Marduk - "Heaven Shall Burn...When We Are Gathered" (1996)
Gdzieś na etapie początkowego słuchania "Heaven Shall Burn...When We Are Gathered" moje zainteresowanie Marduk na tyle mocno zmalało, że longplay błyskawicznie powędrował z powrotem na półkę, sam zastanawiałem się nad jego opchnięciem komuś w jakiejkolwiek cenie, z recką specjalnie się nie spieszyłem, no i dosyć istotnie zraził mnie on do następnych ich płyt. W skrócie, na tym miała się zakończyć moja przygoda z Marduk w ogóle. I okazuje się, że jednak nie słusznie, bo pomimo pójścia w blasturbacje i jeszcze większe bycie trv, nawet można się do niego przemóc i przynajmniej coś sensownego napisać. Nie jest to tak złe wydawnictwo jak może się wydawać z opisu powyżej, a już abstrahując od samej zawartości "Heaven Shall Burn...", na późniejszych ich krążkach również można znaleźć trochę fajnej muzy.
Na "Heaven Shall Burn..." szwankują przede wszystkim wspominane szybsze tempa - reszta składowych jeszcze na tyle nie wadzi. Do ich realizacji przyczepić się oczywiście nie można, wszak Fredrik Andersson łoi na najwyższych obrotach wzorcowo (i przecież nie on odpowiada za komponowanie tego materiału). Cóż jednak po tym kiedy większa ilość blastów nie jest równa lepszej muzyce. Najwidoczniej panowie w 1996 roku chcieli wyraźnie zasygnalizować światu, że chcą być coraz bardziej brutalni i...przewidywalni. Niestety to już nie ta magia co na "Those Of The Unlight" czy "Opus Nocturne" - właściwie kalka wspomnianych płyt. Stylistycznie, poza byciem coraz większym trv, na "czwórce" właściwie zespół serwuje podobne patenty co poprzednio, tj. sporo tremolo, black metalowych skrzeków (tym razem w wykonaniu debiutującego w Marduk Legiona), odrobiny nawiedzonych intr i surowej ekstremy. Tyle, że co z tego, skoro na poprzednich płytach wypadało to lepiej i bardziej przekonująco.
Początek jeszcze się broni, grupa serwuje najlepsze i świetnie wyważone pod względem nakurwiania "Beyond The Grace Of God" oraz "Infernal Eternal", oba bardzo szybkie, ale również dosyć chwytliwe wzorem płyt "Those..." i "Opus...". Dalej kryje się już spadek jakości pod postacią "Glorification Of The Black God", zbyt mayhemowego "Dracul Va Domini Din Nou In Transilvania" oraz tylko poprawnie podsumowującego album "Legion". Dużo gorzej robi się z kolei przy "The Black Tormentor Of Satan" oraz najnudniejszym "Darkness It Shall Be" - te zdecydowanie lepiej przeklikać.
No i jeśli szukać powodu zbyt wielkiej kultowości Marduk, "Heaven Shall Burn..." świeci przykładem. Od tej płyty, ze sporadycznymi wyjątkami, następne albumy Morgana i spółki już w większości odchodziły w coraz to bardziej bezsensowną brutalność. Powyższa to zaczątek właśnie takiego mało wyszukanego stylu.
Ocena: 6/10
[English version]
Somewhere at the stage of the initial listening to "Heaven Shall Burn...When We Are Gathered" my interest in Marduk diminished so much that the lp quickly went back to the shelf, I myself was thinking about pushing it to someone at any price, with a review I did not consider I was in a hurry and it quite significantly alienated me from their next albums. In short, this was the end of my adventure with Marduk in general. And it turns out that it's not right, because despite going into blasturbations and being even more trv, you can even overcome it and at least write something meaningful. It's not as bad a release as it may seem from the description above and apart from the content of "Heaven Shall Burn...", you can also find some nice music on their later releases.
On "Heaven Shall Burn..." there is too much to suffer from, although I would find the biggest culprit in the mentioned faster paces. Obviously, one cannot find fault with their realization, after all Fredrik Andersson is at top speed with exemplary performance (and he is not responsible for composing this material). But what after that when more blasts do not equal better music. Apparently, the band in 1996 wanted to make it clear that they want to be more and more brutal and...predictable. Unfortunately, it's not the masterpiece of "Those Of The Unlight" or "Opus Nocturne" - actually a carbon copy of the aforementioned albums. Stylistically, apart from being more and more trv, the band actually serves similar patents as before, ie. a lot of tremolos, black metal harsh (this time performed by Legion debuting in Marduk), a bit of haunted intros and raw extremes. It's just that, what if it was better and more convincing on the previous albums.
The beginning is still defending, the group serves the best and well-balanced in terms of blasting "Beyond The Grace Of God" and "Infernal Eternal", both very fast, but also quite catchy like the "Those..." and "Opus..." albums. Later there is a drop in quality in the form of "Glorification Of The Black God", too mayhemous "Dracul Va Domini Din Nou In Transilvania" and only "Legion" summarizing the album correctly. It gets much worse with "The Black Tormentor Of Satan" and the most boring "Darkness It Shall Be" - these are definitely better omitted.
And if you look for the reason why Marduk is too cult, "Heaven Shall Burn..." is a perfect example. From this album, with occasional exceptions, the next albums of Morgan and companies have mostly gone into more and more senseless brutality. The above is the beginning of just such a little sophisticated style.
Rating: 6/10
Komentarze
Prześlij komentarz