Napalm Death - "From Enslavement To Obliteration" (1988)

Premiera towarzysząca "Scum" sprawiła, że muzyczna ekstrema nigdy już nie była taka sama jak wcześniej. Zawartość tego longplaya mogła zarówno szokować, zastanawiać, prowokować, ale też... podobać się zawartą w niej szczerością, punkowym czaderstwem i absurdalną brutalnością. W poprzednich latach tak zdziczała, jak i zwięzła formuła gitarowej muzyki co u Napalm Death niemal nie występowała - a mówimy o 1987 roku, gdzie jeszcze przed chwilą (czyli w 1986) za największą ekstremę można było uważać debiuty Death i Possessed. Na tle ówczesnej konkurencji, Napalmy wypadali wręcz nieludzko wściekle. Poprawiny po "Scum" przebiegły u brytyjskiego zespołu za to błyskawicznie - raptem w rok. Przez ten niedługi czas pojawiła się kolejna, ważna (jak następne płyty pokazały) osoba w kapeli, czyli basista Shane Embury, który zastąpił Jima Whitely, a wspomniany drugi longplay "From Enslavement To Obliteration" wydano w 1988 roku. Na nim, udało się w bardzo sensownej oprawie i z podobną siłą rażenia podtrzymać brzmienia ze "Scum".

Sequel ten niespecjalnie jednak różni się od swojego starszego o rok kolegi. Ot co, zespół hałasuje dalej, czyli Napalm Death wynoszą punkowy łomot na wyżyny jego ekstremalnych form i napierdalają jak opętani, bez zauważalnych momentów na wytchnienie i dość wymownie poruszają kwestie, które kuleją na tym świecie. Dostajemy więc krótkie strzały w ilości 22 (i rzadko kiedy przekraczając dwie minuty), pełno w nich chaotycznych riffów, bezlitosnego blastowania, dzikich growli i d-beatowych rytmów, troszkę upchnięto w nich thrashowego piłowania (tak jak na jedynce - dla większej chwytliwości) oraz pozbawione są one większych urozmaiceń. Chwilowe, średnie tempa, kilka dodatkowych sprzężeń, intro (o nim dalej) oraz ogólnie lepsza produkcja to jedyne co odróżniać może "From Enslavement To Obliteration" od "Scum". A nie bez przyczyny wspominam może, gdyż oba krążki łączy niemal identyczna brutalność, brak mocniej zarysowanych struktur oraz ta sama chęć wyłamania się ze schematu układania muzyki. Aha, jest trochę więcej wokali w typie zarzynanej papugi - tutaj trochę to bawi, ale później u Napalm Death stanie się całkiem sensownym standardem.

"From Enslavement To Obliteration" to zatem bardzo dobra kontynuacja strony B ze "Scum" w podobnie intensywnej odsłonie. Nie ma tu wprawdzie takiego manifestu jak na debiucie, nawet jeśli na samym początku umieszczono zaskakujące, psychodeliczne intro, co też się później stanie punktem charakterystycznym dla Napalm Death"Evolved As One" z powtarzanym na przeróżne sposoby weak minds/in line (i które bardziej pasowałby do... Godflesh), ale brak tamtego szoku nie przeszkadza w pozytywnym odbiorze tej płyty. Na drugim longplayu Napalm Death przeważa zwięzła i niezbyt dopuszczająca urozmaicenia rzeźnia z blastami oraz dzikimi wokalizami, aczkolwiek wykonana jest ona jeszcze bardziej precyzyjnie i energicznie, a także zdobi ją lepsza produkcja. Na tamten czas było to w zupełności wystarczające, zaś okres wyraźnych zmian u Napalm Death zaczął się dwa lata później.


Z innych, ciekawych faktów warto odnotować, że "From Enslavement To Obliteration" - podobnie jak "Scum" - miał swój demówkowy odpowiednik jeszcze przed oficjalnym debiutem. W przeciwieństwie jednak do jedynki, materiał zawarty na niej różnił się od dwójki, a sam Nicholas Bullen (jeden z pierwszych członków zespołu, dzięki któremu Napalm Death nabrało tempa) nie był zbytnio zadowolony, że tamten tytuł wykorzystano dla drugiego pełniaka bez jego zgody. Dalej, pomiędzy "Scum" a "From Enslavement..." ukazały się dwa pomniejsze wydawnictwa - ep "The Peel Session" z 1987 roku oraz kompilacja "From Enslavement To Obliteration + Scum" z 1988. Poza studyjną zawartością trafiło tam kilka kąsków spoza głównych płyt, ale ze względu na ogólnie grindcore'owy, hałaśliwy charakter, numery te nie odbiegają poziomem wykonania od pełnych płyt. Rzeczy zdecydowanie dla największych ultrasów.

[English version]

The premiere accompanying "Scum" meant that musical extremes were never the same as before. The content of this longplay could shock, wonder, provoke, but also... satisfy with its sincerity, punk awesomeness and incongruous brutality. In previous years, such a savage and concise formula of guitar music as Napalm Death almost never appeared - and we are talking about 1987, where just a moment ago (i.e. in 1986) the debuts of Death and Possessed could be considered the greatest extreme. Against the background of their competition at that time, Napalm Death came off as inhumanly furious. The second shot after "Scum" went by very quickly for the British band - in just a year. During this short time, another important person (as subsequent albums showed) appeared in the band, namely bassist Shane Embury, who replaced Jim Whitely, and the aforementioned second longplay "From Enslavement To Obliteration" was released in 1988. On it, they managed to maintain the sounds from "Scum" in a very sensible setting and with similar impact.

