Cannibal Corpse - "Kill" (2006)

"Kill" - jakże wymownie Amerykanie z Cannibal Corpse uczcili wydanie swojej dziesiątej płyty! Jest w tym fakcie coś jednak jeszcze bardziej istotnego. Otóż, "Kill" to powrót do grania kanibalowego death metalu z pełnym zaangażowaniem i na zdecydowanie wyższym poziomie niż na poprzednich dwóch albumach. W tzw. międzyczasie w zespole doszło również do poważnych zmian personalnych, tj. z grupą pożegnał się Jack Owen, a na jego miejscu pojawił się ponownie Rob Barett. Nie wspominam o tym rzecz jasna w kwestii przypadku czy wydłużenia wstępu. Bo jednak śmiem wysnuć tezę, jakoby wraz z powrotem Roba do kapeli powrócił - wcale nie taki dawny - żywioł. No i jakby się tak zastanowić to nie byłoby w tym snuciu większej przesady.

Od samego początku do końca Amerykanie prezentują tu wyłącznie to, z czego są znani. Na "Kill" bowiem nie ma niczego wykraczającego poza ramy ich stylu. Dlaczego zatem jest to krążek, który wywiera same pozytywne odczucia w przeciwieństwie do "The Wretched Spawn" oraz "Gore Obsessed"? A no dlatego, że słychać po tym albumie olbrzymią radochę z tworzenia muzyki (niczym u debiutanta) i rozsądek przy czerpaniu z własnej spuścizny - co w efekcie przekłada się na dużą ilość kanibalowych hitów nawiązujących do tych z płyt z lat 90. Przykładem chociażby "Murder Worship", "Barbaric Bludgeonings", "Necrosadistic Warning", "The Time To Kill Is Now" czy "Make Them Suffer". Sporo w nich mielenia, masywności (zasługa dużo bardziej mięsistego brzmienia), maniakalnych wokali Corpsegrindera, wspomnianej pasji oraz koncertowej prostoty - w zasadzie wszystkiego co się wymaga po tej ekipie. Nie ma w tych kawałkach oczywiście wielkiego przełomu, a i znów ich ilość można by delikatnie zredukować (co by materiał miał jeszcze większe pole rażenia), aczkolwiek całości "Kill" słucha się z największą przyjemnością i bez poczucia odfajkowania. O dwóch poprzednich płytach trudno było powiedzieć coś podobnego.

Od czasów "Kill" zaczął się zatem u Cannibal Corpse kolejny owocny etap. Wraz ze swoją dziesiątą płytą Amerykanie bowiem złapali wiatru w żagle oraz zaczęli oni - niemal hurtowo - tworzyć death metalową muzykę na podobnie bardzo wysokim poziomie i której wielka ilość zmian...nie była szczególnie potrzebna! Słychać to bardzo wyraźnie na "Kill", ale również i na następnych.

[English version]

"Kill" - how eloquently Americans from Cannibal Corpse celebrated the release of their tenth album! There is, however, something even more important to this fact. Well, "Kill" is a return to playing cannibalistic death metal with full commitment and on a much higher level than on the previous two albums. In the so-called meanwhile, the band also had serious line-up changes, i.e. Jack Owen left the group, and Rob Barett reappeared in place of guitarist. I am not mentioning it, of course, in the case of accident or the extension of admission. Because I dare to advocate that with Rob's return to the band, the - not so old - fire returned to the band. And if you think about it, it wouldn't be too much of an exaggeration. 

From start to finish, Americans only present what they are known for. There is nothing on "Kill" that goes beyond their style. So why is it an album that has only positive feelings as opposed to "The Wretched Spawn" and "Gore Obsessed"? Well, because after this album you can hear a huge joy in creating music (like a debutants) and common sense in creating this music in their own legacy - which in turn comes into a large number of cannibalistic hits referring to those from the 90s albums. Best examples here are: "Murder Worship""Barbaric Bludgeonings""Necrosadistic Warning""The Time To Kill Is Now" or "Make Them Suffer". They have a lot of grinding, massiveness (by a much fleshier sound), manic Corpsegrinder vocals, the aforementioned passion and concert simplicity - basically everything that is required from this band. Of course, there is no big breakthrough in these tracks, and again their number could be slightly reduced (which would make the material even more effective), although the whole "Kill" is listened to with the greatest pleasure and without the feeling of ticking off. Something like that was very difficult to say about the two previous albums. 

From the times of "Kill", another resultful period began in Cannibal Corpse discography. With their tenth album, the Americans caught the wind in their sails and they started - almost in bulk - to create death metal music at a similarly very high level and which a great number of changes...that were not particularly needed! This can be heard very clearly on "Kill", but also on their next ones.

Rating: 8,5/10

Komentarze

  1. Kilka luźnych myśli
    1) Gdziekolwiek się pojawił Rob Barrett, to kapela w której grał odnosiła od razu monumentalny sukces, nawet jeśli on sam mało pisał utworów i raczej słabsze. Wynika to chyba z faktu, że koleś jest swojakiem i budująco wpływa na atmosferę w zespołach w których był. Czy to Malevolent, czy Kanibale to podkreślali w wywiadach
    2) Kill to taki swoisty "drugi" debiut Kanibali, w tym sensie że ich kariera złapała drugiego wiatru w żagle.Pokolenie X miało swój Tomb of the Mutilated, to milenialsi mają Kill. W epoce kiedy internet się na dobre rozkręcał łatwo było znaleźć klipy kanibali w dobrej jakości na blogach (które też leciały na mtv o dziwo). Okładka bez gore pewnie też zachęcała świeżaków do kupienia. Od tamtej pory CC też nie robiło brutalnych okładek
    3) Na pewno jestem subiektywny, bo to jedna z pierwszych płyt CC jaką poznałem, ale każdy utwór tutaj, nawet najgorszy ma coś dobrego do zaoferowania.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty