Alchemist - "Spiritech" (1997)
Pamiętam, że kiedyś o tym pisałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć raz jeszcze - wielkie kapele poznaje się po tym, iż bez zająknięcia potrafią przecierać szlaki, a przy tym wciąż pozostają sobą i trudno je podrobić. Alchemist był właśnie jednym z takich wyjątkowych przypadków. Po totalnie odjechanej i przełamującej nowe bariery, choć wciąż ekstremalnej awangardzie z "Lunasphere", ekipa Adama Agiusa uznała, że doszła do ściany - trzeba spróbować innych środków wyrazu, porzucając deathowy składnik. Pomysły na następny krok w (r)ewolucji pojawiły się jednak momentalnie - ledwie dwa lata później. W 1997 roku Alchemiści bowiem po raz trzeci objawili się jako zespół zjawiskowy, wykraczający ponad zwykłe podziały i totalnie nowatorski. Najciekawsze, że na owym "Spiritech" zaprezentowali się jeszcze lepiej i ciekawiej od swoich równie odważnych poprzedników, pomimo że z death metalem ich trzeci longplay związku już nie ma.
Jeśli na poprzednich krążkach padało stwierdzenie o przesuwaniu szczytów, to co ja bidny mam rzec teraz, hę? Genialny krążek po raz trzeci - nie ma co do tego żadnych wątpliwości. "Spiritech" przekonuje, że sięganie niemożliwych i wznoszenie się na absurdalnie wysoki poziom przychodziło Alchemistom w pełni naturalnie, bez jakichkolwiek problemów, a gdy wydawało się, że wyżej się wzbić już nie można, to te zdolniachy dowodziły, iż jak najbardziej jest to możliwe. I najlepsze, że nic na tym nie tracili z własnej tożsamości! Okej, na "Spiritech" zespół porzucił blasty, deathowy dół czy jaskiniowy growling, aczkolwiek kwartet nie pozbył się wcześniejszych szaleństw, odjechanych klimatów i eksperymentowania na wielu różnych, nieraz skrajnych płaszczyznach. Alchemist na swoim trzecim pełniaku wkroczył w bardzo osobliwy i klimatyczny metal progresywny o mocno zapiaszczonym brzmieniu (na sludge'owo) i stopniem wizjonerstwa kilkukrotnie przekraczający szaleństwo z poprzednich dwóch krążków.
Geniusz jakim Alchemist dysponowali w czasach "Spiritech" po prostu eksplodował na tym wydawnictwie. Progresywne struktury, zróżnicowane formy, nieprzewidywalność, unikalny klimat, odloty w kosmos, orientalne smaczki, a jednocześnie spory czad, niemała chwytliwość i spójność tak wielu środków współgrają tu ze sobą na każdym kroku (choć ciągle zaskakują), a także sprawiają, iż chce się mieć styczność ze "Spiritech" tylko więcej i więcej. Trzeci album Alchemist to dawka muzyki do rozpracowywania i rozkoszowania się na długie lata - niczym receptura na najlepszy bimber.
Jakby tego jeszcze było mało, na "Spiritech" dorzucono nowe elementy. O silniej zaznaczonych kosmosach i orientalizmach wspominałem, aczkolwiek wyraźnie zmienił się wokal Adama (przeważa skandowanie i piski - o dziwo, bardzo udane), natomiast klawiszowe wstawki (czasami również z solówkami), fragmenty dużo spokojniejsze, stopniowo budujące napięcie czy zaskakująco, skoczne rytmy to rzeczy, które wcześniej zarysowano symbolicznie, a tutaj nieraz przejmują pierwszy plan. Rzućcie zresztą uchem na "Dancing To Life", "Spiritechnology", "Staying Conscious" czy "Road To Ubar", w których pomimo większej ilości umiarkowanych temp, nadal obfite one są w przeróżne zwroty akcji, instrumentarium miesza na wszelkie sposoby (ale nie da się tego podciągnąć pod bezsensowne popisy) i świetnie te kawałki budują mistyczną atmosferę. Poza tym, gorszych utworów na "Spiritech" w ogóle nie da się wskazać. W ślinotok wprowadzają wyżej wymienione, jak i niewymienione, ale uczucie naj-naj i tak powoduje klamra albumu, tj. "Chinese Whispers" oraz "Figments". To właśnie one stanowią esencję szalonego, enigmatycznego acz inteligentnego metalu progresywnego, który tylko i wyłącznie dało się przypisać Alchemist.
Po dwóch rewelacyjnych albumach Australijczycy z Alchemist dowiedli, że nadal mają pomysł na siebie, wiedzą, w którą stronę chcą podążać i że są w stanie stworzyć krążek jeszcze lepszy od poprzednich. Przyznacie, rzadkie zjawisko, gdy zespół nagrywa wybitne wydawnictwa, a potem z taką pewnością przeskakuje niezwykle wysoko ustawioną poprzeczkę. W kontekście Alchemistów było to jak najbardziej możliwe oraz - co najlepsze i najdziwniejsze - porzucając ekstremalny pierwiastek.
Ocena: 10/10
[English version]
I remember discussing about it once, but it won't hurt to remind you once again - great bands are recognized by their ability to set new paths without hesitation, while at the same time remaining themselves and difficult to imitate. Alchemist was one of such exceptional cases. After the totally crazy and breaking new barriers, although still extreme avant-garde "Lunasphere", Adam Agius' band decided that they had reached a wall - they had to try other means of expression, abandoning the death metal element. However, ideas for the next step in (r)evolution appeared immediately - only two years later. In 1997, Alchemists revealed themselves for the third time as a phenomenal band, going beyond ordinary divisions and totally innovative. The most interesting thing is that on that "Spiritech" they presented themselves even better and more interestingly than their bold predecessors, despite the fact that their third longplay is no longer connected with death metal.
If the previous albums were about moving peaks, what the hell am I supposed to say now, huh? A brilliant album for the third time - there's no doubt about it. "Spiritech" convinces that reaching for the impossible and rising to absurdly high levels came completely naturally to Alchemist, without any problems, and when it seemed that it was impossible to rise any higher, these talented guys proved that it was possible. And the best thing is that they didn't lose any of their own identity! Okay, on "Spiritech" the band abandoned blast beats, death metal heaviness or cave-like growling, although the quartet didn't get rid of their earlier madness, crazy climates and experimenting on many different, sometimes extreme levels. On their third full-length, Alchemist has entered a very unconventional and atmospheric progressive metal with a very sandy-like sound (in more sludge metal vibe) and a degree of visionary that exceeds the madness of the previous two albums several times over.
The genius that Alchemist had at their disposal in the times of "Spiritech" simply exploded on this release. Progressive structures, diverse forms, unpredictability, unique atmosphere, flights into space, oriental flavors and at the same time a lot of energy, considerable catchiness and coherence of so many means interact here at every step (although they are constantly surprising), and also make you want to have contact with "Spiritech" only more and more. The third album of Alchemist is a dose of music to work out and enjoy for many years - like a recipe for the best moonshine.
As if that wasn't enough, new elements were also added to "Spiritech". I mentioned the more strongly marked cosmos and orientalisms, although Adam's vocals have clearly changed (chanting-like and frightening squeals predominate - surprisingly, very successful), while keyboard inserts (sometimes also with solos), much calmer fragments, gradually building tension or surprisingly, lively rhythms are things that were previously outlined symbolically, and here they often take over the foreground. Have a listen to "Dancing To Life", "Spiritechnology", "Staying Conscious" or "Road To Ubar", in which despite a greater number of moderate tempos, they are still abundant in various twists of action, the instrumentation is mixed in all possible ways (but this cannot be classified as senseless show-offs) and these songs build a mystical atmosphere brilliantly. Apart from that, it's impossible to point out any worse tracks on "Spiritech". The above-mentioned and unmentioned ones make you salivate, but the most-the-most feeling is caused by the album's clasp, i.e. "Chinese Whispers" and "Figments". They are the essence of crazy, enigmatic yet intelligent progressive metal, which could only and exclusively be attributed to Alchemist.
After two sensational albums, the Australians from Alchemist have proven that they still have an idea for themselves, they know which direction they want to go and that they are capable of creating an album even better than the previous ones. You have to admit, it's a rare phenomenon when a band records outstanding releases and then jumps over an extremely high bar with such an awesome record. In the context of Alchemist, it was absolutely possible and - what is best and strangest - abandoning the death metal element.
Rating: 10/10
Słucham po raz pierwszy, nigdy o takiej kapeli nie słyszałem, nawet nie wiem co powiedzieć, przezajebizte
OdpowiedzUsuńJak to po raz pierwszy? Widzisz nie tylko metallica i slayer
UsuńWidzisz, nic co niemetaliczkowe i nieslejerkowe nie jest mi obce
Usuńto ja zapytam z innej strony, co przedstawia ta okładka?
OdpowiedzUsuńMało kogo obchodzą okładki czy teksty,a szkoda
OdpowiedzUsuń