Carcass - "Symphonies Of Sickness" (1989)

 
Rozkładem i fekaliami Brytole z Carcass nie czuli się wystarczająco nasyceni po wyda(le)niu "Reek Of Putrefaction", toteż raptem rok później ukazała się z ich strony następna perełka goregrind'u, a zarazem krążek dużo bardziej przełomowy dla tego nurtu - "Symphonies Of Sickness". Nie było w tym jednak większej filozofii, przez ten króciutki czas, Jeff Walker, Bill Steer i Ken Owen doszli do wniosków, że drugi taki sam wymiot nie przejdzie, więc z tego względu potrzebne będą istotne zmiany w stylu oraz brzmieniu. I dokładnie tak, drugi longplay Carcass, pomimo mocno zbliżonej, kolażowo-gore'owej okładki, różni się od swojego poprzednika w bardzo wielu aspektach. Do tego stopnia, że ich wizja na obrzydliwą muzykę nabrała tu nowego wymiaru.

Za sprawą "Symphonies Of Sickness" można bowiem po raz pierwszy w pełni (ale nie ostatni!) zaznać geniuszu tych Brytoli. Na przestrzeni zaledwie roku, tercet podszedł do tematu wyraźnie poważniej, ukrócił ilość utworów (do dziesięciu - poprzednim razem mieliśmy ich aż dwadzieścia dwa) i zadbał o tyle czytelniejszą produkcję, że da się z niej wyróżnić większość motywów, co w przypadku "Reek Of Putrefaction" przychodziło z pewnymi trudnościami. Na "Symphonies..." doskonałe jest więc wszystko. Miażdży niskie, choć tłuste brzmienie gitar, pomysłowe solówki Billa Steera (nie za częste, ale jak już się pojawiają to zostają w pamięci na długo), uroczy, nekro-klimat (a okazjonalne dodatki klawiszowe w "Cadaveric Incubator Of Endoparasites" oraz "Reek Of Putrefaction" [nie mylić z albumem o tym samym tytule] jeszcze bardziej potęgują ten efekt), porządnie pojechane, patologiczne wokale (tak jak poprzednio, skrzekliwe w wykonaniu Jeffa Walkera, bulgoczące Billa Steera oraz okazjonalne, zniekształcone Kena Owena) i oczywiście sam zamysł na utwory. Te z kolei są zdecydowanie bardziej (lub w ogóle - to też wchodzi w grę) przemyślane od swojego poprzednika, mają ogrom zniewalających riffów, częściej dopuszczają wolniejsze partie (które wgniatają w fotel!), choć żeby była jasność, nie zaniechano tutaj również intensywnego blastowania i porządnego, gore'owego wycisku. Za słowami idą czyny, a w przypadku "Symphonies..." są to chociażby "Exhume To Consume", "Excoriating Abdominal Emanation", "Ruptured In Purulence" (z ikonicznym wstępem perkusyjnym), "Crepitating Bowel Erosion" i "Embryonic Necropsy And Devourment" (z totalną orgią gitarową pod koniec), choć przy tak potężnym repertuarze najtrafniej byłoby wymienić po prostu całą tracklistę.

W rok od ukazania się "Reek Of Putrefaction", Jeff Walker i spółka zdecydowali się zatem podejść do goregrind'owego tematu znacznie bardziej na serio i powstało im dzieło kompletne w tym nurcie. "Symphonies Of Sickness" to - tak jak tytuł wskazuje - symfonie odrażającej i zatrważającej ekstremy, a jednocześnie dzieło innowacyjne i inspirujące po dziś dzień. Czymże zresztą byłby współczesny goregrind bez "Symphonies Of Sickness"?

Ocena: 10/10


I jeśli mowa o "Symphonies Of Sickness", to tylko w wydaniu z oryginalną, powyższą okładką!

[English version]

The British from Carcass did not feel satisfied enough with decay and feces after the release of "Reek Of Putrefaction", so only a year later they released another gem of goregrind and at the same time a much more groundbreaking album for this style - "Symphonies Of Sickness". However, there was no greater philosophy in it, during this very short time, Jeff Walker, Bill Steer and Ken Owen came to the conclusion that the same tactics would not happen again, so significant changes in style and sound would be necessary. And that's exactly how the second Carcass lp, despite its very similar, collage-gore cover, differs from its predecessor in many aspects. So much so that their vision of disgusting music took on a new dimension.

By "Symphonies Of Sickness" you can fully experience the genius of these British for the first (but not last!) time. Over the course of just a year, the trio approached the topic much more seriously, reduced the number of songs (to ten - last time we had twenty-two of them) and made the production so much clearer that most of the motifs can be distinguished from it, as in the case of "Reek Of Putrefaction" came with some difficulties. So everything on "Symphonies..." is perfect. It crushes the low, yet fleshy sound of the guitars, inventive solos by Bill Steer (not too frequent, but when they appear, they stay in the mind for a long time), charming, necro-climate (and occasional keyboard additions in "Cadaveric Incubator Of Endoparasites" and "Reek Of Putrefaction" [not to be confused with the album of the same title] intensify this effect even more), well-done, pathological vocals (as before, screechy by Jeff Walker, guttural by Bill Steer and occasional, distorted by Ken Owen) and of course the idea itself for songs. These, in turn, are definitely more thought out than their predecessor, they have a lot of captivating riffs, they more often allow for slower parts (which will crush you!), although, to be clear, intense blasting has not been abandoned here either. Examples are "Exhume To Consume", "Excoriating Abdominal Emanation", "Ruptured In Purulence" (with the iconic drum introduction), "Crepitating Bowel Erosion" and "Embryonic Necropsy And Devourment" (with a total guitar orgy at the end), although with such a great repertoire it would be best to simply list the entire tracklist.

A year after the release of "Reek Of Putrefaction", Jeff Walker and co. decided to approach the goregrind topic much more seriously and created a complete masterpiece in this style. "Symphonies Of Sickness" is - as the title suggests - a symphony of disgusting and terrifying extremes, and at the same time an innovative and inspiring album to this day. What would contemporary goregrind be without "Symphonies Of Sickness"?

Rating: 10/10

And if we are talking about "Symphonies Of Sickness", then only in the edition with the original cover art above!

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. jakie 6/10 dla tego wybitnego dzieła kmiotku

      Usuń
  2. jedna z dwóch NAJLEPSZYCH płyt Carcass. Przed bagno a po to bardzo różnie. Zachwytów odnośnie Heartwork nie kumam w ogóle. Dla niektorych bardziej melodyjnie znaczy rozwój. Hhehehe

    OdpowiedzUsuń
  3. Heartwork 3/10

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko Necroticism - Descanting the Insalubrious, wcześniejsze i późniejsze zupełnie nudne

    OdpowiedzUsuń
  5. hellalujah :::

    Ja byłem na poziomie Metallica/Megadeth – nawet jeszcze nie Slayer – gdy mi to pożyczył kumpel.
    Zgadaliśmy się, że słuchamy Metalu. Jak widać On już zgłębiał dużo cięższe rejony.
    Oczywiście mógł na „dzień dobry” przynieść coś innego, ale jak to u dzieciaków, wyciągnął najcięższy kaliber.
    Moja pierwsza płyta DM (dopiero później się dowiedziałem, że to Death-Grind, ale już mniejsza o to).
    Pierwsze wrażenie?
    Ni chuja mi się nie podobała :)|
    Jeszcze tam gdzie było trochę melodii, dawałem radę, ale na „mielonce”... hehe

    OdpowiedzUsuń
  6. I co że jest łomot to już świadczy o nie wiadomo jak super muzyce? Niektórzy są ograniczeni tylko do małego zakresu muzyki, praktycznie 95% zespołów metalowych to nic nie warte rzeczy. Ale to się dopiero widzi jak się już jest starym zgorzkniałym zgredem. A i dodam że jeśli chodzi o muzykę w bardziej komercyjnych gatunkach jest 99,9% nic nie wartego uwagi. A mówiąc ściślej im więcej widzisz tym głębiej wchodzisz.....Pozdro dla kumatych

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty