Melechesh - "Sphynx" (2003)

Szczytowe osiągnięcie izraelskiej wizji black metalu. Z grubej rury zaczynać w ten sposób reckę, ale tak, Melechesh po przeprowadzce bardzo szybko dorobili się rozpoznawalnego stylu, zajebiście wysokiego poziomu oraz - co nie takie zawsze oczywiste - komercyjnego powodzenia. Wystarczyło niecałe dwa lata, by w 2003 roku przyłożyć następną płytą, która przyniesie kolejny skok jakościowy, wyzbędzie się wcześniejszych, drobnych mankamentów oraz utrzyma naturalną, choć solidnie ociosaną produkcję, bez sterylności, która pojawi się później (wiem, spoiler, ale raczej do wybaczenia). Na owym "Sphynx" wykrystalizował się markowy styl grupy oraz skumulowały najlepsze pomysły Melekeszów, przez co, powstał materiał genialny, bardzo dopracowany, powalający świeżością oraz idealnie przenoszący bliskowschodnie klimaty w black metal o diabelskim i rytualnym charakterze.

Zwykło się rzec, że trzeci pełniak w dyskografii zespołu jest tym, który najlepiej świadczy o klasie kapeli. I tutaj ta teoria wyjątkowo się sprawdza. Na "Sphynx" każdy element ze sobą współgra i zamyka się w jednakowo spójną, pustynno-infernalną opowieść, powalając na ile muzycy byli w stanie podejść do tematu twórczo, a zarazem wciąż na surowo i dość wyziewnie, bez odbiegania od ekstremalnych środków wyrazu. Ba, trzeci album Melechesh w naprawdę wieeelu aspektach dowodzi, iż "Djinn" był ledwie przedsmakiem wyobraźni Ashmediego i zgrai - tak zmyślny, przebogaty w klimat oraz obfity w szczere intencje jest to materiał. Słuchając "Sphynx", na każdym kroku przedziera się bowiem poczucie obcowania z czymś mistycznym, tajemniczym oraz że to właśnie pośród pustynnych terenów czyha największe zło planujące spełnić intencje związane z eksterminacją ludzkości. Wiadomo, Melekesze pierwsi w tego typu spekulacjach nie byli, a sam piramidkowy koncept nie przykryje ewentualnych braków muzycznych, aczkolwiek błyskawicznie jest widoczne, iż w wykonaniu tegoż kwartetu na tyle świetnie zespolono to z kompozycjami, że zagadkowy, bliskowschodni klimat udziela się słuchaczowi natychmiastowo oraz dodaje niesamowitej głębi tym dźwiękom.

"Sphynx" nie zawiera gorszych lub słabych utworów, tutaj są wyłącznie same wyśmienite! W każdym z nich rozkładają na łopatki riffy i ich zaskakująca, heavy metalowa moc, orientalne melodie, egzotycznie-piekielny klimat, szorstkie, choć naturalne i profesjonalne brzmienie (zwłaszcza gitar), arabskie rytmy (i lepiej je wypośrodkowano niż na "Djinn"), złowieszczo skrzeczane wokale (razem z rytualnymi chórkami), brutalne wygrzewy oraz niezwykle umiejętne budowanie dramaturgii. To ostatnie szczególnie potwierdza z jak wyjątkowym zespołem mamy tu do czynienia. Raz, że Melechesh potrafią w klimat jak mało kto, a dwa, że udaje im się to przy użyciu dość długich form kompozycji, w których wiedzą jak stopniowo nawarstwiać napięcie lub niespodziewanie zmieniając ton utworu. Sztuka to niemała, a już zwłaszcza przy godzinnym albumie, czego potwierdzeniem są chociażby "Apkallu Counsel", "Annunaki's Golden Thrones" (końcówka przypomina...końcówkę "Perfect Strangers" Deep Purple!), "Tablets Of Fate" czy "Of Mercury And Mercury". Nawet dające chwilę wytchnienia "The Arrival Ritual" oraz "Caravans To Ur" (kojarzy się z późnym Death) mają tu sens, tj. podbijają orientalny klimat oraz mogą poszczycić się one przejmującą melodyką jeszcze bardziej zbliżając nas do bliskowschodnich miast i obiektów - bez względu na wydłużanie długości płyty (również za sprawą średnio potrzebnego hidden tracka).

W kwestiach wizjonerskiego i wykonanego z polotem, orientalnego black metalu "Sphynx" spełnia swoją funkcję doskonale. To właśnie na trzecim longplayu Melechesh osiągnęli najwyższy poziom i najlepiej zaprezentowali unikalny pomysł na wykonywaną przez siebie muzykę. Tak jak wspominałem, "Sphynx" idealnie łączy black metalową surowiznę, egzotyczne melodie oraz tajemniczy klimat. Później, jak najbardziej, też było świetnie, ale już nie na takim pułapie, jaki osiągnięto na trójce.

Ocena: 10/10


[English version]

The pinnacle of Israeli black metal vision. It's a bold step to start a review like that, but yes, Melechesh very quickly acquired a recognizable style, really high level and - which is not always obvious - commercial success. It took less than two years to get back on track and release another album in 2003, which would bring another leap in quality, get rid of previous, minor disadvantages and maintain a natural, although solid production, without the sterility that will appear later (I know, spoiler, but rather forgivable). On discussed "Sphynx" the group's brand style crystallized and their best ideas were accumulated, by which, a brilliant, very refined material was created, striking with freshness and ideally transferring Middle Eastern climates into black metal with a devilish and ritual character.

It's commonly said that the third full-length album in the band's discography is the one that best demonstrates the band's class. And here, this theory works exceptionally well. On "Sphynx", each element harmonizes with each other and closes in an equally coherent, desert-infernal story, stunning how much the musicians were able to approach their style creatively, and at the same time still raw and quite feisty, without deviating from extreme means of expression. Well, the third Melechesh album proves in many ways that "Djinn" was just a foretaste of Ashmedi's band imagination - so ingenious, with great atmosphere and abundant in sincere intentions is this material. When listening to "Sphynx", one is overcome by the feeling of being in contact with something mystical, mysterious, and that it's precisely among the desert areas that the greatest evil lurks, planning to fulfill its intentions related to the Last Judgement. It's known that Melechesh were not the first in this type of speculation, and the pyramid-like concept itself will not cover up any possible musical flaws, although it's immediately apparent that in the performance of this quartet it was so well integrated with the compositions that the mysterious, Middle Eastern atmosphere is immediately enjoyed by listener and adds incredible depth to these sounds.

"Sphynx" does not contain any worse or weak songs, here they are only excellent ones! In each of them riffs and their surprising, heavy metal power crush and also oriental melodies, exotic-hellish atmosphere, rough, yet natural and professional sound (especially guitars), Arabic rhythms (and they are better centered than on "Djinn"), ominously screeching vocals (together with ritual choirs), brutal blasting and extremely skillful building of dramaturgy. The latter especially confirms what an unique band we are dealing with here. Firstly, Melechesh can create atmosphere like few others, and secondly, they manage to do it using quite long forms of compositions, in which they know how to gradually build up tension or unexpectedly change the tone of the song. It's no small feat, especially when it comes to an hour-long album, as confirmed by "Apkallu Counsel", "Annunaki's Golden Thrones" (the ending is reminiscent of...the ending of Deep Purple's "Perfect Strangers"!), "Tablets Of Fate" or "Of Mercury And Mercury". Even the moments of respite offered by "The Arrival Ritual" and "Caravans To Ur" (reminiscent of late Death) make sense here, i.e. they enhance the oriental atmosphere and boast a melancholic melody, bringing us even closer to Middle Eastern realities - regardless of the album's extended length (also due to the semi-necessary hidden track).

In terms of visionary and imaginative oriental black metal, "Sphynx" fulfills its function perfectly. It was on the third longplay that Melechesh reached their highest level and best presented their unique idea for the music they performed. As I mentioned, "Sphynx" perfectly combines black metal rawness, exotic melodies and a mysterious atmosphere. Later, of course, it was also great, but not at the level reached on this record.

Rating: 10/10

Komentarze

  1. 23 lata temu zmarł Chuck Schuldiner legendarny lider zespołu Death

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ale tutaj jest wątek o Melekisz, a to też zacna kapela była

      Usuń
  2. hellalujah :::

    Jak to jest z Proscriptorem McGovernem na ich płytach?
    Dziwnie się składa, że to z nim w składzie zespół wskoczył o kilka poziomów wyżej.
    Jak na taką PERSONĘ, trochę mało o nim.
    Zero złośliwości. Nie zgłębiałem tematu.
    Zwłaszcza mnie interesuje kwestia wokalu.
    Jak na moje ucho to on tu gra pierwsze skrzypce, ale mogę się mylić.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hellalujah :::

      Świetna płyta

      Usuń
    2. Sporo pytań, mało odpowiedzi ;) fakt, z Proscriptorem wskoczyli o wiele wyżej, ale czy to on jest bohaterem, dzięki któremu Melechesh tak zaczął lśnić to chyba nie. Główne skrzypce to jak dla mnie od zawsze grał tu Ashmedi oraz jego riffy i pomysł na klimat. Wiadomo, subiektywna opinia.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty