Cancer - "Black Faith" (1995)

Nierzadko przydarzało się, że po słynnym boomie na death metal (czyli po 1993 roku), duża część kapel parających się tym nurtem drastycznie zmieniała styl na lżejszy i zbyt odległy od swoich poprzednich wydawnictw. Wyspiarski Cancer absolutnie nie jest tu wyjątkiem. Niedługo po wydaniu "The Sins Of Mankind", który notabene dawał sporo sygnałów o chęci zmian, grupa Johna Walkera postanowiła pójść z duchem ówczesnych czasów, ponieważ wydając swój czwarty album pt. "Black Faith", wkroczyła ona w kompletnie inne dla siebie ramy grania metalu niż wcześniej. Takie, przy których nietrudno o palpitacje serca i definitywne skreślenie zespołu.

W roku 1995 angielskie Raczysko dopadł bowiem wirus z pod znaku groove/alternative (coś jak u francuskiej Massacry). Znaczy to tyle, że na "Black Faith" kwartet nie do końca wiedział co chce właściwie grać. Bo jest tu niby trochę odwołań do heavy metalu, rockowego luzu, budowania klimatu w typie seattle'owskiego grunge'u, szarpanych konstrukcji riffów w nawiązaniu do Pantery, szczypta thrashowego piłowania, a okazjonalnie nawet bardziej industrialne rytmy. Sęk jednak w tym, że naprawdę niewiele w tym sensu i powiązania z poprzednimi nagraniami grupy. "Black Faith" bowiem totalnie zrywa z patentami, które tak mocno przekładały się na tożsamość zespołu, a zamiast tego oferuje on dość jałową i smętną hybrydę rocka, alternatywy i groove metalu, pozbawioną czegokolwiek pasującego do nazwy Cancer

Całości wadzi więc masa szarpanych lub niewymagających riffów, quasi-rock'n'rollowej melodyki, zbyt duża ilość jednorodnych średnich temp, banalne bębnienie (jeszcze bardziej niż na "The Sins..."), zbędne rozciąganie prostych motywów (jak w "Kill Date", "Highest Orders" czy "Ants (Nemesis Ride)"), brak wcześniejszej zadziorności, ale również przesadnie grunge'ujący wokal Johna Walkera. Dobry jest tu właściwie tylko jeden utwór - "Without Cause". Kawałek, który co prawda trwa aż 6 minut, ale ma w zanadrzu zapadający w pamięć riff przewodni, konkretny zarys oraz najbardziej dopracowane wokale Johna. O pozostałych jedenastu utworach (w tym dwóch zbędnych przerywnikach i coverze Deep Purple - "Space Truckin'") trudno powiedzieć coś podobnego. W swojej stylistyce może dałoby się je wpisać jako lekko poniżej średniej, aczkolwiek przez pryzmat nazwy Cancer i ich wcześniejszych albumów wyłącznie tracą one na odbiorze, jawiąc się niczym żart z ich dotychczasowych fanów.

Po wydaniu trójki bardzo dobrych, death metalowych krążków i pokazania w tym nurcie własnego ja, Cancer na swoim czwartym albumie wyraźnie pogubił się i w niezwykle brzydkim stylu zerwał z ekstremalnymi brzmieniami. Na "Black Faith" bowiem Angolów wzięło na łagodzenie i próbowanie dostosowania swojej muzyki do panujących ówcześnie trendów. Z tego względu dość nieudolnie wskoczyli oni w ramy rocka, alternatywy i groove metalu, po czym...rok później się rozpadli.

Ocena: 3,5/10


[English version]

It often happened that after the famous death metal boom (i.e. after 1993), a large part of the bands dealing with this style drastically changed it to a lighter one and too distant from their previous releases. Cancer is absolutely no exception. Shortly after the release of "The Sins Of Mankind", which by the way gave a lot of signals about changes, John Walker's group decided to follow the current trends, because by releasing their fourth album entitled "Black Faith", they entered a completely different style of metal than before. This one where it's easy to get heart palpitations.

In 1995, the English Cancer got sick by a groove/alternative metal virus (something like the French Massacra). It means that on "Black Faith" the quartet didn't quite know what they wanted to play. Because there are some references to heavy metal, hard rock, a climate in the style of Seattle grunge, jerky constructions of riffs in reference to Pantera, a pinch of thrash metal riffs and occasionally even more industrial rhythms. The problem, however, is that there is really little sense and connection with the group's previous recordings. "Black Faith" totally moves aside the patterns that created the band's identity, and instead of it, it offers a really weak hybrid of rock, alternative and groove metal, rejecting anything that fits the name Cancer.

The whole disc is hampered by a mass of jerky or undemanding riffs, quasi-rock'n'roll melodies, too many homogeneous medium tempos, banal drumming (even more than on "The Sins..."), unnecessary repeating of simple motifs (as in "Kill Date", "Highest Orders" or "Ants (Nemesis Ride)"), lack of previous aggressiveness, but also John Walker's overly grunge-like vocals. Only one track is good here - "Without Cause". A track that lasts as long as 6 minutes, but has a memorable lead riff, a concrete outline and John's most refined vocals. About the other eleven tracks (including two redundant interludes and a cover of Deep Purple - "Space Truckin'"), it's hard to say something similar. In their style, these songs could be entered as slightly below average, although through the prism of the name of the Cancer and their previous albums, these songs only lose their meaning, making an impression like a joke of their fans.

After releasing three very good, death metal albums and showing their own self in this style, Cancer on their fourth album clearly got lost and broke with extreme sounds in an extremely ugly style. On "Black Faith" John Walker's group decided to alleviate and trying to adapt their music to the trends prevailing at the time. For this reason, they clumsily jumped into the styles of rock, alternative and groove metal, and then...a year later they split-up.

Rating: 3,5/10

Komentarze

  1. następne dwa powroty Cancer to był falstart (choć do posłuchania się nadający bardziej niż Black Faith) i drugi już ten bardziej właściwy, choć podejrzewam że większość ludzi też raczej kręci nosem, mimo iż mi się osobiście całkiem podobał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mi się podobał drugi powrót. ale jak już ktoś się uprzedzi to nie usiedzi. ja polecam stary polski hip-hop, teraz słucham flexxip. a potem puszczę sobię Vader - Live in Decay. Taki ze mnie cham

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty