Oppressor - "Solstice Of Oppression" (1994)

Po słynnym boomie na death metal, ilość spektakularnych krążków rozpaczliwie malała, co nie znaczy jednak, że liczba ta spadła do zera. Jedną z perełek, która nie załapała się na tamtą falę, a śmiało dałaby radę namieszać tę chwilę wcześniej, był debiut (h)amerykańskiego Oppressor wydany w 1994 roku, czyli w momencie kiedy przy death metalu w - jako tako - szerszej świadomości pozostawali zawodnicy mający już kilka cenionych pozycji na koncie. Przyznacie, nieciekawe to jednak okoliczności na debiutowanie, ale kwartet z Oppressor był nieugięty i wiedział, że właściwe grono doceni ich granie oraz wprawi tychże w konsternację. Od czasu stawiania pierwszych kroków, tj. 1991 roku, grupa bowiem w zawrotnym tempie krystalizowała własny styl, co przypieczętowała na swoim debiutanckim materiale pt. "Solstice Of Oppression". Sami zresztą spójrzcie, kapela mniej znana, a już za czasów jedynki śmiało można rzec, że jedyna w swoim rodzaju - to chyba wystarczająco świadczy o klasie Amerykanów.

Nie będzie przesadą rzec, iż Oppressor na etapie debiutu wypracował swoje oryginalne brzmienie. Wiadomo, kwartet miał troszkę czasu, by badać grunt i czerpać z zaufanych źródeł w czym dokładnie tkwi esencja death metalu, aczkolwiek w niektórych kwestiach Amerykanie wyszli nieco naprzeciw ustalonym standardom, obce było im ślepe naśladownictwo i z miejsca dało się wyczuć ich własny feeling. "Solstice Of Oppression" zadowoli więc zarówno fanatyków brutalności z pod znaku Cannibal Corpse, Suffocation, Morbid Angel czy wczesnego Gorguts, jak i techniki/progresji Cynic czy nawet dziwności Demilich. Rozpiętość środków stylistycznych to doprawdy spora, w teorii mogąca wręcz ze sobą zupełnie nie współgrać, a jednak w przypadku Oppressor i jego debiutu zdała ona egzamin, że tak rzucę sucharem, śpiewająco. Sprawa jest bowiem bardzo prosta. Za tak ekstrawaganckim miksem klimatów kryją się (nad)zwyczajnie wyśmienite pomysły na utwory, a Amerykanie nie zapominają, że to death metalowy łomot i ciężar stanowi u nich kluczową rolę.

Miażdży wokal Tima Kinga, nasuwając na myśl niskie bulgoty w typie Chrisa Barnesa (z czasów "Tomb Of The Mutilated"), a jeszcze bardziej świetna, żywa motoryka tych utworów oraz lekkość w przeskakiwaniu między dość skrajnymi motywami. Już otwierający album "Seasons" obrazuje bardzo szerokie spektrum możliwości Amerykanów i pełną naturalność tego typu licznych wyskoków. Akustyki z growlami, a potem brutalna miazga? To tutaj normalka i rzecz na tyle świetnie zrealizowana oraz przemyślana, że w ogóle nie drażni. Dalej, kapitalne są riffy Jima Stoppera oraz Adama Zadeliego - pełne finezji, pomysłowości, różnych ozdobników, zawijasów, ale też rasowego charakteru. Obadajcie chociażby "Genocide", "Eclipse Into Eternity", "Rotted Paradise" czy wspomniany "Seasons" na ile poziom trzepanki gitarowej jest jakościowy i imponujący. Nieźle prezentuje się również drumming Toma Schofielda, który nie szczędzi zarówno blastów, jak i wie kiedy z sensem zagrać nieco prościej, tj. dać pole do popisu gitarom. No i właśnie, mimo wysokiego stopnia technicznego oraz dużej ilości zmian przypadających na kawałek, "Solstice..." kompletnie nie męczy i nie brak mu sporej chwytliwości.

Minusy debiutu Oppressor są z kolei bardzo skromne, toteż na końcową ocenę mają wpływ raczej minimalny. Przestrzenne gitary bez przesteru nie należą do najłatwiejszych do przełknięcia, ale pasują do całości klimatu, natomiast z pianinem (głównie w miniaturkach) już jest wyraźnie gorzej - średnio pasuje do brutalnej i technicznej jazdy, będąc gdzieś obok. Lekko odstaje również produkcja, która jak na taką zakręconą rzeźnię, owszem, prezentuje się naturalnie i dość czytelnie, aczkolwiek odrobinę brakuje jej ostatecznego szlifu. W efekcie, bywa że całość dudni, a starania gitarzystów przykrywa (zbyt) mocno wyeksponowana stopka perkusyjna.

Nie zmienia to faktu, że za debiutanckim krążkiem Oppressor kryje się niesamowity potencjał i pokazał on dobitnie, że po 1993 roku (czyli rzekomym początku końca pionierskich płyt death metalowych) dało się w ekstremie wykrzesać coś oryginalnego, bez zapuszczania się w blackowe klimaty. Owe coś wyszło kwartetowi bowiem do tego stopnia wybornie, iż stworzyli oni swój charakterystyczny styl, który z jednej strony jest solidnie zakręcony, brutalny i totalnie nieprzewidywalny, a z drugiej, bardzo chwytliwy, o charakterystycznych gitarach oraz dający pełnię satysfakcji ze słuchania. Mowa zatem o albumie, który śmiało powinien być wymieniany tuż obok największych, death metalowych klasyków.

Ocena: 9/10


[English version]

After the well-known death metal boom, the number of spectacular albums was desperately decreasing, which does not mean that this number dropped to zero. One of the gems that did not catch that wave, but could have easily stirred up the moment earlier, was the debut of the American Oppressor released in 1994, i.e. at a time when death metal was more or less widely known by bands that already had several respected titles in their discographies. You have to admit, these are not good circumstances for a debut, but the quartet from Oppressor was adamant and knew that the right group would appreciate their extreme music. Since taking their first steps, i.e. in 1991, the group has been crystallizing their own style at a dizzying pace, which they sealed on their debut material entitled "Solstice Of Oppression". Look at this case, a lesser-known band and even back in the days of their first album, one could safely say that they were one of a kind - that's probably enough evidence of the class of the Americans.

It would not be an exaggeration to say that Oppressor developed their original sound during their debut. Of course, the quartet had some time to test the ground and use reliable sources what exactly the essence of death metal is, although in some matters the Americans went a bit beyond the established standards, blind imitation was away from them and their own feeling could be felt right away. "Solstice Of Oppression" will therefore satisfy both fans of brutal acts like Cannibal Corpse, Suffocation, Morbid Angel or early Gorguts, as well as Cynic's technique/progression or even Demilich's strangeness. The range of stylistic means is really quite large, in theory they could not work together at all, and yet in the case of Oppressor and their debut it passed the test very well. The matter is very simple. Behind such an extravagant mix of atmospheres there are (extra)ordinarily excellent ideas for songs, and the Americans do not forget that death metal heaviness plays a key role in their music.

Tim King's vocals crush, bringing to mind the low gurgles of Chris Barnes' type (from the "Tomb Of The Mutilated" era), and even more the great dynamics of these songs and the ease of jumping between quite diverse motifs. The album opener "Seasons" already illustrates the very wide spectrum of the Americans' capabilities and the full naturalness of this type of numerous outbursts. Acoustics with growls, and then full brutality? This is normal here and something so well-executed and thought out that it does not irritate at all. Next, the riffs of Jim Stopper and Adam Zadel are great - full of finesse, inventiveness and various ornaments, but also a racial character. Check out "Genocide", "Eclipse Into Eternity", "Rotted Paradise" or the aforementioned "Seasons" to what extent the level of guitar shredding is qualitative and impressive. Tom Schofield's drumming is also quite good, he blasts brilliantly and knows when to play a bit more simply, i.e. to give the guitars some place to show off. And so, despite the high level of technicality and the large number of changes per track, "Solstice..." is not tiring at all and is not lacking in catchiness.

The disadvantages of the "Solstice Of Oppression" are very modest, so they have a rather minimal impact on the final rating. Spacious guitars without distortion are not the easiest to swallow, but they fit the whole atmosphere, while the piano (mainly in miniatures) is clearly worse - it does not fit the brutal and technical side very well, being somewhere aside. The production has a slightly average feel, which, for such a technical death metal, yes, sounds natural and quite legible, although it lacks a bit of final polish. As a result, the whole album sometimes rumbles, and the guitarists' efforts are covered up by the (too) strongly exposed drum kick.

This does not change the fact that the debut album by Oppressor has incredible potential and clearly showed that after 1993 (the supposed beginning of the end of pioneering death metal albums) it was possible to create something original in the death metla music, without venturing into black metal climates. This something came out so well for the quartet, because they created their own characteristic style, which on the one hand is solidly twisted, brutal and totally unpredictable, and on the other, very catchy, with characteristic guitars and giving full satisfaction from listening. Well, we are talking about an album that should be boldly mentioned right next to the greatest death metal classics.

Rating: 9/10

Komentarze

  1. Łooooo ześ chłopie mnie zainponował!!!! Właśnie tego słuchałem i jeszcze dodam Obscenity - Perversion mankind , z super intrem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziła już ta recka za mną od jakiegoś czasu, a co by nie mówić takie płyty jak Oppressor trzeba mieć w kolekcji i zrecenzowane ;) w krakowskim metal shopie można takie cacuszka dorwać, co też uczyniłem posłusznie

      A polecajke sprawdzę

      Usuń
    2. No i Suffocated truth,debiut, wiadomo nie jest to nic oryginalnego,ale stara death metalowa szkoła, no chyba że ktoś woli nowe Blood Incantation

      Usuń
  2. Czy włodarze tego portalu będą recenzować nowe Blood Incantation i Oranssi Pazuzu? Albo cykl BATHORY, ja wiem, że to nie Death Metal, ale to był wyjątkowy zespół/projekt jednoosobowy można powiedzieć, no i dziś 40 lat mija od debiutu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, my komentatorzy jesteśmy za Bathory!

      Usuń
    2. Włodarz jest jeden tego portalu i jest nim skromny kuc pod pseudonimem Hames Jetfield ;) jeśli chodzi o Blood Incantation jak najbardziej, natomiast Onansi i Ratlord raczej cinszko. Nie do końca mój typ grania, prędzej zrecenzuję Darkthrone lub Dissection w niedalekim czasie.

      Usuń
  3. A ja napiszę tak, nie lubię black metalu,ale Bathory zawsze! Hail Quorthon!

    OdpowiedzUsuń
  4. no to powiem ci Hames, żeś przepłacił bo widziałem ceny w różnych sklepach i tam gdzie kupiłeś było niestety najdrożej o 15 zeta co najmniej. Z drugiej strony, dobry sklep, kasa się im przyda, niech funkcjonują jak najdłużej. Pozerom, którzy nie wspierają scenę, mówię stanowcze nie

    Anyway, wyszły niedawno remastery wydane przez Hammerheart, każda dwupłytowa. Mi został już ich tylko ostatni album, gdzie kompletnie zmienili styl na gorszy.

    O tym zespole się mówi, że jest to podstawa drugiej ligi, obok Torchure, Nocturnus, Monstrosity, czy Obliveon (omawianego ostatnio). Dobra, klimatyczna rzecz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałem najwidoczniej przespać ten moment, bo w innych distrach nic nie widywałem taniej. Ale tak to bywa jak się człek lubi leniwić ;) W każdym razie, byłem wtedy na wycieczce więc chciałem mieć jakąś pamiątkę po tamtym wyjeździe, no to padło na jedynkę Oppressora. No ceny trochę drogawe, ale niech mają - dobry sklep, zajebista atmosfera, dużo dobrych tytułów, więc koniec końców warto.

      No ja właśnie mam nieco na odwrót, trójka mi lepiej wchodzi niż dwójka, z którą do teraz się mocuję.

      Usuń
    2. Ja trójkę usłyszę niedługo po razi pierwszy od 10 lat, zobaczymy jak mi wejdzie teraz. Wtedy to miałem takie podejście że pierwsza płyta - kult, druga - jeszcze ujdzie, trzecia - popłuczyny, zwłaszcza, że to były trudne lata dla Metalu. Ale jeśli lubisz trójkę, to czekam na reckę z utęsknieniem, na pewno coś zauważysz ciekawego, co umknęło innym.

      Usuń
    3. sorry za spam, ale swoją drogą, jeszcze coś chciałem powiedzieć. w następnym miesiącu chciałbym (nie wiem czy się uda) kupić sobie boxa Holy Terror (5 płyt, dissonance records). Z tego co słuchałem, jest to specyficzny Speed / Thrash, ale trochę wkraczający w Death / Thrash, choć jest to kwestia przypadku, bo wokalista był bardzo zróżnicowany (RIP). Piszę o tym, bo myślę, że warto sprawdzić, jeśli nie znasz. Na wszelakich stronach ich płyty są grubymi głoskami pisane, co jest nieco przesadą, ale fakt faktem, dobra rzecz.

      No i ja ostatnio bardzo lubię sobie do piwka puścić Iron Angel, ale drugi album, ten hard rockowy :)

      Usuń
    4. Biorę się niedługo za słuchanie, to będę weryfikował na ile te krążki mi siedzą ;) pamiętam, że oba były słabsze od jedynki, ale nadal prezentowały bardzo dobry poziom i miały utwory, które potrafiły dłużej mnie przy sobie zatrzymać.

      Jak nie zapomnę to sprawdzę. U mnie ostatnio wpadły uzupełnienia Obliveon (wszystkie krążki) i zaczynam pomału kompletować Yattering.

      Usuń
    5. Obliveon kupiłem od deformeathing. Dosłownie zastraszyłem sprzedawcę, żeby dostać wszystkie 5 płyt. Musiał zabrać pierwszy cedek innemu typowi, który zapomniał kupić, abym ja dostał. Prawdziwa historia. Ale wkurwiłem się, bo to strasznie szybko schodziło. Putrid Cult też miał, ale tego godzinę później już nie było. Mam więc Obliveon i jestem z tego tytułu bardzo zadowolony. Nawet z ich póxniejszych płyt. Mega dobry zespół, dobrze że ich zrezencowałeś

      Usuń
    6. hellalujah :::

      Obie płyty Holy Terror są świetne a "Distant Calling " z debiutu jest jednym z najlepszych kawałków metalowych jakie słyszałem.
      Mam słabość do miksu Speed/Thrash zaszczepioną przez stare Megadeth.

      Usuń
  5. Kto kupił wypasione wydanie nowego Blood Incantation?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty