Melechesh - "Emissaries" (2006)

"Emissaries" rozpoczyna ten czas, gdy muzyka Melekeszów stawała się dużo przystępniejszą, ładniej wyprodukowaną, a klasycznie black metalowa surowizna oraz intensywność schodziły u nich na dalszy plan. W tym przypadku, o dziwo, nie była to oznaka zgrywania się pod publikę czy tracenia impetu. Melechesh w łatwiejszym i bardziej przyjaznym wydaniu wciąż trzymali poziom, mieli swój z miejsca rozpoznawalny styl, a na brak pomysłów na kolejne, premierowe kompozycje zdecydowanie nie narzekali. Wystarczyły bowiem dość szybkie trzy lata po znakomitym "Sphynx", by wydać czwarty pełniak i pokazać ogółowi, że piramidalny klimat, metalowy ciężar oraz siarczysty pierwiastek można było bez żenady przywdziać w hiciarską, bardzo przejrzyście zrealizowaną oraz wciągającą muzykę. Melechesh zaprezentowali tu samo sedno łagodzenia formuły (z czym często bywają u innych problemy), a zarazem wyznaczyli kierunek grania, który stał się punktem odniesienia na ich następnych albumach.

Czwarty longplay Ashmediego i spółki to zatem kolejna ważna pozycja w dorobku tegoż, wywodzącego się z Jerozolimy, zespołu. To właśnie na "Emissaries" muzyka Melechesh nabrała komercyjnego sznytu, przez co zamaszyście (i sensownie) popchnięto produkcję w stronę sterylnego i klarownego dźwięku, postawiono znak równości między orientalizmami, piosenkowością oraz (black) metalowym czadem, a pojawiające się od czasu do czasu dłuższe struktury uczyniono bardziej przejrzystymi oraz - co za tym idzie - obracają się one wokół jednego-dwóch motywów mających jeszcze lepiej podkreślić egzotyczną i tajemniczą atmosferę, pozostawiając słuchacza z większymi doznaniami niż wcześniej. Tak, klimatem Melechesh ponownie wypadli barrrdzo atrakcyjnie - przez całość płyty piach zgrzyta w zębach i słońce bezlitośnie przypieka kark, a już nieco poważniej, w wielu fragmentach da się poczuć niczym pośród przebiegania rytuału lub kontaktu z przedwiecznymi. Efekt jest powalający, gdyż taka dbałość o klimat wyśmienicie współgra tu z wysoką przebojowością oraz cięższymi i bardziej intensywnymi patentami, a jednocześnie muzyka Melechesh nie straciła swojego indywidualnego charakteru. No właśnie, mimo wyraźnych zmian, grupa nie porzuciła blastowania i chaotycznie zakręconych riffów (w takich momentach przypominając najlepsze czasy Immortal, ale w bliskowschodniej odsłonie), a moc wylewa się z tych dźwięków hektolitrami - Melechesh przecież nie zaczęli nagle celować w gusta przeciętnego konsumenta Nightwish.

Za sporym hiciarstwem stoją bardzo przemyślane, klimatyczne i z odpowiednim jebnięciem kompozycje. Przykładów nie trzeba daleko szukać, gdyż na który by utwór nie trafić, to każdy z nich zapada w pamięć, ma szereg interesujących zagrywek oraz odznacza się wyszukanymi melodiami. Zarówno prostsze "Leper Jerusalem" i "Touching The Spheres Of Sephiroth", brutalniejsze "Rebirth Of The Nemesis" i "Deluge Of Delusional Dreams", ultra-bujający "Ladders To Sumeria" (to ogólnie najbardziej znany kawałek Melechesh), czy rozbudowane "Sand Grain Universe" oraz "Emissaries And The Mysterium Magnum" idealnie łączą orientalne melodie z metalową mocą, a przy tym są niezwykle chwytliwe i nieprzedobrzone. Podobna rzecz tyczy się instrumentalnych "The Scribes Of Kur" oraz "Extemporized Ophthalmic Release", a także coveru The Tea Party "Gyroscope", które relaksują i bardzo fajnie zbliżają do bliskowschodniej kultury, bez metalowych składowych.

Zawartości "Emissaries" nie da się zbyt wiele zarzucić. Sterylna produkcja nie każdemu przypasuje, aczkolwiek Melekesze znali umiar, nie wykastrowali muzyki z mocy oraz dobrze ją przywdziali w pustynno-infernalną stylistykę. Dobrze poradził sobie również nowy perkusista, Xul, który godnie zastąpił Proscriptora (ten pojawia się tylko w "Touching The Spheres Of Sephiroth" - tym razem, gościnnie dorzucając wokale w tle), choć mam wrażenie, że najlepiej radząc sobie w wolniejszych i skocznych rytmach aniżeli tych szybkich i finezyjnych. Kolejnym plusem jest pominięcie rozpychania płyty ukrytym utworem. I to...w zasadzie tyle jeśli chodzi o potencjalne minusy. Jak widać, narzekactwa na "Emissaries" nie odnotowano.

Czwarta płyta grupy Ashmediego zatem wyśmienicie oddaje przystępne i wypośrodkowane pomiędzy orientalnymi klimatami a metalowym ciężarem wcielenie tego zespołu. Nie ma tutaj wprawdzie tak zagadkowej atmosfery oraz black metalowej szorstkości co na "Sphynx", ale longplay nadrabia sobie hitonośnością, technicznym poukładaniem i sensowną, klarowną realizacją. W ten właśnie sposób, "Emissaries" wyznaczył dla Melechesh nową jakość oraz pozwolił kapeli zyskać zainteresowanie pośród poważnych, mainstreamowych zawodników.

Ocena: 9,5/10


[English version]

"Emissaries" begins the time when Melechesh's music became much more accessible, better produced and the classic black metal rawness and intensity were relegated to the background. In this case, surprisingly, it was not a sign of sell-out or losing momentum. Melechesh in an easier and more friendly edition still maintained the high level, had their own instantly recognizable style, and definitely did not complain about the lack of ideas for the next, premiere compositions. After all, three years were enough after the excellent "Sphynx" to release their fourth full-length and show the public that the pyramidal atmosphere, metal heaviness and sulfurous element could be unabashedly donned in hit, very clearly realized and engaging music. Melechesh presented here the very essence of softening the formula (which is often a problem for others), and at the same time set the direction of music, which became a point of reference on their next albums.

The fourth longplay by Ashmedi & co. is therefore another important album in their discography. It was on "Emissaries" that Melechesh's music took on a commercial side, which vigorously (and sensibly) pushed the production towards a sterile and clear sound, equalized orientalisms, songfulness and (black) metal energy, and made the longer structures appearing from time to time more transparent and - as a result - revolve around one or two motifs that are supposed to emphasize the exotic and mysterious atmosphere even better, leaving the listener with greater experiences than before. Yes, Melechesh's atmosphere is once again very attractive - throughout the entire album, sand grinds in your teeth and the sun mercilessly burns your neck, and a bit more seriously, in many fragments you can feel as if you were in the middle of a ritual or contact with the ancients. The effect is stunning, because such care for the atmosphere works perfectly with high catchiness and heavier and more intensive patterns, and at the same time Melechesh's music has not lost its individual character. Well, despite changes, the group has not abandoned blast beats and chaotically twisted riffs (in such moments reminiscent of the best times of Immortal, but in a Middle Eastern version), and the power pours out of these sounds in hectoliters - Melechesh did not suddenly start focusing at the tastes of the average Nightwish consumer.

There are very well thought-out, atmospheric compositions with the right power. You don't have to look far for examples, because no matter what song you come across, each one is memorable, has a number of interesting patterns and is distinguished by sophisticated melodies. Both the simpler "Leper Jerusalem" and "Touching The Spheres Of Sephiroth", the more brutal "Rebirth Of The Nemesis" and "Deluge Of Delusional Dreams", the ultra-rocking "Ladders To Sumeria" (generally the most famous Melechesh song), or the extended "Sand Grain Universe" and "Emissaries And The Mysterium Magnum" perfectly combine oriental melodies with metal heaviness, and at the same time are extremely catchy and well-balanced. A similar thing applies to the instrumentals "The Scribes Of Kur" and "Extemporized Ophthalmic Release", as well as The Tea Party's cover of "Gyroscope", which are relaxing and bring you very close to Middle Eastern culture, without any metal components.

The content of "Emissaries" is not to be faulted. The sterile production will not satisfy everyone, although Melechesh knew moderation, did not castrate the music from power and dressed it well in a desert-infernal style. The new drummer, Xul, also did well, replacing Proscriptor (he only appears in "Touching The Spheres Of Sephiroth" - this time, adding guest vocals in the background), although I have the impression that he copes best with slower and bouncy rhythms than fast and sophisticated ones. Another advantage is that the album is not filled with a hidden track. And that's...basically all about potential flaws. As you can see, there were no complaints about "Emissaries".

"Emissaries" perfectly reflects the accessible and balanced between oriental climates and metal heaviness incarnation of this band. There is not such a mysterious atmosphere and black metal roughness as on "Sphynx", but the longplay makes up for it with hit-making, technical arrangement and sensible, clear production. In this way, "Emissaries" set a new quality for Melechesh and allowed the band to gain interest among serious, mainstream bands.

Rating: 9,5/10

Komentarze

Popularne posty