zadebiutował w dość niekorzystnym dla metalu śmierci roku. Mimo tego, nie przeszkodziło im to lada moment zdeklasować większych od siebie i wprowadzić sporo świeżości do nieco skostniałego już gatunku. Na owym "Blasphemy Made Flesh", Lord Worm, Steve Thibault, Flo Mounier oraz - zupełnie nowi w składzie - Jon Levasseur (szybko stał się kolejnym, bardzo ważnym fundamentem grupy) i Martin Fergusson (ten już znacznie mniej) postanowili bowiem zapuścić się w przepełniony brutalnością i techniką death metal, zupełnie niepowiązany z brzmieniami "Realms Of Pathogenia". Następna ważna rzecz, przy całej tej intensywności wytworzyli też własny, unikalny styl.
Na "Blasphemy Made Flesh" panuje więc totalna dzicz i zezwierzęcenie, z - o dziwo - bardzo sensowną (czyt. nie górującą nad ekstremą) dawką techniki. Mówiąc mniej zawile, debiut Cryptopsy obfituje w: ultra-szybkie blastowanie z finezyjnymi przejściami Flo (i zajebistym soundem werbla z pogłosem), niezrozumiałe, patologicznie brzmiące growlingi i wyszczekiwania Lorda Worma (które jednak świetnie trafiają w ogólny klimat albumu), urywające beret riffy (sprawdźcie chociażby "Mutant Christ", "Abigor", "Memories Of Blood", "Pathological Frolic" czy "Defenestration"!), przebijający się ponad gitary bas, zaskakująco wyrafinowane i niestroniące od melodii solówki, a także porządnie porypany nekro-klimat (wstępy z "Open Face Surgery" i "Serial Messiah" powiedzą wszystko). Żeby było ciekawiej, na tym nie koniec atutów "Blasphemy...". Pomimo jego najczęściej ekstremalnego i dość brudnego charakteru (jak np. w "Gravaged (A Cryptopsy)", w którym brakuje normalnego słownictwa, by opisać jak jest nabuzowany - a to nie jedyny tutaj taki strzał!), album skrywa przed słuchaczem naprawdę mnóstwo detali i zróżnicowanych zagrywek, które nadają tej wyziewnej muzyce kolejnych, interesujących warstw. Przez to też, "Blasphemy..." nawet po wielu seansach nie nuży i potrafi przyciągnąć czymś co wcześniej nie rzucało się szczególnie w słuch (osobiście, mnie po czasie np. bardzo rozbroił groove w jaki emanuje "Born Headless").
Po trzech latach od wydania "Realms Of Pathogenia", Kanadyjczycy, już pod szyldem Cryptopsy, uczynili niezwykły progres. Wraz z wydaniem "Blasphemy Made Flesh" pokazali oni, że po największym boomie na death metal dało się jeszcze wnieść coś swojego i przenieść ekstremę na kolejny poziom. Co więcej, jak mało kto, potrafili oni porażać totalnym nieokiełznaniem, przy jednoczesnym, bardzo wysokim warsztacie instrumentalnym.
Ocena: 10/10
Na deser warto przyjrzeć się jeszcze demówce "Ungentle Exhumation" z 1993 roku. Jej zawartość to: 3 utwory powtórzone później na debiucie + 1 kawałek ("Back To The Worms") wykorzystany już z Mikie'm DiSalvo w składzie. No i o ile same aranżacje tych utworów nie są specjalnie inne od ich oficjalnych wersji, tak zaskakuje tu produkcja całości, która jest naprawdę czytelna, potężna i bardzo bliska...Suffocation. Dla lubujących się w brutalnej i zakręconej ekstremie demko to, to totalny mus.
[English version]
Created on the ashes of thrash/death Necrosis, Cryptopsy is one of the most famous Canadian bands in the brutal/technical death metal genre, which debuted in a year that was quite unfavorable for this type metal. Despite this, it did not prevent them from outclassing larger ones at any moment and introducing a lot of freshness to the already slightly fossilized genre. On "Blasphemy Made Flesh", Lord Worm, Steve Thibault, Flo Mounier and - completely new to the line-up - Jon Levasseur (quickly became another, very important part of the group) and Martin Fergusson (this one much less) decided to venture into full of brutality and technique, completely unrelated to the sounds of "Realms Of Pathogenia". Another important thing, with all this intensity, they also developed their own unique style.
So on "Blasphemy Made Flesh" there is total wilderness and animalism, with - surprisingly - a very sensible (pronounced: not overwhelmingly) dose of technique. Speaking less intricately, Cryptopsy's debut is full of: ultra-fast blasting with sophisticated Flo transitions (and awesome snare drum sound), incomprehensible, pathological-sounding growls and barking of Lord Worm (which, however, hit the overall climate of the album great), devastating riffs (check for example "Mutant Christ", "Abigor", "Memories Of Blood", "Pathological Frolic" or "Defenestration"!), strongly emphasized bass, surprisingly refined and melodious solos, and great necro-atmosphere (intros from "Open Face Surgery" and "Serial Messiah" will say everything). To make it more interesting, the advantages of "Blasphemy..." are not over. Despite its most often extreme and quite dirty character (as in "Gravaged (A Cryptopsy)", which lacks the normal vocabulary to describe how it's buzzed - and this is not the only shot like this!), the album has a lot of details to the listener and varied patterns that give this exquisite music another, interesting layer. Due to this, "Blasphemy..." is not boring even after many listenings and can attract with something that previously did not catch your ear (personally, after some time I was very much disarmed by the groove in which "Born Headless" emanates).
Three years after the release of "Realms Of Pathogenia", Canadians, already under the Cryptopsy name, made remarkable progress. With the release of "Blasphemy Made Flesh" they showed that after the biggest boom in death metal they could bring something of their own and take the extreme to the next level. What's more, they were able to shock with total unrestrainedness, and at the same time very high instrumental skills.
Rating: 10/10
It's also worth taking a look at the demo "Ungentle Exhumation" from 1993. Its content is: 3 songs repeated later on the debut + 1 song ("Back To The Worms") already used with Mikie DiSalvo in the line-up. And while the arrangements of these tracks are not very different from their official versions, the production of the whole thing is surprising here, which is really clear, powerful and very close to the...Suffocation. For those who like brutal and twisted extremes, this demo is a total must-have.
ja powiem szczerze że nawet wolę ten album od None So Vile. Ich drugi longplej to praktycznie stał się wręcz memem jeśli chodzi o rekomendacje. I nie jest zły, ale tutaj mi bardziej pasi ta proporcja między klasycznym graniem a nowinkami technicznymi
OdpowiedzUsuńU mnie to samo. Bardzo lubię "None So Vile" i pewnie również trafi na podium, aczkolwiek to "Blasphemy..." jest moim naj-naj w ich dyskografii.
Usuń