Incantation - "Decimate Christendom" (2004)
Rok 2004 to zdecydowanie nowy etap dla Incantation - rzekłbym, że nawet przełomowy. Wraz z ukazaniem się "Decimate Christendom" John McEntee, mózg kapeli, postanowił bowiem dorzucić sobie obowiązki wokalne, obejmując podwójną rolę gitarzysty/wokalisty (aż do dziś!). Wyszło nie najgorzej, skład zyskał w końcu jako tako niezłą - jak na tę kapelę - stabilność, a nowa muzyka nie straciła na własnej tożsamości czy odpowiednim wygarze. Powiem więcej, "Decimate..." na tle "Blasphemy" zdaje się być materiałem bardziej zwartym oraz lepiej przemyślanym. I to pomimo że owy krążek parę uwag całościowo jednak nasuwa.
Ale po kolei.
Poprawiło się brzmienie (na bardziej mięsiste), powróciło więcej blastowania, klimat mocniej wciąga, no a wokale McEnteego nie obdarły całości muzyki z ciężaru czy pierwotności. Zmiany w wokalach to przede wszystkim dopuszczenie okazjonalnych, blackowo brzmiących wrzasków, pozostałe zaś, to growl dość bliski maniery Mike'a Saeza, tj. standardowego porykiwania - niskiego i podziemnego. Po złośliwości można niby w tym miejscu upatrywać się wady, ba!, nawet pewnego zastoju (zwłaszcza na tle Pillarda czy Corchado), aczkolwiek trzeba przyznać, że do pomysłów zawartych w pozostałych instrumentach taki styl śpiewu dość sensownie wpasował się w całość i zachował on ciągłość z poprzednimi wydawnictwami.
Właśnie, najbardziej różnorodnie wypada na "Decimate..." strona instrumentalna - zwłaszcza gitarowa i perkusyjna. Że jest żwawo, piekielnie i dość brutalnie już wspominałem, teraz odniosę się do poszczególnych utworów, jak np. "Dying Divinity", "No Paradise Awaits", tytułowego czy "Blaspheme The Sacraments", gdzie John z resztą kolegów mocno przyłożyli się, by utwory nie zlewały się ze sobą i każdy z nich miał jakiś "haczyk" (chociażby pod względem ich charakterystycznego podejścia do melodii, większej ilości przyspieszeń/zwolnień, feelingu gitar czy firmowego blastowania Kyle'a). Średnio pasują mi w tym zestawieniu jedynie "Unholy Empowerment Of Righteous Deprivation" (zbędny intros) oraz "Merciless Tyranny" (w którym pojawia się identyczny riff z końcowej części "Upon Infinite Twilight/Majesty Of Infernal Damnation" z "Diabolical Conquest" - co zakrawa na niezbyt udany autoplagiat), ale z grubsza to wszystko co wadzi "Decimate...", czyli wynik wciąż dobry. Mając jeszcze na uwadze nieciekawy okres tuż po wydaniu "Blasphemy", jest to wręcz wynik znakomity.
Ocena: 7/10
[English version]
The year 2004 is definitely a new period for Incantation - I would say, even a breakthrough. With the release of "Decimate Christendom" John McEntee, the band's the most important member, decided to add vocal duties, taking the dual role of guitarist/vocalist (until today!). It turned out not too bad, the line-up finally gained some good - for this band - stability, and the new music did not lose its identity or the appropriate brutality. I will say more, "Decimate..." against the background of "Blasphemy" seems to be a more compact and better thought-out material. And this, despite the fact that this disc has a few inaccuracies.
But let's start from the beginning.
The sound has improved (to be more fleshy), more blasting has returned, the atmosphere is more captivating, and McEntee's vocals did not strip the whole music of its heavy sound or originality. The vocal changes are primarily the release of occasional black-sounding harshes, while the rest are a growl quite close to Mike Saez's manner of standard growling - low and cryptic. Malice these vocals can be seen as a defect here, even a certain stagnation (especially against the background of Pillard or Corchado), although it must be admitted that this style of singing fit quite sensibly into the whole of the other instruments and it kept its continuity with previous releases.
Well, the instrumental side of "Decimate..." is the most diverse - especially guitar and drums. It's lively, hellish and quite brutal, but I have already mentioned it, now I will refer to individual songs, such as "Dying Divinity", "No Paradise Awaits", the title track or "Blaspheme The Sacraments", where John and the rest of his band put a lot of effort into the tracks, which each of them had a some "catchiness" (for example in terms of their characteristic approach to the melody, more fast/slow paces, guitar feeling or Kyle's trademark blasting). On average, only "Unholy Empowerment Of Righteous Deprivation" (redundant intro) and "Merciless Tyranny" (in which the same riff from the end of "Upon Infinite Twilight/Majesty Of Infernal Damnation" from "Diabolical Conquest" appears - which seems like a not very successful autoplagiarism), but that's roughly all that "Decimate..." make it worse, so the result is still good. Considering the uninteresting period right after "Blasphemy" was released, it's an excellent result.
Rating: 7/10
hellalujah :::
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba brzmienie tej płyty (eh te gary).
I podziemne... i selektywne... i zbalansowane... i (...)
Na trzeźwo 8. Czyli teraz 8,5 :)