Cynic - "Ascension Codes" (2021)

Droga przebyta od czasów "Kindly Bent To Free Us" do "Ascension Codes" była na tyle pokrętna, że aż dziw człowieka bierze, że nazwa Cynic nie skonała już na amen. Chwilowe zamrożenie działalności, odsunięcie z zespołu Seana Reinerta, przyjęcie Matta Lyncha, zajawka czegoś nowego pod postacią "Humanoid" (który ostatecznie na "Ascension..." nie wylądował), nagła śmierć obu Seanów, wydanie albumu przy udziale muzyków sesyjnych - to tak z grubsza co się działo z ekipą Paula Masvidala przez te lata. No i szczerze mówiąc, ilość tych - w większości - przykrych zdarzeń nie zwiastowała niczego dobrego. Ba, przez ten czas moje oczekiwania co do Cynic opadły do tak dramatycznie niskiego stopnia, że spodziewałem się po nich (czy raczej po Paulu) najgorszego.

Brak większych wymagań najwidoczniej popłacił, bo o "Ascension..." - pomimo pewnych trudności - jestem w stanie powiedzieć więcej pozytywnego...niż z początku przypuszczałem! - co nie znaczy też, że zaakceptowałbym tu cokolwiek przywdzianego w logo Cynic. Tak się ciekawie składa, że do zespołu powróciło życie (?), pomysły na riffy, sensowny, eteryczny klimat oraz nawiązująca do "Traced In Air" różnorodność. W każdym razie, rzeczy, które na "Kindly..." nie domagały.

Najpierw jednak trochę o towarzyszących tu Masvidalowi osobistościach. W pierwszej kolejności nasuwa się Matt Lynch, który od czasów "Humanoid" uczynił największy progres - na tyle, że jego jazzowość nieco się różni od Reinerta. Dalej nadciąga już kategoria guest/session musicians. Właśnie, i tu...zaczynają się pewne problemy (niestety nie ostatnie). O ile partie gitarowe Pliniego Roessler-Holgate'a mają swój wyraźny udział w muzyce, o tyle growle Maxa Phelpsa pojawiają się - czego nie pojmuję - w dosłownie paru momentach gdzieś w tle - tak jakby zespół bał się zaszaleć. Kolejna rzecz, tym razem na granicy wad i zalet. Bas, a raczej jego brak. Otóż, Masvidal uznał, że trudno mu będzie zastąpić Malone'a (z czym nie sposób się nie zgodzić) i postanowił na albumie zawrzeć...basowy syntezator! - nowość, za którą odpowiada Dave Mackey. No i fakt, jest w tym rozwiązaniu fajny, ejtisowy vibe, tyle że - jak na złość - nie w każdym kawałku.

Wreszcie muzyka. Noo, z tą jak łatwo się domyśleć jest różnie, choć z przewagą tych lepszych momentów - i to nawet przy uwzględnieniu bardzo dużej ilości interludiów (łącznie 10-u spośród ogólnych 18-u utworów). Co do lepszych momentów warto nadmienić chociażby o ciekawych, uduchowionych ambientach (jak powiedzmy "DNA Activation Template" - tu również fajna powtórka riffu z "The Winged Ones") oraz sennych, a zarazem kosmicznych, regularnych utworach w typie "The Winged Ones", "Elements And Their Inhabitants", "Aurora" czy "In A Multiverse Where Atoms Sing". Niestety, to wszystko in plus. Pozostałe składowe, tj. falsetowe zaśpiewy Masvidala, ładne melodie czy udział elektroniki, których na "Ascension..." pełno, zdają się być zbyt mocno wysuniętymi ponad jazz-metalowy trzon tej muzyki. Okej, nie sięga to aż tak absurdalnych rozmiarów co na "Kindly...", ale, przede wszystkim!, nadal też nie uatrakcyjnia klasycznie, cynikowych patentów.

Całościowo jednak, "Ascension Codes" przywraca wiarę w ten zespół - pomimo że powrót w takiej formie był raczej niekoniecznie potrzebny. Przy nowej ekipie kolegów, Paul zdołał udźwignąć ciężar nazwy Cynic, a jednocześnie, udało mu się rozwinąć ten styl w paru nowych kierunkach. Wyszło dość intrygująco, nawet tam gdzie zalatuje zbyt miętkimi klimatami.

Ocena: 6,5/10

[English version]

The path traveled from the days of "Kindly Bent To Free Us" to "Ascension Codes" was so twisted that it's surprising that the name Cynic has not passed away. A temporary freeze of activity, removal of Sean Reinert from the band, acceptance of Matt Lynch, a teaser of something new in the form of "Humanoid" (which ultimately did not land on "Ascension..."), sudden death of both Seans, album release with session musicians - that's roughly what has happened to Paul Masvidal's band over the years. And honestly, the number of these - most - unpleasant occurrences did not herald anything good. In fact, during this time my expectations for Cynics dropped to such a dramatically low level that I expected the worst of them (or rather Paul). 

The lack of any major requirements was obviously a good decision, because about "Ascension..." - despite some difficulties - I am able to say more positive...than I initially thought! - which also does not mean that I would accept anything in the Cynic logo here. It's so interesting that the band returned to vitality (?), ideas for riffs, sensible, ethereal atmosphere and diversity referring to "Traced In Air". Anyway, things that on "Kindly..." didn't demand.

First, a little bit about the personalities accompanying Masvidal. The prime musician that comes to mind is Matt Lynch here, who has made the greatest progress since "Humanoid" - so much that his jazzy skills are slightly different from Reinert. Then comes the "guest/session musicians" category. And here...some problems begin (unfortunately not the last ones). While the guitar parts of Plini Roessler-Holgate have a clear part in the music, Max Phelps' growls appear - which I do not understand - literally in a few moments somewhere in the background - as if the band were afraid to go crazy. Another thing, this time on the verge of advantages and disadvantages. Bass, or rather the lack of it. Well, Masvidal decided that it would be difficult for him to replace Malone (which is impossible to disagree with) and decided to include on the album...a bass synthesizer! - a novelty for which Dave Mackey is responsible. And the fact is, that's the nice, 80's-like vibe in this solution, but - in spite of - not in every song. 

Finally, the music. Well, it's easy to guess, that the music is mixed up here, but with a predominance of better moments - even with very large number of interludes (10 out of 18 songs in total). As for the "better moments", it's worth mentioning, for example, interesting, soulful ambients (such as "DNA Activation Template" - here also a nice repetition of the riff from "The Winged Ones") and sleepy, yet cosmic, regular songs like "The Winged Ones""Elements And Their Inhabitants""Aurora" or "In A Multiverse Where Atoms Sing" (in that order). Unfortunately, that's all in plus. The other components, such as Masvidal's falsetto singing, pretty melodies or the participation of electronics, which are abundant on "Ascension...", seem to be too far above the jazz-metal core of this music. Okay, it's not as ridiculous as on "Kindly...", but in the context of a band like Cynic, it's still no reason to be proud. 

Overall, "Ascension Codes" restores faith in this band - even though the return itself in this form was rather moderately needed. With a new line-up, Paul managed to retain the name of the Cynic, and at the same time, he managed to develop the style in several new directions. It turned out intriguing, even where it sometimes smells too soft.

Rating: 6,5/10

Komentarze

  1. Pedalski zespolik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Mam tylko focus i czasami zapominam o tym, że w ogóle posiadam. Na mojej liście najważniejszych Death Metalowych płyt wszechczasów są na szarym końcu. Nie wiem czy jest to jakiś mój ukryty homofobizm, ale zawsze mi coś w nich nie pasowało. Gdy się wkońcu ujawnili to wcale nie byłem zaskoczony. Zespół kompletnie nie warty uwagi i bardzo pretensjonalny

      Usuń
    2. Dla mnie to obojętne czy to pedały czy cokolwiek innego. Dema mieli zajebiste, wyprzedzające swój czas, kiedy Death zaczął grać technicznie, to Cynic robil to juz grubo wcześniej. Fucus też extra, z wyjątkiem tych vocali na vocoderze czy jak to sie nazywa, tego nie trawilem i njie trawie. Wyszkolenie muzyków to najwyższa półka. Piszę to jako fan raczej brutalnej odmiany death metalu, gdzie dla mnie od 3 dekad przewodzi Suffocation i im podobne.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty