Akercocke - "The Goat Of Mendes" (2001)

Na przełomie wieków, satanistyczne perwersje i black-deathowe szykowności w wykonaniu Akercocke okazały się być bardzo oryginalnymi i ekstrawaganckimi w kontekście ekstremalnych wyziewów z UK, a przez to zespół dość szybko zaczął cieszyć się niemałym zainteresowaniem. Grupa Jasona Mendonçy doskonale wypełniła lukę, gdy tamtejsza scena ledwo zipała (lub część z tych kapel egzystowała sobie w głębokim podziemiu - takie przypadki również się zdarzały), miała pomysł na siebie oraz bardzo sprawnie tworzyła własną i - jak błyskawicznie czas zweryfikował - mocno charakterną muzykę. Potwierdzenia nie trzeba było daleko szukać już we wczesnych wydawnictwach Akercocke, gdyż ich drugi longplay, zatytułowany "The Goat Of Mendes" przyniósł bardzo wysoki skok jakościowy, a przy tym wydany został ledwie dwa lata po jedynce, i to przez znacznie większy label - Peaceville Records.

Zmian stylistycznych w porównaniu do "Rape Of The Bastard Nazarene" wprawdzie nie ma tu na tyle dużo, by odmieniały one styl grupy nie do poznania, aczkolwiek nie da się nie zauważyć po "The Goat Of Mendes", iż album ten jest pierwszym w dorobku Akercocke, który przynosi tak wyraźny krok w kierunku ich rozchwytywanego prog-death-blacku. Rozwój jakościowy i realizacyjny to jedno, dużo bardziej progresywne struktury utworów - drugie, równie ważne. Zacznijmy może od produkcji, bo ona rzuca się w słuch najsampierw. W porównaniu do debiutu, gitary stały się wyraźnie czytelniejsze (choć nie brak im mięcha ani blackowej niechlujności), perkusja mocniej triggerowana (ale bez przesady), a bas częściej o sobie daje znać, przez co nie plącze się w tle. Pod kątem brzmienia czuć zatem dużo większą, fachową rękę, dzięki czemu żaden detal nie ma prawa umknąć - co w przypadku jedynki jeszcze mogło się zdarzać.

Pod względem nieczysto muzycznym także jest się nad czym zachwycać. Utwory uległy znacznemu wydłużeniu, stały się bardziej techniczne, zawierają odważniejsze klawiszowe/industrialne wstawki, są lepiej zróżnicowane od strony wokalnej (szczególnie między tą łagodną a tą mniej) oraz więcej w nich zwrotów akcji. W przypadku Akercocke, zdaje to jednak egzamin zawodowo, bo muzyka Brytoli kompletnie nic nie straciła ze swojej pierwotnej brutalności i szaleństwa. W daleką odstawkę, co prawda, odeszły grindowe wpływy, ale na ich miejscu zawitały zadziwiająco wyziewne i chaotyczne fragmenty, które są o tyle ciekawsze, że z wcześniejszą topornościa nie mają nic wspólnego. Zresztą, tam gdzie sypią się blasty w zawrotnych prędkościach, a później pojawia się spokojniejszy motyw najlepiej słychać jak warsztatowo kwintet się podciągnął przez te dwa lata - przejścia te wychodzą Akercocke nadzwyczaj płynnie. Najlepiej widoczne jest to chociażby w "Ceremony Of Nine Angels", "Horns Of Baphomet", "He Is Risen", "Of Menstrual Blood And Semen" oraz "A Skin For Dancing In". Jedyne do czego można się na "The Goat Of Mendes" przyczepić to - podobnie jak na jedynce - przerywniki, których znalazło się stanowczo zbyt dużo i nie robią one takiego klimatu co główny materiał. Na szczęście, to jedyny tutejszy mankament.

Drugi longplay Akercocke zatem udowadnia, że ekipa Jasona Mendonçy nie była chwilową, debiutancką niespodzianką, a kryła się za tym szersza, niezwykle oryginalna wizja grania ekstremalnej muzyki. To właśnie od "The Goat Of Mendes" zaczął się dla Akercocke najbardziej pracowity i szalony okres komponowania, a zarazem ten najbardziej jakościowy, który pozwolił zespołowi wypłynąć na szersze rewiry.

Ocena: 9,5/10


[English version]

At the turn of the century, Akercocke's satanic perversions and black-death elegance turned out to be very original and extravagant in the context of the extreme music from the UK, and the band quickly began to enjoy considerable popularity. Jason Mendonça's group perfectly filled the gap when the local scene was barely dying out (or some of these bands were drifting deep underground - such cases also happened), they had an idea for themselves and very efficiently created their own and - as time quickly verified - very characterful music. You didn't have to look far for confirmation in Akercocke's early releases, because their second lp, entitled "The Goat Of Mendes", brought a very high leap in quality, and was released only two years after the first one, and by a much larger label - Peaceville Records.

Stylistic changes compared to "Rape Of The Bastard Nazarene" are not so many that they change the group's style beyond recognition, but it's impossible not to notice that this album is the first in their discography, which brings such a clear step towards their sought-after prog-death-black. Quality and production progress is one thing, but much more progressive song structures are another, equally important. Let's start with the production, because that's what catches the ear first. Compared to the debut, the guitars have become noticeably clearer (although they do not lack heaviness or black metal roughness), the drums have a more triggered sound (but without exaggeration), and the bass is more audible. In terms of sound, you can feel a much greater, professional point of view, by which no detail is allowed to escape - which could still happen in the case of their first album.

In practical terms of music, there is also a lot of to admire. The songs have become significantly longer, more technical, contain bolder keyboard/industrial elements, are better vocally differentiated (especially between the lighter one and the less so one) and have more twists. In the case of Akercocke, however, it fits perfectly, because their music has not lost its original brutality and madness. It's true that the grind influences are gone, but in their place are surprisingly aggressive and chaotic fragments, which are even more interesting because they have nothing to do with the previous grind monotony. Besides, where the blasting come at breakneck speed and then a calmer motif appears, you can best hear how the quintet has improved in terms of technique over the last two years - these transitions come out very smoothly for Akercocke. You can hear it best in "Ceremony Of Nine Angels", "Horns Of Baphomet", "He Is Risen", "Of Menstrual Blood And Semen" and "A Skin For Dancing In". The only thing that can be faulted in "The Goat Of Mendes" are - similarly to the debut - too many interludes, because they do not create the same atmosphere as the main material. Fortunately, this is the only flaw here.

Akercocke's second lp proves that Jason Mendonça's band was not a temporary, debut surprise, but behind it was a broader, extremely original vision of playing extreme music. It was with "The Goat Of Mendes" that the most busy and crazy period of composing began for Akercocke, and at the same time the most qualitative one, which allowed the band to reach wider areas.

Rating: 9,5/10

Komentarze

Popularne posty