This sequel is not much different from its one-year-older colleague. That's it, the band keeps making extreme music, Napalm Death elevate punk thuds to the heights of their extreme forms and beat like crazy, without noticeable moments of resting and quite eloquently address issues that are bad on Earth. So we get short shots in the amount of 22 (and rarely exceeding two minutes), full of chaotic guitars, merciless blasting, wild growls and d-beat rhythms, some thrashy riffs (just like on debut - for catchiness) and they are devoid of any major variety. Momentary, medium tempos, a few additional distortions, an intro (about that in a moment) and generally better production are the only things that can distinguish "From Enslavement To Obliteration" from "Scum". And I mention it for a reason, because both albums are connected by almost identical brutality, lack of more strongly outlined structures and the same desire to break out of the scheme of arranging music. Oh, and there are a few more angry, parrot-type vocals - it's a bit of fun here, but later on in Napalm Death's albums it becomes a pretty sensible standard.

"From Enslavement To Obliteration" is therefore a very good continuation of the B-side from "Scum" in a similarly intensive version. There is no such manifesto here as on the debut, even if at the very beginning there is a surprising, psychedelic intro, which will later become a characteristic point for Napalm Death"Evolved As One" with weak minds/in line repeated lyrics in various ways (and which would be more suitable for... Godflesh), but the lack of that shock does not prevent a positive reception of this album. On the second longplay of Napalm Death, a concise and not very diversifying brutality with blast beats and wild vocals prevail, although it's performed even more precisely and energetically, and is also decorated with better production. At that time, it was completely sufficient, and the times of changes in Napalm Death's discography began two years later.

Rating: 8/10

Other interesting facts include the fact that "From Enslavement To Obliteration" - like "Scum" - had its demo version before its official debut. Unlike the first album, the material on it was different from the second album, and Nicholas Bullen himself (one of the first band members, by whom Napalm Death gained hype) was not too happy that the title was used for the second full-length without his consent. Then, between "Scum" and "From Enslavement..." two smaller releases were released - the ep "The Peel Session" from 1987 and the compilation "From Enslavement To Obliteration + Scum" from 1988. Apart from the studio content, there were a few songs from outside the main albums, but due to the generally grindcore, noisy character, these tracks do not differ in terms of performance from the full-length albums. Definitely something for the biggest fans.

Komentarze

  1. płyta zacna i niezmiernie uporządkowana. Zdradza pierwsze fascynacje Doriana z Doom Metalem (intro / outro), które objawią się potem w Cathedral i jego wytwórnii Rise Above, aczkolwiek trzeba też uczciwie powiedzieć, że jest to też efekt słuchania Swans przez ND, co jednak będzie bardziej oczywiste na następnych płytach.

    Warto wspomnieć że Shane miał być już na Scum, ale się wtedy wydygał, bo nie czuł się pewien swoich umiejętności. Miał też strasznego stresa przy nagrywaniu FETO, dopiero potem trochę się zluzował.

    Zespół generalnie na tym etapie zrobił powtórkę ze Scum, bo raz, że tego oczekiwali słuchacze, a dwa, że nie czuli się jeszcze pewnie odnośnie tego, czym ma tak naprawdę być ND. Dość wspomnieć że się pojawiali w "poważnych" gazetach, nie tylko muzycznych i byli czymś w rodzaju społecznego fenomenu (wyobraźcie sobie że RMF nagle puszcza Mgłę, Vader, albo Behemota, to był ten sam poziom zdziwienia dla brytyjczyków). Napalmi pojawiali się wszędzie
    https://www.youtube.com/watch?v=M3MdVHgEuKY
    https://www.youtube.com/watch?v=M7JJ4pygETw
    https://www.youtube.com/watch?v=n4dM7RoyXkA

    Jim Carrey był ogromnym fanem (wbrew stereotypom, nie lubił Cannibal Corpse, wybrał ich, bo byli dla niego obrzydliwi, a wtedy jemu o to chodziło, aby zniesmaczać ludzi, ale Napalm Death już autentycznie lubił)
    https://www.youtube.com/watch?v=7VtEdYMqJIM

    Bill Steer zaraz odszedł reanimować Carcass, Dorian był bardziej zainteresowany słuchaniem Trouble i Black Sabbath, a i Mick Harris również miał niedługo pójść w zupełnie innym kierunku. Te pierwsze lata Napalm Death, to jest zupełne szaleństwo.

    Ja pisałem w poprzednim komentarzu, że jestem zainteresowany, aby wreszcie usłyszeć ND na etapie embrionalnym, gdzie było im bliżej do Crass / Discharge / Sex Pistols, znam tylko bodajże 2 numery z tamtego okresu, jeden z nich (1 z nich to The Crucifixion of Possessions), ale było tam podobno parę numerów, które potem się przeobraziły w to co znamy na Hatred Surge i Scum, więc ciekawość pozostaje.

    Pozdro.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty