Meshuggah - "Nothing" (2002)

Pierwszy album Meshuggah nagrany na ośmiostrunowych gitarach okazał się być nieco oszukany, ponieważ na owym "Nothing" użyto...siódemek, tylko że z obniżonym strojeniem tak, by imitować styl ósemkowy. Poza tą kąśliwą uwagą, to jednak i tak nic co mogłoby się kwalifikować na wadę, zważywszy na poziom, na jaki się tutaj ci Szwedzi wspięli. Bo pomimo ponownego braku basisty w składzie (partie te nagrywał dodatkowo Fredrik Thordendal), tym djentowym wizjonerom udało się stworzyć w 2002 roku jeden ze swoich najlepszych albumów w karierze. I to w takim stopniu, że właściwie nie jest tu potrzebny żaden rozbudowany wstęp, by oddać pełnię klasy "Nothing".

Podobnie jak na "Chaosphere", "Nothing" nie przynosi wielkich zmian, a skupia się na szlifowaniu swojego stylu do perfekcji. No doobra, tym razem, z całego zestawienia odpadły nu-metalowe wtręty, ale tak ogólnie, Jens Kidman oraz reszta ekipy postanowili przede wszystkim pozostać przy czysto djentowych brzmieniach, czyli zdecydowali się zwiększyć ciężar oraz matematyczne szaleństwa, bez naruszania sedna tego stylu. Owszem, sound i stopień zakręcenia już na wcześniejszych nagraniach był bardzo masywny, aleee to jak Szwedzi pociągnęli te pomysły dalej na "Nothing" wprawia w osłupienie, że dało się tę formułę rozwinąć jeszcze bardziej. Brzmienie bowiem kruszy tu ściany niczym monster truck samochody osobowe - na tyle jest bezlitosne. Oczywiście, nie samą produkcją "Nothing" stoi. Świetnie wypadają przede wszystkim same kompozycje, pełne groove'u, poszatkowanych riffów, schizolskich solówek, progresywnych rozwinięć, rozwrzeszczanych wokali Jensa i nerwowego klimatu, czego przykładem chociażby "Perpetual Black Second", "Rational Gaze", "Organic Shadows", "Closed Eye Visuals" czy "Glints Collide", które wchodzą jak rozgrzany nóż w masło mimo swojej hermetyczności. Nie muszę chyba więc mówić, że ich poziom przewyższa kompozycje z poprzednich albumów! Troszkę inaczej prezentuje się końcówka albumu (tj. "Spasm" i "Obsidian"), gdzie znalazło się więcej miejsca na pokręconą atmosferę. Na szczęście, ją odbiera się równie znakomicie co pozostałe utwory, bo nie odbiega ona od djentowych rejonów jak i sensownie daje chwilę wytchnienia...by wcisnąć replay!

"Nothing" zatem doskonale zbiera wszystko co najlepsze z "Destroy, Erase, Improve" i "Chaosphere", a przy tym oferuje inny, ale równie ciekawy zamysł na groove i progresywne smaczki - tak by nie było powtarzalnie. Co najciekawsze, na tym ewolucja stylu Meshuggah się nie zakończyła. "Nothing" otworzył bowiem wrota na kolejny rozwój tej ekipy, o którym szerzej w następnych reckach.

[English version]

Meshuggah's first album, recorded on eight-string guitars, turned out to be a bit cheated, because the "Nothing" used...sevens, but with a lowered tuning to imitate the eighth style. Apart from this biting remark, there is still nothing (hehe) that could qualify as a defect, given the level these Swedes have climbed here. Because despite the lack of a bassist in the line-up (these parts were additionally recorded by Fredrik Thordendal), these djent visionaries managed to create in 2002 one of their best albums in their career. And to such an extent that, in fact, no extensive introduction is needed to reflect the fullness of the "Nothing" class.

Similar to "Chaosphere", "Nothing" doesn't bring big changes, but focuses on polishing its style to perfection. Okay, this time, the nu-metal interjections were eliminated from the whole set-up, but overall, Jens Kidman and the rest of the band decided to mostly stick to pure djent sounds, i.e. decided to increase the heaviness and math madness without breaking the essence of their style. Ironically, however, there is quite a surprise here! Yeees, the sound and technical madness on previous recordings were very massive, but what the Swedes achieved on "Nothing" is astonishing that this formula could be developed even further. The sound crumbles the walls here like monster trucks crush passenger cars - that's how ruthless it is. Of course, the production of "Nothing" is not that all what this album has to offer. The compositions themselves is another great topic, i.e. full of groove, shredded riffs, schizo solos, progressive extensions, Jens's screaming vocals and a nervous climate, for example, exemplified by "Perpetual Black Second", "Rational Gaze", "Organic Shadows", "Closed Eye Visuals" or "Glints Collide", which fall like a knife through butter despite their hermetic character. Needless to say, the level of these songs exceed the compositions from previous albums! The end of the album looks a bit different (i.e. "Spasm" and "Obsidian"), where there is more place for a twisted atmosphere. Fortunately, it's perceived as well as the other songs, because it does not deviate from the djent areas and sensibly gives a moment of respite...to press the replay!

Therefore, "Nothing" perfectly combines the best parts of "Destroy, Erase, Improve" and "Chaosphere", and at the same time offers a different, but equally interesting idea for grooviness and progressive patterns - so that it would not be repetitive. Most interestingly, the evolution of Meshuggah's style did not end there. "Nothing" opened the direction to the next progress of this band, which was discussed more in the next reviews.

Rating: 10/10

Komentarze

  1. nigdy nie zrozumiem dlaczego nagrali ten album dwa razy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, na oryginalnej wersji już wszystko było w punkt.

      Usuń
    2. bo Nothing z 2006 to nagrany na ósemkach i z automatem perkusyjnym, który był już wykorzystany na Catch Thirtythree z 2005. Na tych dwóch płytach Tomas nie grał, tylko wpisał bębny w program. Z resztą kilkukrotnie o tym mówił, to experyment nic ponad to.

      Usuń
  2. Maczuga na każdej płycie brzęczy tak samo

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty