Napalm Death - "Order Of The Leech" (2002)

Na początku nowego tysiąclecia, Napalm Death błyskawicznie rozgonili cień wątpliwości o jednorazowym nawrocie w stronę death-grindu. Od "Enemy Of The Music Business", brytyjski zespół bowiem powrócił do ekstremy na pełnej i potwierdzenie tego stanu wydali ledwie dwa lata później na kolejnej płycie. Zamysł był mniej więcej taki jak wcześniej, prosty, choć treściwy - napierdalać ile sił, sypać konkretnymi riffami i dość luźnie odnosić się do eksperymentalnych czasów lub odmieńców z pierwszych płyt. Jak następne lata pokazały, proporcje te Napalm Death serwowali w XXI w., oczywiście, w różnych konfiguracjach, aczkolwiek w przypadku "Order Of The Leech", dziesiątego długograja z 2002 roku, najbardziej liczyła się wspomniana brutalność. To jednak dobry sygnał, bo Napalm Death nie zamierzali odchodzić od miazgi z blastami na czele.
Wobec tego, kto odetchnął z ulgą na "Enemy Of The Music Business", ten na "Order Of The Leech" dostanie definitywne potwierdzenie, że oto death-grind powrócił w łaski Napalm Death. Uciekając się do starych patentów, dziesiątka dobitnie zaznaczyła, że można tworzyć dobre i interesujące krążki, z których nagrywaniem nie trzeba bujać się kilka lat i robić nie wiadomo jakiego szumu wokół nich. Nie ma tutaj co prawda znaczących nowinek i redefiniowania brzmień jak poprzednio, ale to już jest widoczne po okładce w dawnym, wyklejankowym i obskurnym stylu - jeszcze bliższej grindcore'owej przeszłości niż na dziewiątce. Trudno więc było oczekiwać, że zespół ponownie będzie się czymś wyłamywać czy próbować podejścia do ekstremalnej muzyki na wspak, ale to dobrze, bo zamiast tych ryzykownych rozwiązań zaoferowali oni na "Order..." sprawdzoną formułę, choć wykonaną z pasją, pomysłami na riffy i bez usilnego powielania tego co znane. Z tego jakże prostego względu, nie jest to kalka "Enemy...".
Dostajemy tu okazałą kolekcję napalmowego wpierdolu. Owe spustoszenie najlepiej sieją "Forced To Fear", "Per Capita", "Narcoleptic", "Continuing War On Stupidity", "Forewarned Is Disarmed?" czy "To Lower Yourself (Blind Servitude)", w których bardzo wymownie słychać, że nikt jeńców nie zamierzał brać podczas ich rejestracji. Napalm Death wzorowo łączą w nich brutalność, punkową chwytliwość i zwięzłość, a zarazem nie powielają one dokładnie tych samych patentów z przeszłości - bez problemu idzie je rozróżnić na tle starszych utworów. Ciekawym przypadkiem jest z kolei "The Icing On The Hate", który z łatwością łączy psychodeliczne klimaty w typie "Fear, Emptiness, Despair" z blastowaniem w zawrotnych tempach. Widać, że gdyby eksperymentalny okres Napalm Death zawierałby więcej blastów, to nie nużyłby tak szybko. Generalnie, "Order Of The Leech" to bardzo zbity materiał, żaden utwór nie powoduje zbyt drastycznych skoków jakościowych i każdy z nich odznacza się sporą energią.
Minusy. No niestety, bez nich się tym razem nie obyło. O ile mniejszą hitowość utworów (konkurencji dla "Next On The List" czy "Thanks For Nothing" nie odnotowałem), większą ilość papugi na wokalach i niepotrzebny hidden track da się jakoś wytłumaczyć, tak produkcja garów to już rzecz trudna do pojęcia co dokładnie kierowało autorami. Do sposobu gry Danny'ego oczywiście nie zamierzam się przypieprzać, bo sypie on blastami wzorowo i jego kondycja jest godna podziwu, ale niechże to co łoi na tych garach jakoś po ludzku brzmi! Zabrakło głębi z "Enemy...", przez co całość zestawu kłuje uszy płaskim soundem i przetriggerowaną stopą - tak jakby ktoś strzelał do nas z kapiszonów. W tej sytuacji, zastanawia tylko, że reszta instrumentów nie straciła na poprzednim mięsku...
Ocena "Order Of The Leech" przysparza zatem trochę problemów. Cóż, zespół udanie podtrzymał kontynuowanie death-grindowych dźwięków oraz z powodzeniem zwiększył stopień brutalności, ale na drugim biegunie, wyłożył się w kwestiach produkcyjnych oraz nie dostarczył tylu wyrazistych utworów co na "Enemy Of The Music Business". Dziesiąty album Napalm Death ma niewiele wspólnego z porażką i płyta ta sprawia więcej radochy niż którakolwiek z czasu poszukiwań, aczkolwiek wielka szkoda, że kilku kwestii na nim nie dopilnowano i - zdaje się - spartolono je na własne życzenie. Być może z brzmieniem poprzednika, "Order..." kopałby równie bezlitośnie.
Ocena: 7,5/10
"Order Of The Leech" był ostatnim krążkiem jednego z najdłużej działających składów Napalm Death. Dwa lata po wydaniu dziesiątego longplaya, Jesse Pintado opuścił zespół i - niestety na bardzo krótko - skupił się na reaktywacji Terrorizer.
[English version]
At the beginning of the new millennium, Napalm Death quickly dispelled any doubts about a one-off return to death-grind. With "Enemy Of The Music Business", the British band returned to full-on extremism, confirming this state of affairs only two years later on their next album. The idea was more or less the same as before, simple yet concise - to bang as hard as they could, slide out powerful riffs, and loosely reference the experimental era or the exceptions from their first albums. As subsequent years would show, Napalm Death continued to serve these proportions in the 21st century, naturally, in various configurations, although in the case of "Order Of The Leech", their tenth full-length album from 2002, the aforementioned brutality was paramount. However, this was a good sign, as Napalm Death had no intention of abandoning brutal music.
So, those who breathed a sigh of relief on "Enemy Of The Music Business" will receive definitive confirmation on "Order Of The Leech" that death-grind has returned to Napalm Death's favor. By resorting to old techniques, "Order..." clearly demonstrated that it's possible to create good and interesting albums that don't require years of hype. While there aren't any significant innovations or redefinitions of sound like before, the cover art is already evident in the old, scrapbook and dingy style - even closer to grindcore than on previous album. It was hard to expect the band to break new ground again or try a completely different approach to extreme music, but that's a good thing, because instead of these risky solutions, they offered a proven formula on "Order...", although music performed with passion, ideas for riffs and without trying to duplicate what is known before. For this very simple reason, it's not a cheap copy of "Enemy...".
What we get here is a magnificent collection of Napalm Death's really intense music. The best examples of this devastation are "Forced To Fear", "Per Capita", "Narcoleptic", "Continuing War On Stupidity", "Forewarned Is Disarmed?" czy "To Lower Yourself (Blind Servitude)", which eloquently convey the sense that no one intended to take prisoners during their recording. Napalm Death masterfully combines brutality, punk catchiness, and conciseness, yet they don't repeat the same old patterns - they're easily distinguishable from older tracks. An interesting example is "The Icing on the Hate", which effortlessly combines psychedelic atmospheres from "Fear, Emptiness, Despair" with blistering blast beats. It's clear that if Napalm Death's experimental era had contained more blast beats, it wouldn't have become so tiresome. Overall, "Order Of The Leech" is a very compact material, no song causes too drastic jumps in quality and each of them is characterized by a lot of energy.
Flaws. Unfortunately, this time it wasn't without them. While the songs' less hit-worthiness (I didn't notice any competition for "Next On The List" or "Thanks For Nothing"), the increased amount of vocals in parrot style, and the unnecessary hidden track can be explained, the drum production is difficult to delve into. I'm certainly not going to criticize Danny's playing, as he delivers exemplary blast beats and his physical condition is admirable, but it would be great if what he plays on these drums sounded somehow clear! It lacked the "Enemy..." depth, making the entire set sting the ears with a flat sound and an over-triggered kick drum - as if someone was shooting at us with cap guns. In this situation, it's only surprising that the rest of the instruments haven't lost their fleshy sound...
The rating of "Order Of The Leech" is therefore somewhat problematic. On the one hand, the band successfully maintained their death-grind sound and successfully increased the level of brutality, but on the other, they fell short in terms of production and didn't deliver as many distinctive songs as on "Enemy Of The Music Business". Napalm Death's tenth album is hardly a failure, and it's more enjoyable than any of their explorations from the past, although it's a shame that a few things weren't taken care of and - it seems - were botched at will. Perhaps with the sound of its predecessor, "Order..." would be just as great as "Enemy...".
Rating: 7,5/10
"Order Of The Leech" was the final album from one of Napalm Death's longest-running line-ups. Two years after the release of their tenth lp, Jesse Pintado left the band and - unfortunately, for a very short time - focused on reuniting Terrorizer.
Recenzja, jak zawsze zresztą, w punkt - to za co cenię twoje recenzje, to że potrafisz za każdym razem napisać coś ciekawego i odkrywczego i strasznie lubię to czytać, bo porządkuje to moje myśli. A jak ktoś mi nie wierzy, to niech przeczyta recenzje Cannibal Corpse - jeśli myśleliście że coś wiecie o tym zespole, to się pomyliliście.
OdpowiedzUsuńWracając do Napalmów, z jakiegoś powodu, jest to najłatwiej dostępna płyta, która ciągle jest dostępna. Nie posiadam Code is Read i Smear Campaign, ale Order of the Leech można dostać bez problemu. Nie wiem dlaczego, bo ta sama wytwórnia. Kupiłem sobie tą płytę zaraz po kompilacji Noise For Music Sake, na fali mojej miłości i się nie zawiodłem. Należy mieć na uwadzę, że wtedy nie znałem Enemy. I tu jest haczyk. Ktoś może powiedzieć, że Enemy jest lepsza, ale ponieważ Order był lepiej wypromowany, to też mam wrażenie, że lepiej zapadł w pamięci. Tak bywa.
Napalm po Enemy podpisał kontrakt z Century Media i tam sobie zagrzał na dobre i chyba byli traktowani jak należy, bo tam zostali. Order był w pewnym sensie szerszym statementem przez to, ponieważ pokazał nie tylko moc Napalmów, ale ponieważ zajawił ludzi na ten zespół po raz wtóry.
I trzeba podkreślić, że każda następna płyta Napalmów jest lepsza od Order, ale o tym następnym razem.