At The Gates - "Terminal Spirit Disease" (1994)
Cholernie trudno mi przychodzi jednoznacznie ocenić "Terminal Spirit Disease". Z jednej strony, to raptem 6 utworów + 3 nagrania live, czyli zdecydowanie zbyt skrótowo, z drugiej, materiał, który paradoksalnie nie odstaje aż tak mocno poziomem od "With Fear I Kiss The Burning Darkness" (poza okładką). Niestety, "Terminal Spirit Disease" sporo traci na tym, że nie jest epką, odnosi się wrażenie jakoby był on robiony w pośpiechu, wykalkulowany pod zobowiązujący zespół kontrakt (co poniekąd było prawdą...) i komponowany wyłącznie w oparciu o znane patenty. Totalnie zaprzeczając syndromowi trzeciej płyty.
Ale nawet nie zważając na wymyśloną przez media gówno-formułkę, nieco ponad 20 minut premierowej muzyki to strasznie malutko, a już zwłaszcza jak na kapelę, która wcześniej miała w zanadrzu dwa solidnie "wypasione" albumy. At The Gatsy oferują kontynuację patentów znanych z wspomnianego "With Fear..." i w zasadzie niewiele więcej. Co ciekawe, okazjonalnie pojawiają się tu z powrotem skrzypce w stylu "The Red In The Sky Is Ours", choć to też żadna nowość, jedynie małe nawiązanie do debiutu.
Na płytce znalazły się zatem same standardowe dla tego stylu strzały, m.in. "Forever Blind", "The Fevered Circle", "The Swarm", "The Beautiful Wound" oraz tytułowy. Na całe szczęście, nie mają one nic wspólnego z tandetą In Flames czy innych równie wesołkowatych grajków, są wykonane z powerem i bez żenujących zagrywek, gdzie co rusz musi być jakaś słodka melodyjka. W każdym z nich mamy kupę wyśmienitych riffów, szybkich temp, niezłych melodii i odpowiednio dużo "darcia ryja" Lindberga - czyli generalnie At The Gates w pigułce. Na poszerzenie materiału wprawdzie upchnięto jeszcze akustyczny instrumental ("And The World Returned"), ale to akurat utwór z cyklu tych do przeklikania, niezbyt porywający i robiący tutaj raczej za wypełniacz.
W dalszej kolejności, zespół umieścił kawałki live, "Kingdom Gone" z debiutu, "All Life Ends" z demówki "Gardens Of Grief" oraz "The Burning Darkness" z "dwójki". Wybór to może i niezły, ale w ich miejscu wolałbym jednak usłyszeć premierowy materiał aniżeli już ten znany. Tak jak wspominałem we wstępie, z tego względu najtrudniej jest ocenić jednoznacznie zawartość "Terminal Spirit Disease". Nowe kawałki średnio zaskakują, a stare podane na żywca, z kolei wydają się być tu totalnie zbędne. Wiem, że znajdą się jacyś tam zwolennicy tego krążka, ale czysto obiektywnie (sic!), At The Gatsy zarówno wcześniej jak i później potrafiły zapodać znacznie lepszy materiał. Omawiany można obczaić jedynie z ciekawości.
Ocena: 6,5/10
[English version]
It's very difficult for me to clearly rate "Terminal Spirit Disease". On the one hand, there are only 6 tracks + 3 live recordings, which is definitely too short, on the other hand, material that paradoxically does not differ much from "With Fear I Kiss The Burning Darkness" (except for the cover). Unfortunately, "Terminal Spirit Disease" loses a lot of the fact that it is not an ep, one gets the impression that it was made in a hurry, calculated under a contract binding the band (which was true...) and based solely on known patents. Totally contradicting the syndrome of the third album.
But even despite the shit-formula invented by the media, a little over 20 minutes of premiere music is terribly small, especially for a band that previously had two solid "awesome" albums up its sleeve. At The Gates offered here a continuation of the patents known from the aforementioned "With Fear..." and basically not much else. Interestingly, occasionally the violin in the style of "The Red In The Sky Is Ours" appears here, although this is also nothing new, only a small reference to the debut.
Therefore, the album includes only standard songs for this style, including "Forever Blind", "The Fevered Circle", "The Swarm", "The Beautiful Wound" and the title track. Fortunately, these songs have nothing to do with the trashy In Flames or other equally cheerful musicians, they are made with power and without embarrassing ideas, where there must be some sweet melody all the time. In each of them we have a lot of delicious riffs, fast tempos, nice melodies and a lot of Lindberg's screams - that is generally At The Gates in a nutshell. Although the material is expanded with an acoustic instrumental ("And The World Returned"), it's a song to skip, not too thrilling and rather filling here.
Later on, the band included live tracks, "Kingdom Gone" from their debut, "All Life Ends" from the demo "Gardens Of Grief" and "The Burning Darkness" from "With Fear...". It may be a good choice, but in their place I would rather hear the premiere material than the already known one. As I mentioned in the introduction, the most difficult thing is to unequivocally assess the content of "Terminal Spirit Disease". The new songs are surprising on average, and the old ones served alive seem to be completely redundant here. I know that there will be some supporters of this album, but purely objectively (sic!), At The Gates both earlier and later managed to produce much better music. The discussed one can only be listened out of curiosity.
Rating: 6,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz