Sadist - "Sadist" (2007)

Zejście się Sadist nie trwało długo. Dokładnie 4 lata, co na tle kolegów z Pestilence, Cynic czy Atheist jest wynikiem nad wyraz sprawnym. Poza tym, w porównaniu do swoich amerykańsko-holenderskich towarzyszy, powrót Sadist jawił się jako ten zdecydowanie bardziej potrzebny i mocniej wyczekiwany. Po krążku pokroju "Lego" po prostu koniecznym była rehabilitacja i przyłożenie wydawnictwem godnym tej, wielkiej nazwy. No i stało się! Wraz z ukazaniem się w 2007 roku "Sadist" karty zostały rozdane. Włosi bowiem podołali zadaniu i powrócili z klasą. Co jeszcze ciekawsze, dokonali tego w składzie z wcześniej nadmienionego potworka.

Selftajtl Sadist jest więc wszystkim tym, czego brakowało za czasów ich dwóch ostatnich płyt sprzed rozpadu - rozwojem bez cudowania. Powrócił orientalny klimat, zakręcona technika, jazzowość, świetne melodie, no i znów śmiało można było mówić o muzyce Sadist jako o jednakowo porywającej. Po drugiej stronie, o kalce z "Above The Light" czy "Tribe" również nie ma tu mowy, piąty krążek Włochów to powiew świeżości w najlepszym tego sformułowania znaczeniu. Otóż, riffy w większości zawróciły w kierunku późnego Death (ale te rwane też są spoko), brzmienie stało się dużo bardziej mięsiste (co fajnie podkreśla te brutalniejsze fragmenty), struktury utworów zeszły w znacznie mniej oczywiste rejony, klawisze zyskały na różnorodności, bas urzeka ciepłym soundem, a wrzaskliwy wokal Trevora wpasował się w muzykę Sadist lepiej niż na "Crust" (mimo że taka formuła śpiewu może być z początku trudnym orzechem do zgryzienia). Zatrzymam się jeszcze nad pomysłowością, ponieważ byłoby sporym nietaktem jej płytkie potraktowanie. Tak się ciekawie składa, że "Sadist" to longplay z cyklu tych, gdzie absolutnie każdy kawałek może poszczycić się wyjątkowym patentem. Niech za przykład posłużą chociażby pędzący do przodu "Tearing Away", zwariowany "Hope To Be Deaf", egipsko brzmiący "Excited And Desirous" (zasługa sitara), tajemniczy "Embracing The Form Of Life" czy jazzowa miniaturka "Kopto"; wszystkie, razem z niewymienionymi porządnie pokręcone, a przy tym nieprzedobrzone i w pełni sadistowe. Na zakończenie zespół przygotował jeszcze nową wersję instrumentala z "Above The Light", tj. "Sadist", która całkiem zgrabnie puszcza oczko do najstarszych fanów.

Jak wspominałem na początku, selftajtl Sadist to jeden z najlepszych powrotów spośród tych większych nazw parających się prog-deathem. Włochom udało się tu bowiem odnaleźć złoty środek pomiędzy starszymi pomysłami a tymi wcześniej u nich niespotykanymi - czyli rzeczą, z którą nie wszyscy więksi byli sobie w stanie poradzić tak sprawnie jak Sadist. Najlepsze też, że za sprawą tego krążka, ekipa Tommy'ego Talamanci odpuściła już poszukiwania nowych brzmień ze skrajnie innych gatunków.

Ocena: 9,5/10

[English version]

It didn't take long for Sadist to descend. Exactly 4 years, which, compared to friends from Pestilence, Cynic or Atheist, is still an extremely efficient result. Moreover, compared to their American-Dutch comrades, Sadist's return appeared to be the much more needed and more anticipated one. After a disc like "Lego", it was simply necessary to rehabilitate and apply with a release worthy of this great name. And it happened! With the release of "Sadist" in 2007, the cards were dealt. The Italians coped with the task and returned with great style. What's even more interesting, they did it in the line-up of the previously mentioned crap. 

Self-titled Sadist's album is therefore all that was missing from their last two albums before they broke up - a progress without quirks. The oriental atmosphere returned, the twisted technique, jazziness, great melodies, and again there could be boldly speak about Sadist's music as an equally thrilling and coherent whole. On the other side, there is no things to consider "Sadist" as a plagiarism of "Above The Light" or "Tribe" as well, the fifth album by Italians is a fresh breeze in the best sense of this phrase. Well, most of the riffs have turned towards the late Death (but the "modern" ones are also cool), the sound has become much fleshier (which nicely emphasizes the more brutal fragments), the song structures have moved to much less obvious regions, the keyboards have increased in diversity, the bass captivates with its warm sound, and Trevor's screaming vocals fit the music of Sadist better than on "Crust" (although such a singing formula may be a hard to crack). I will refer yet on ingenuity as it would be quite tactless. It's so interesting that "Sadist" is an lp that absolutely every track can boast a unique patent. Examples include the rushing forward "Tearing Away", the crazy "Hope To Be Deaf", the Egyptian-sounding (merit of sitar) "Excited And Desirous", the mysterious "Embracing The Form Of Life" or the jazzy miniature "Kopto"; all of them, together with the ones not mentioned, are well twisted, and at the same time not overdone and fully in their style. Finally, the band prepared a new version of the instrumental from "Above The Light", ie. "Sadist", which quite nicely winks at the oldest fans. 

As I mentioned at the beginning, the self-titled Sadist's album is one of the best returns of these more famous prog-death names. The Italians managed to strike a balance between their older ideas and those that they had not had before - something that not all the bigger ones were able to deal with as efficiently as the Sadist. The best thing is that by this longplay, the Tommy Talamanca's band has already given up the search for new sounds from radical different genres.

Rating: 9,5/10

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty