Carcass - "Swansong" (1996)

Wolty stylistyczne, jakie spotykały Carcass w latach dziewięćdziesiątych zaprowadziły tychże milusińskich w naprawdę interesujące rejony - zupełnie inne niż te, gdzie znaczna większość już kilkukrotnie zatraciłaby własny styl lub wykrzaczyła się jakimś bublem. Carcass bowiem znalazł złoty środek, dzięki któremu nadzwyczajnie dobrze wstrzelił się w ogólnie, bardzo zmienne trendy w metalowym światku i za każdym razem trzymało to poziom oraz logicznie wynikało z poprzednich płyt. Nie inaczej sprawa wygląda z ich piątym pełniakiem pt. "Swansong", którego zawartość zgodnie z wcześniejszą tendencją, kolejny raz z rzędu odmieniła styl zespołu. Ciekawe to o tyle (albo i nie - zależy od perspektywy), że przecież mowa o krążku, który powstawał w wyjątkowo burzliwej atmosferze wewnątrz kapeli.

Rok po wydaniu "Heartwork", z Carcass rozstał się Michael Amott (który zaczął węszyć biznes gdzie indziej), na jego miejscu pojawił się Carlo Regadas, zaś pomiędzy Billem Steerem a Jeffem Walkerem narastały różnice zdań co do rozwoju zespołu. Efektem tego okazał się być album...nieustępujący znacząco swoim wielkim poprzednikom. Co prawda, tym razem Angole mocno polecieli po bandzie (w sensie, że dwa razy bardziej niż wcześniej), zanurzając się w stylistykę dość znienawidzonego powszechnie death'n'rolla, aleee podobnież jak na "Heartwork", Walker i spółka wyszli na tej decyzji zaskakująco sympatycznie oraz - przede wszystkim - na bardzo wysokim poziomie. Na "Swansong" trafił więc heavy metal i hard rock, aczkolwiek podany z jajem i bez przesadnie rozrywkowej atmosfery, z kolei pozostałości po melodyjnym death metalu są na wyraźnie dalszym planie, choć w miarę regularnie dają o sobie znać w większości z utworów. 

To co jednak od razu rzuca się tutaj w słuch to pełen luz i czad (pomimo wiadomej otoczki pośród muzyków), smakowite i bogate w detale partie gitarowe (od obu panów - dzięki czemu utrata Amotta nie jest tak mocno odczuwalna), chwytliwe, wyszukane melodie, świetne mięcho w produkcji oraz doskonale odnajdujące się w tych lżejszych klimatach charakterystyczne wokale Jeffa. No i jeszcze jedna rzecz - na żadnej innej płycie Carcass bas nie był tak mocno wyeksponowany! Nie trudno się zatem domyślić, iż album obfituje w dużą ilość rockowych hiciorów, czego przykładem błyszczą m.in. "Tomorrow Belongs To Nobody", "Don't Believe A Word" (najbliższy poprzedniej płyty), "R**k The Vote" (zalatuje Iron Maiden, ale to nic), "Black Star", "Go To Hell" czy "Room 101". Przy takich numerach wręcz sztuką jest odmówić im energii, ale i elegancji, jakie w nie włożono. Wiadomo, rockowy charakter krążka nie pozwala zbyt łatwo porównywać go do ich poprzednich, zwłaszcza goregrind'owo-deathmetalowych wydawnictw, natomiast całość, bądź co bądź, mogłaby być odrobinkę krótsza, bardziej zbita (co tyczy się utworów w szczególności w środku) i trochę gęstsza pod kątem garów, tyle że to niuanse. Przy muzyce ze "Swansong" generalnie czuć, że niejeden rockman dałby się pokroić za możliwość pisania tak czepliwych i mocarnych kompozycji jak Carcass. A tego zdecydowanie nie da się tutaj podważyć.

Niestety, "Swansong" zgodnie ze swoim lakonicznym tytułem okazał się być łabędzim śpiewem dla Carcass, a grupa jeszcze przed jego wydaniem, właściwie już nie funkcjonowała. Strata to była jednak dość istotna, gdyż zespół świetnie radził sobie pod wpływem zmieniających się trendów oraz dostarczał jakościową muzykę. O definitywnym odstawieniu instrumentów wprawdzie nie było tu mowy, aczkolwiek o tym samym nowatorstwie pod innymi szyldami lub po reaktywacji w następnych latach również.


Jeszcze w tym samym roku co "Swansong" ukazała się bardzo ciekawa kompilacja pt. "Wake Up And Smell The...Carcass", na której zebrano pomniejszy materiał z epek "Tools Of The Trade" i "The Heartwork E.P." oraz kilka nagrań live, ale - co najbardziej interesujące - aż 5 odrzutów z sesji z omawianego krążka. I jest to zdecydowanie godne polecenia wydawnictwo, ponieważ te b-side'y dorównują wyjściowej zawartości. Drugą ciekawostką jest fakt, że inne, jeszcze mniej znane fragmenty z sesji do "Swansong" trafiły do metalowej interpretacji "Isobel" - utworu Björk.

[English version]

The stylistic changes that Carcass experienced in the 1990s led these gentlemen to really interesting areas - completely different from those where the vast majority of them would have lost their own style several times or away from releasing a crap record. Because Carcass found a golden mean, by which it was able to adapt exceptionally well to the general, very changeable trends in the metal world and each time it was at the same level and logically followed from the previous albums. The situation is no different with their fifth full-length album entitled "Swansong", the content of which, in line with the previous trend, changed the band's style once again in a row. This is interesting (or not - it depends on your perspective) because we are talking about an album that was created in an extremely turbulent atmosphere within the band.

A year after the release of "Heartwork", Michael Amott left Carcass (who started looking for business elsewhere), Carlo Regadas appeared in his place and there were growing differences of opinion between Bill Steer and Jeff Walker regarding the band's direction of changes. The result turned out to be an album...not significantly inferior to its great predecessors. It's true that this time Carcass went a bit strange ways (in the sense that twice as much as before), immersing themselves in the style of the generally hated death'n'roll, but just like on "Heartwork", Walker and co. benefited from this decision surprisingly nice and - above all - at a very high level. So "Swansong" includes heavy metal and hard rock, although served with power and without an overly entertaining atmosphere, while the remaining elements of melodic death metal are clearly in the background, although they make themselves felt quite regularly in most of the songs.

However, what immediately catches the ear here is the complete rocky atmosphere (despite the obvious stereotype among the musicians), tasty and well-detailed guitar parts (from both guitarists - by which the loss of Amott is not felt so strongly), catchy, sophisticated melodies, great, fleshy production and Jeff's characteristic vocals perfectly suited to these lighter atmospheres. And one more thing - on no other Carcass album was the bass so strongly exposed! Therefore, it's not difficult to guess that the album is full of a large number of rock hits, examples of which include: "Tomorrow Belongs To Nobody", "Don't Believe A Word" (closest to the previous album), "R**k The Vote" (it smells of Iron Maiden, but that's okay), "Black Star", "Go To Hell" and "Room 101". With such numbers, it's very difficult to deny them the energy, but also the elegance that was put into them. Obviously, the hard rock nature of the album does not allow it to be easily compared to their previous, especially goregrind-deathmetal releases, but the whole thing could have been a bit shorter, tighter (especially in the middle of the album) and a bit intense in terms of drums, but these are nuances. When you listening to the music from "Swansong", you can feel that many rockers would like to have the opportunity to write such catchy and powerful compositions as Carcass. And this definitely cannot be disputed here.

Unfortunately, "Swansong", by its laconic title, turned out to be a swansong for Carcass and the group was actually no longer functioning before its release. However, the loss was quite significant, as the band coped well with changing trends and provided quality music. There was no definitively rejecting the instruments by these guys, but the same innovation with other names or after reactivation in the following years was no different here.

Rating: 9/10

In the same year as "Swansong", a very interesting compilation entitled "Wake Up And Smell The...Carcass", which collected minor material from the eps "Tools Of The Trade" and "The Heartwork E.P." and several live recordings, but - most interestingly - as many as 5 outtakes from the sessions from the discussed album. And it's definitely a release worth recommending, because these b-sides are as good as the original content. The second interesting fact is that other, even less known fragments from the "Swansong" sessions were included in the metal interpretation of "Isobel" - a song by Björk.

Komentarze

  1. Gówniany album, nawet włączyłem sobie przy recenzji i te same odczucia jak po zakupie kasety podczas premiery. Heartwork jeszcze znioslem, swansong potwierdziło upadek, ktory węszylem po Heartwork. Potem zespół zesrał się dokumentnie. Moje zdanie takie - jakby po Heartwork zwrócili się w kierunku poprzednika, niekoniecznie sickness, byłoby spoko i mysle kapela działalaby bez pauzy. Z kolei po pauzie wrócili z nadzieją wiadomo na co, jednak rzeczywistość okazała sie inna jak sie przekonaliśmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. hellalujah :::

    Też uważam, że to dobry album.
    Mimo, że zdecydowanie bliżej już tu AC DC, niż "Symphonies of Sickness".
    No ale co z tego?
    Tam wykuwali swoje imię w metalowym kamieniu historii, tutaj dobrze grają do brovvara.
    I choć to brzmi sarkastycznie, to go tutaj niewiele.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty