Hypocrisy - "The Arrival" (2004)

Powrót do normalności po wyłamującym się rutynie "Catch 22" ("Into The Abyss" też się wyłamywał, ale cśś!, nie ma co psuć mojej narracji) okazał się być dla Hypocrisy zbawienny. "The Arrival" bowiem przywrócił do pionu wszystko co melo-deathowe, przesiąknięte s-f i o skandynawskim klimacie, a przy tym na tyle zgrabnie skomponowane, by móc kupować w ciemno i nie zawieść się woltami stylistycznymi. Z automatu, wyklucza to też szanse na większe zmiany, ale cóż, poprzedni album dobitnie pokazał, że tego typu rozwiązania nie są Szwedom szczególnie potrzebne. Na etapie "The Arrival" trio bowiem postanowiło nie wybiegać ponad nieznane i wróciło na stare śmieci.

Do łask zawitał zatem melodic death metal, tyle że całość podlano sosem...nowoczesnym! *cyk, cały pozytywny wydźwięk recenzji legł w gruzach* W każdym razie, nie ma co dłużej ściemniać, "The Arrival" to, owszem, powrót do normalności, ale stosunkowo bezpieczny, ułożony i barrrdzo lajtowy - odległy od poziomu chociażby "Abducted". Co gorsza, nawet na granie w stylu "The Final Chapter" ciężko było tu liczyć. Na omawianej płytce, Tägtgren i spółka postanowili sobie wówczas odejść w najgorszy sort melo-deathu: wymuskany i z przesadnie ładnymi melodyjkami. Same w sobie wolne/balladowe/klimatyczne patenty oczywiście nie są jakieś fatalne, ba, niektóre wypadają naprawdę fajnie (i nie odbiegają od płyt sprzed "Catch 22"), problem polega jednak na tym, że zespół upchał tego tutaj stanowczo zbyt dużo. W efekcie, nie zazębia się to z mocniejszym graniem i wręcz idealnie wpisuje w nowoczesne granie melo-deathu, gdzie dopisek death jest ogromnym nadużyciem.

Przy takiej dysproporcji, odnosi się wrażenie jakby Szwedzi zapragnęli tu konkurować z kapelami pokroju Children Of Bodom. Ilość banalnych melodyjek, (przeważający) skrzeczący wokal, nieangażujące schematy, zepchnięcie ciężaru gdzieś na trzeci (i dalszy) plan - wszystko to na "The Arrival" nachalnie nawiązuje do grupy Alexiego Laiho. Jasne, są w tym zestawieniu obiecujące oraz przesiąknięte starym stylem "Born Dead, Burried Alive", "The Abyss", "Stillborn" czy "Eraser", aczkolwiek i w nich znajduje się zbyt wiele mielizn, by przypisać je do kategorii jednakowo dobrych czy na miarę możliwości tego zespołu. Gorzej, że o pozostałych, niewymienionych na myśl przychodzi jeszcze mniej pozytywnych wniosków. Co się jednak dziwić, nawet ja, powszechnie akceptujący łagodniejsze oblicze Hypocrisy, nie byłem w stanie przebrnąć przez te kawałki bez odruchów wymiotnych od cholendarnej ilości cukru, jaką w nich zawarto.

Pierwszy powrót Hypocrisy do - rzekomo - klasycznych, melo-deathowych brzmień nie należy więc do zbytnio udanych. Słabuje na nim ogrom elementów: melodie, pomysły, klimat, struktury utworów - niemal wszystko. W przeciwieństwie do "Catch 22", fakt, "The Arrival" zawiera jakiś sens i ogólny zamysł na muzykę. Szkoda tylko, że ta nadal przypomina cień możliwości tej ekipy.

Ocena: 4,5/10

[English version]

The return to normality after the breaking the routine of "Catch 22" ("Into The Abyss" was also breaking, but let's not change my narrative) turned out to be salutary for Hypocrisy. "The Arrival" brought back everything that is melo-death, steeped in s-f and Scandinavian atmosphere, and at the same neatly composed to be able to buy blindly and not be disappointed with stylistic volts. It also excludes the chances of bigger changes, but well, the previous album clearly showed that the Swedes do not need such solutions in particular. At the "The Arrival" period, the trio decided not to go beyond the unknown and left to their devices. 

So melodic death metal has come to favor, but the whole cd was spiced up with...modern sauce! *tick, the whole positive tone of the review is in ruins* Anyway, there is no need to lie, "The Arrival" is, yes, a return to normality, but relatively safe and very weak - far from the level of "Abducted", for example. What's worse, even style of "The Final Chapter" was hard to count on. On the discussed album, Tägtgren and the rest of the band decided then to go into the worst sort of melo-death: sleek and with overly pretty melodies. The slow/ballad/atmospheric patents are obviously not fatal, indeed, some are really nice (and do not differ from the pre-"Catch 22" albums), but the problem is that the band stuffed too much of it here. As a result, it does not overlap with heavier playing and fits perfectly into definition of modern melo-death, where the word "death" is a huge abuse. 

With such a disproportion, one gets the impression that the Swedes would like to compete with bands like Children Of Bodom. The number of banal melodies, (overwhelming) screeching vocals, non-engaging patterns, pushing the heaviness somewhere on the background - all this on "The Arrival" strongly refers to Alexi Laiho's group. Sure, these patents are promising in this list and are steeped in the old style like "Born Dead, Burried Alive", "The Abyss", "Stillborn" or "Eraser", although there are too many shallows in them to be categorized as equally good to the possibilities of this band. Worse, there are even fewer positive conclusions about the remaining ones that have not been mentioned. Surprisingly, even I, generally accepting the softer style of Hypocrisy, could not get through these songs without being disgust from the enormous amount of sugar they contained.

Hypocrisy's first return to - allegedly - classic, melo-death sounds is not very successful. The enormity of elements weakens on it: melodies, ideas, atmosphere, song structures - almost everything. Contrary to "Catch 22", yeah, "The Arrival" has some sense and general idea for the music. But it's a pity that this one still resembles a shadow of this band's capabilities. 

Rating: 4,5/10

Komentarze

  1. Widzę żę w temacie tej płyty masz zbliżony pogląd do jednej mojej dawnej kumpeli. Ona kiedyś też prowadziła swoją stronę internetową i jak zamieściła krytyczną reckę The Arrival to odezwali się fani grupy do niej z mailami że się nie zna hihihi. Teraz już chyba Ci to nie grozi bo zespól nie jest tak popularny jak w pierwszej dekadzie XXI wieku kiedy miał nawet diehard fanów w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne, że ta płyta ma całkiem sporo zwolenników (coś jak ich self-titled). Przecież Hypocrisy już grało podobnie na starszych albumach i to ze znacznie lepszym skutkiem. Zarówno "The Final Chapter" i "Abducted" przebija tą powyższą bez problemu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty