Melechesh - "The Epigenesis" (2010)
Skoro na "Emissaries" z powodzeniem udało się wcielić przebojowość w charakterystyczny styl Melechesh, to sama grupa nie musiała jakoś wówczas rażąco modyfikować swoich brzmień, by wciąż prezentować się porywająco oraz błyszczeć pośród większych nazw. Melekeszom wystarczyło przesuwać akcenty, pamiętać o pomysłach na riffy oraz dbać o niewymuszony, orientalny klimat jeśli kontynuacja miała ulokować się na wcześniejszym, wysokim poziomie. Żyć nie umierać, nieprawdaż? No, sprawa w pełni wygodnicka, choć...banalnie łatwo się na niej przejechać i nagrać kalkę pierwowzoru, zapatrując się w raz wykorzystane patenty. Melechesh jednak wiedzieli w czym i jak rzeźbić, toteż wydany w 2010 roku ich piąty longplay z nowym basistą Rahmem, "The Epigenesis", nie ma związku z wypaleniem czy - z drugiej strony - usilnym odkrywaniem nowego poletka, a przy okazji wpadnie on w gusta wszystkich zakochanych w "Emissaries".
No i rzeczywiście, szybciutko od pierwszych dźwięków "Ghouls Of Nineveh" możemy poczuć na "The Epigenesis" znajome, owiane tajemniczą aurą, ale przebojowe okolice - zwłaszcza gdy poprzednie longi Melechesh przewałkowaliście do cna. Atmosfera znów jest podniosła, rytualna i przesiąknięta bliskowschodnimi tradycjami, mając wrażenie, że każdy nieproszony gość z innych kontynentów naraża się tu na pewną śmierć. Na szczęście, nie znaczy to, że rzuceni jesteśmy w tamtejszy folklor bez należytego przygotowania, tj. ciężarnych gitar, apokaliptycznych inwokacji Ashmediego oraz perkusyjnych nawałnic. Już od samego początku towarzyszą nam wiadome, egzotyczne riffy, w których pobrzmiewa heavy metalowa moc oraz - na dużo dalszym planie - chaos, klarowna produkcja, masa orientalnych melodii, średnie tempa przeplatane brutalniejszym blastowaniem lub arabskimi rytmami, klasowe solówki oraz zmyślnie ułożony koncept, zaciągający nas w samo centrum bliskowschodnich obrzędów. I niby nic to co nieznane dotąd, aczkolwiek na "The Epigenesis" podane jest z odpowiednią werwą oraz melodyką niebędącą zapatrzoną we wcześniejsze longi, dzięki czemu lada moment idzie wyciągnąć z tego zestawienia następne hiciory do postawienia obok poprzednich oraz kawałki, przy których wyraźnie słychać przemyślane struktury i dobrą zabawę z ich tworzenia.
Lista hiciorów znów prezentuje się dosyć obficie. "Defeating The Giants", "Ghouls Of Nineveh", "The Magickan And The Drones" (zalatuje krzyżówką Immortal i Mayhem w orientalnym wydaniu - podobny kąsek trafił się też na "Emissaries"), "Illumination: The Face Of Shamash" oraz "Grand Gathas Of Baal Sin" to tylko część z nich, a utworów jest 11, co ze względu na wypasiony format krążka i jego ponad 70 minut zawartości może być prawdziwą gratką dla wybitnie spragnionych brzmień melodyjnego i przystępnego Melechesha. No właśnie, wybitnie spragnionych. W przypadku "The Epigenesis", trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia (w podobnym stylu co na czwórce), gdyż spójność i pomysłowość dopisuje tu bardzo często, aczkolwiek z długością albumu kwartet nieco poleciał. Nie to żeby grupa umieściła na "The Epigenesis" słabe utwory, nic z tych rzeczy!, chodzi, iż muzyki jest stanowczo przydużo i lepiej byłoby kilka z utworów odseparować na inne wydawnictwa. Bez żalu wywaliłbym chociażby instrumentalne "When Halos Of Candles Collide" i "A Greater Chain Of Being", które mimo że utrzymują klimat, to zbyt często pozwalają one odpłynąć myślami gdzieś poza album oraz przez swoją objętość nieco osłabiają napięcie narastające przed tytułowym, dwunastominutowym kolosem.
Po czterech latach od premiery "Emissaries", zadowalający poziom oraz rozwinięcie dotychczasowej stylistyki zostały zachowane zawodowo. "The Epigenesis", choć absolutnie niczego odkrywczego nie oferuje i obraca się wokół poznanych już klimatów, wykorzystuje markowe patenty z głową oraz przekłada je na kompozycje, przy których nie ma poczucia déjà vu. Właściwie, jedyne na czym cierpi piąty longplay Melechesh, to sporadyczne dłużyzny. Tak ogólnie, "The Epigenesis" to solidna i wartościowa kontynuacja "Emissaries".
Ocena: 8,5/10
[English version]
Since "Emissaries" successfully incorporated the catchiness into Melechesh's characteristic style, the group itself did not have to drastically modify its sound to still present itself captivatingly and shine among bigger names. So Melechesh had only to shift accents, remember about ideas for riffs and take care of an unforced, oriental atmosphere if the continuation was to be placed at the previous, high level. Life could not be any better, right? Well, it's a completely convenient matter, although...it's trivially easy to get carried away and record a poor copy of the original, looking too many times at the patterns used once. Melechesh, however, knew what to do, so their fifth longplay with new bassist Rahm, "The Epigenesis", released in 2010, is not related to typical burnout or - on the other hand - strenuous searching for a new face, and it will also appeal to all fans of "Emissaries".
And indeed, very quickly from the first seconds of "Ghouls Of Nineveh" we can feel familiar, mysteriously aura-shrouded, yet catchy sounds on "The Epigenesis" - especially when you've listened to Melechesh's previous longs a bunch of times. The atmosphere is once again solemn, ritualistic and permeated with Middle Eastern traditions, with the impression that every uninvited guest from other continents is exposing themselves to certain death here. Fortunately, this does not mean that we are thrown into the local folklore without proper preparation, i.e. without heavy guitars, Ashmedi's apocalyptic invocations and intense drumming. From the very beginning we are accompanied by the known, exotic riffs, in which heavy metal power resonates and - in the far background - chaos, clear production, a mass of oriental melodies, medium tempos interspersed with more brutal blast beats or Arabic rhythms, classy solos and a cleverly arranged concept, putting us into the very center of Middle Eastern rituals. And it seems nothing that has not been known before, although on "The Epigenesis" it's served with the appropriate verve and melody that is not focused on previous longs, by which it's possible to pull out from this mixture next hits to put next to the previous ones and tracks, where you can clearly hear well-thought-out structures and good fun from creating them.
The list of hits is once again quite abundant. "Defeating The Giants", "Ghouls Of Nineveh", "The Magickan And The Drones" (it smells like a cross between Immortal and Mayhem in an oriental version - a similar song can also be found on "Emissaries"), "Illumination: The Face Of Shamash" and "Grand Gathas Of Baal Sin" are just some of them, and there are 11 tracks, which due to the album's fancy format and its over 70 minutes of content can be a real treat for those who especially love the sounds of melodic and accessible face of Melechesh. Well, especially love. In the case of "The Epigenesis", it's hard to have any major complaints (in a similar style to the "Emissaries"), because the coherence and inventiveness are very often there, although with the length of the album the quartet has overdid a bit. It's not that the band put weak songs on "The Epigenesis", nothing like that!, it's that there's definitely too much music and it would be better to separate some of the songs for other releases. I wouldn't mind throwing out the instrumentals "When Halos Of Candles Collide" and "A Greater Chain Of Being", which, although they maintain the great atmosphere, too often allow your thoughts to drift off the album and, due to their volume, slightly weaken the tension building up before the titular, twelve-minute colossus.
Four years after the premiere of "Emissaries", the satisfactory level and development of the previous style have been professionally maintained. "The Epigenesis", although it offers absolutely nothing groundbreaking and revolves around already known ideas, uses branded patterns wisely and takes them into songs that do not give a sense of déjà vu. Actually, the only thing that Melechesh's fifth longplay suffers from are occasional longueurs. Overall, "The Epigenesis" is a solid and valuable continuation of "Emissaries".
Rating: 8,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz