Mortuous - "Upon Desolation" (2022)

Spośród death/doomu, jaki ukazał się w 2022 roku niewiele pozycji wywołało na mnie jakieś większe wrażenia - na myśl nasuwa się dosłownie parę krążków. Wśród tych dosłownie paru, nad którymi warto się pochylić, umieściłbym właśnie drugi wypust od amerykańskiego Mortuous, którzy nad tymże materiałem trochę się napocili i nastarali, ale wypuścili go w dość znośnym odstępie czasu po "Through Wilderness", bo po czterech latach od debiutu. Bez personalnych przepychanek, łagodzenia formy i innego tego typu barachła, ów "Upon Desolation" przyniósł bowiem zaskakującą zwyżkę formy na tle debiutu oraz powiew świeżości i imponującą ilość całkiem oryginalnych patentów, o które Mortuous wcześniej raczej bym nie podejrzewał.

Mianowicie, Mortuous na "Upon Desolation" dość wyraźnie pozmieniali się na tle jedynki, ale - co najciekawsze - wciąż pozostali wiernymi ekstremie i bynajmniej nie poszli w aranżacyjne skróty lub łagodzenie formuły. Sprytne Amerykańce chociażby zbrutalizowali brzmienie, ukierunkowali się w jeszcze większy dół w typie Disma/Incantation, zagęścili obroty w szybszych partiach (Chad Gailey jak zwykle sprawnie i z finezją zasuwa swoimi kończynami) oraz mocniej podkreślili przegnity i grobowy klimat. Po drugiej stronie, często na "Upon Desolation" przewija się masywne walcowanie z melancholijnie, pobrzmiewającą gitarą na czysto, świetnie przywołując ducha genialnego Disembowelment, a w takim "Nothing" po bluźnierczym i wgniatającym w fotel gruzowaniu to nawet potrafią zawitać żałobne melodie i podkreślające wisielczą atmosferę skrzypce, przywodząc na myśl wczesny My Dying Bride (czyli maksymalnie do dwójki). W ogóle, longplay obfituje w same miażdżące i zajebiście bezwzględne kawałki, co dowodzą również "Days Of Grey", "Metamorphosis", "Carve" czy "Defiled By Fire".

No i jasnym jest, że dla niektórych takie kontrasty, jakie stosuje tutaj Mortuous, mogą jawić się jako niepotrzebne lub zacierające główną, deathową część, aczkolwiek w wydaniu tych Amerykanów podano to z odpowiednią płynnością, bez przesadnej melodyjności i doskonale urozmaicając sączącą się z głośników smołę. Wbijają w ziemię pomruki Colina Tarvina, riffy zabijają oldschoolem i tym jak dobrze czerpią one ze sprawdzonych wzorców, bas huczy w tle aż miło, produkcja kruszy kości selektywnością i ciężarem, natomiast temat garów chwaliłem już wyżej, toteż wiadomo o co kaman. W zasadzie, jedynym mankamentem "Upon Desolation" są te solówki, przy których skupiono się na masakrowaniu gryfu lub używaniu wajchy - zalatujące najgorszymi momentami późniejszego Autopsy. Na szczęście, tych bardziej melodyjnych lub pod Murphy'ego też jest pod dostatkiem i znów spisują się one na medal.

Nie ma więc innego wyjścia - jeśli jesteście zmęczeni kolejnymi kopiami Incantation, koniecznie sięgnijcie po "Upon Desolation". Drugi pełniak Mortuous to zagruzowany, death metalowy walec, który wyśmienicie czerpie z dorobku kapeli Johna McEntee, a zarazem dodaje do tego stylu sporo sensownych, klimatycznych dodatków i nie boi się wyjść z troszkę odważniejszą melodią. W przypadku tego albumu, takie dość niekonwencjonalne podejście do bulgoczącej i plugawej ekstremy działa wybornie.

Ocena: 9/10


[English version]

Among the death/doom metal released in 2022, literally few albums made any greater impressions on me. Among those literally a few that are worth considering, I would place the second full-length release from the American Mortuous, who worked and made a lot of effort on this material, but released it in a fairly bearable time interval after "Through Wilderness", four years after their debut. Without personal scuffles, softening the form and other such nonsense, "Upon Desolation" brought a surprising increase in form compared to the debut and a breath of fresh air and an impressive number of completely original patterns that I would not have suspected Mortuous of before.

Namely, Mortuous on "Upon Desolation" have changed quite clearly compared to the first album, but - what is most interesting - they still remained faithful to the extreme music and by no means went for shortcuts in arrangements or softening the formula. Americans have brutalized the sound, directed themselves towards an even greater heaviness in the type of Disma/Incantation, condensed the faster parts (Chad Gailey, as usual, blasts and plays with finesse very well) and emphasized more strongly the rotten and sepulchral atmosphere. On the other side, "Upon Desolation" often features massive doom metal patterns with a melancholic, resonant guitar in a clean way, brilliantly evoking the spirit of the outstanding Disembowelment, and in "Nothing" after the blasphemous and crushing theme, even mournful melodies and violins emphasizing the gallows atmosphere can appear, bringing to mind early My Dying Bride (i.e. up to their second album). In general, the longplay is full of crushing and ruthless songs, which is also proven by "Days Of Grey", "Metamorphosis", "Carve" or "Defiled By Fire".

And it's clear that for some, such contrasts as Mortuous uses here may seem unnecessary or blurring the main, death metal part, although in the version of these Americans it's served with appropriate fluidity, without excessive melodicism and perfectly diversifying heaviness seeping from the speakers. Colin Tarvin's growls crush into the ground, the riffs kill with their old-school vibe and how well they borrow from proven patterns, the bass is audible in the background pleasantly, the production destroys with its selectivity and heaviness, while the drums theme I have already praised above, so you know what I mean. Basically, the only disadvantage of "Upon Desolation" are the solos, which focus on massacring the fretboard or using the whammy bar - reminiscent of the worst moments of the later Autopsy. Fortunately, there are also plenty of more melodic or Murphy-like ones and once again they do a great job.

There is no other way - if you are tired of yet another copy of Incantation, definitely listen to "Upon Desolation". The second full-length album by Mortuous is a cadaverous, death metal banger, which it brilliantly refers to the albums of John McEntee's band, and at the same time adds a lot of sensible, atmospheric additions to this style and is not afraid to come out with a slightly bolder melody. In the case of this album, such a rather unconventional approach to the cadaverous and filthy extreme music works wonderfully.

Rating: 9/10

Komentarze

Popularne posty