Demolition Hammer - "Epidemic Of Violence" (1992)
1992 rok był dosyć lipnym, jeśli chodzi o pokaźniejsze zainteresowanie wokół thrashowego łojenia w guście "Pleasure To Kill", "Hell Awaits", "Persecution Mania" czy "Schizophrenia". W zasadzie, duża część kapel odchodziła od tego nurtu (również tych bardziej kluczowych), a nowe grupy raczej średnio entuzjastycznie garnęły się w te rejony. Jednym z takich rodzynków był - poniekąd - amerykański Demolition Hammer, który na swoim debiutanckim "Tortured Existence" wyśmienicie połączył tego typu zadziorne, thrashowe klimaty, a do całości tej układanki dorzucił bardzo tłusto brzmiące death metalowe wpływy. Fuzja wyszła Amerykanom o tyle świetna i świeża, że na kontynuację nie trzeba było jakkolwiek długo czekać. Ów "Epidemic Of Violence", na którym znalazła się jeszcze lepsza i bardziej waląca po ryju dawka thrash/deathu, ukazał się właśnie dwa lata po debiucie.
W przeciągu tego czasu, Demolition Hammer zaliczył jednak istotny progres. Muzyka tych czterech jegomościów bowiem stała się jeszcze bardziej wściekła i bezlitosna, a pierwiastek deathowy daje o sobie znać znacznie częściej niż to było na "Tortured Existence". O wywracających zmianach rzecz jasna nie ma tu mowy, ale nie o to się w przypadku "Epidemic Of Violence" tak naprawdę rozchodzi - przy takich płytach liczy się tylko i wyłącznie agresja oraz thrash/deathowy wygar. No a te elementy prezentują się tutaj doprawdy olśniewająco. Riffy przecinają niczym żyleta, solówki porażają finezją, tempa są szybkie i zwarte, wokale Steve'a celują w jeszcze bardziej ekspresyjne formy niż poprzednio, a okazjonalne, zwolnienia miażdżą w całej swojej rozciągłości. Mówiąc dosadniej - nikt się na "Epidemic..." nie opierdala i - co za tym idzie - napięcie na krążku nie siada w żadnym z kawałków. Drugi album Demolition Hammer po prostu obfituje w same ciosy, a tych daleko nie trzeba szukać. Tuż za rogiem przykładem świecą chociażby totalnie niszczycielskie "Envenomed", "Skull Fracturing Nightmare", "Omnivore" czy "Carnivorous Obsession", a trzeba dodać, że to raptem wierzchołek góry lodowej. Co ciekawe, równie pozytywne wrażenia wywiera zmiana morrisoundowego brzmienia. Na "Epidemic..." bowiem zdecydowano się na produkcję Toma Soaresa, która choć nie tak tłusta co Scotta Burnsa, to jednak jest dużo bardziej organiczna i bynajmniej nic nie straciła na ciężarze i klarowności.
Tym sposobem, Amerykanie z Demolition Hammer raz jeszcze udowodnili, że na początku lat dziewięćdziesiątych - wbrew aktualnym trendom - dało się stworzyć kawał bezkompromisowego thrash metalu na najwyższym poziomie. Najpierw dowiódł temu "Tortured Existence", dwa lata później i w jeszcze lepszym stylu - "Epidemic Of Violence". I to pomimo tego, że w związku z wydaniem ich drugiego longa, właściwa historia Demolition Hammer dobiegła końca.
Ocena: 9,5/10
I tak, to dokładnie ta sama okładka co na debiucie brazylijskiego The Mist.
[English version]
1992 was quite a poor year when it comes to the increased interest in thrash metal like "Pleasure To Kill", "Hell Awaits", "Persecution Mania" or "Schizophrenia". In fact, a large part of the bands moved away from this trend (also the more key ones), and new groups rather enthusiastically entered to these areas. One of such exceptions was - in a way - American Demolition Hammer, which on its debut "Tortured Existence" perfectly combined this type of feisty, thrash climates and added very fleshy-sounding death metal influences to the whole of this music. This type of fusion came out to the Americans so great and fresh that we didn't have to wait long for the continuation. "Epidemic Of Violence", with an even better and more pounding dose of thrash/death, was released just two years after the debut.
During this time, Demolition Hammer has made significant progress. The music of these four gentlemen has become even more furious and merciless, and the death metal elements make itself felt much more often than it was on "Tortured Existence". Of course, there is no question of overturning changes here, but that's not what "Epidemic Of Violence" is really about - with such records, only aggression and thrash/death brutality are important. Well, these elements look really compelling here. The riffs cut like razor blades, the solos strike with finesse, the tempos are fast and tight, Steve's vocals focus for even more expressive forms than before and the occasional slowdown crushes in all its extent. To put it more bluntly - "Epidemic..." does not let go in any aspect and delights with a great dose of extremes. Demolition Hammer's second album simply abounds in hits, and you don't have to look far for those. Just around the corner of this disc, examples include the totally devastating "Envenomed", "Skull Fracturing Nightmare", "Omnivore" or "Carnivorous Obsession", and it must be added that this is just the tip of the iceberg. Interestingly, the change of Morrisound production is equally positive. On "Epidemic...", it was decided to employ Tom Soares for production, which, although not as fleshy as Scott Burns, is much more organic and has not lost anything on heaviness and clarity.
In this way, the Americans from Demolition Hammer once again proved that in the early nineties - against current trends - it was possible to create a piece of uncompromising thrash metal at the highest level. Firstly, did it "Tortured Existence", two years later and in an even better style - "Epidemic Of Violence". And this, despite the fact that due to the release of their second longplay, the actual Demolition Hammer story has come to an end.
Rating: 9,5/10
And yes, it's exactly the same cover art as on the debut of the Brazilian The Mist.
nom Schizophrenia to raczej nie thrash
OdpowiedzUsuń