Hypocrisy - "End Of Disclosure" (2013)
Trzeba mieć końskie zdrowie co do Hypocrisy i ich większości nowszych wydawnictw. Przy każdej tego typu okazji, zespół bowiem w dalszym ciągu stara się być jak najbardziej atrakcyjnym dla przeciętnego Mirka parającego się wiekowymi kapelami oraz wybiera dość intrygujące single (w tym przypadku tylko "Tales Of Thy Spineless" - przy blastach zalatuje Immortal na kilometr) i niezłe okładki. W praktyce...nie znajduje to u Hypocrisy jednak większego przełożenia na jakoś szczególnie interesujący materiał.
Tak się zwyklacko składa, że "End Of Disclosure" to po prostu typowy, nowoczesny melo-deathowy album, który wpada jednym uchem, a drugim wypada - co z kolei, wyklucza szanse na jakiś szerszy opis takiego wydawnictwa. Okej, realizacja trzyma poziom, materiał jakoś tam zróżnicowano (zespół zadbał chociażby o nie najgorszą dynamikę), a jednocześnie, nie ma na nim przesadnego jechania na sentymentach. Problem jednak w tym, że poza wspomnianym "Tales Of Thy Spineless" nic tu nie zatrzymuje na dłużej.
Znaczna większość utworów brzmi jakby miała być do bólu standardowym Hypocrisy i niewiele ponadto. I tak, Szwedzi oferują barrrdzo zwyczajne kawałki pokroju "United We Fall", "Hell Is Where I Stay" czy "Soldier Of Fortune" lub ultra-melodyjne jak np. tytułowy oraz "44 Double Zero", gdzie trafiły najbardziej znane, ale i najmocniej przeorane już patenty w wykonaniu tej ekipy (w tych drugiego typu niebezpieczne zbliżając się do koszmarku z "The Arrival"). Fakt, przy tylu albumach trudno o jednakowo zajebisty poziom, wszak to już ich dwunasta płyta!, gorzej jednak, że przy podobnie, nieciekawym podejściu do komponowania potrafiły im z tego wychodzić całkiem fajne krążki (żeby daleko nie szukać - "A Taste Of Extreme Divinity"). "End Of Disclosure" zdecydowanie należy do innej kategorii co do tej taktyki.
Ocena: 6,5/10
[English version]
You have to have the constituion of a horse for Hypocrisy and most of their newer releases. On every occasion of this type, the band is still trying to be as attractive as possible for the average listener who likes older, deserved bands and is still choosing quite intriguing singles (in this case only "Tales Of Thy Spineless" - with blasts it feels like Immortal vibe) and quite good cover arts. In practice...it does not come much into some particularly interesting material in Hypocrisy discography.
It just so happens that "End Of Disclosure" is simply a typical, modern melo-death album, which goes in one ear and falls out of the other - which in turn excludes any chance for a broader description of such a release. Okay, the production keeps its level, the material was somehow differentiated (the band took care of even nice dynamics), and at the same time, there is no excessive sentimentality on it. However the problem, is that apart from the aforementioned "Tales Of Thy Spineless" nothing will keep you here for longer.
Most of these tracks sound like they are going to be painfully standard Hypocrisy and not much else. And yes, the Swedes offer veeery ordinary songs like "United We Fall", "Hell Is Where I Stay" or "Soldier Of Fortune" or ultra-melodic ones such as the title one and "44 Double Zero", where are the most famous, but also already too-known patents by this band (in the latter type it's dangerous, approaching the nightmare of "The Arrival"). The fact is, with so many albums, it's difficult to get the same great level, after all, this is their twelfth album!, but worse, that with a similar, uninteresting approach to composing, they were able to come out with quite nice discs (not to look far - "A Taste Of Extreme Divinity"). "End Of Disclosure" just definitely falls into a different category on this tactic.
Rating: 6,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz