Testament - "Practice What You Preach" (1989)
We wczesnych latach działalności, Testament dość szybko podgonił swoich nieco starszych i bardziej hype'owanych kolegów z wielkiej czwórki ilością wydawanych płyt. W rok po debiucie ukazał się bowiem "The New Order", zaś już w 1989 krążek nr 3 - "Practice What You Preach". Pytanie zasadnicze, czy szła za tym jakość? No cóż, i tak i nie. Tak, bo zwiększając częstotliwość wydawania płyt ci Amerykanie byli w stanie utrzymać zadowalający poziom muzyczny i odnosili coraz większe sukcesy komercyjne. Nie, bo od wydania "The New Order" do czasu pierwszego rozłamu, kwintet nie dokonywał większych przełomów i - w większości - jedynie przesuwał granice w kierunku większej przystępności. "Practice What You Preach" właśnie jako pierwszy w dyskografii tych Amerykanów zaczął wykazywać tego typu symptomy.
Co nie znaczy, że stworzyło to barierę nie do przebrnięcia. Na "Practice What You Preach" da się niby odczuć lekkie spuszczenie z tonu, częstsze heavy metalowe naleciałości i dużo większy nacisk na średnie tempa, aczkolwiek nie są to rzeczy, które rozbijają spójność stylu Testament czy elementy drastycznie osłabiające materiał na tle "The New Order". W porównaniu do dwójki, "Practice..." jest bardziej piosenkowy, niekiedy nawet zaskakująco wyluzowany (vide: "Perilous Nation"), a także jeszcze śmielej przesuwa melodyjność kosztem czysto thrash metalowej łupanki. W normalnej sytuacji rzekłoby się, że zespół - po prostu - zaczął wymiękać i przesadnie załagodził brzmienie, ale...absolutnie nie w przypadku tej płyty! Choć nie jest to tak samo wysoki poziom co na "The New Order", a w środku albumu niestety wkrada się trochę monotonii, trzeci longplay Erica Petersona i spółki bardzo dobrze kontynuuje patenty z poprzedniczki i nienagannie dopuszcza większą melodyjność. Potwierdzają to chociażby czadowe "Time Is Coming", "Nightmare (Coming Back To You)", tytułowiec czy "Envy Life", ale również pierwsza ballada w historii zespołu zatytułowana - a jakże by inaczej! - "The Ballad", która od spokojnego wstępu doskonale nabiera rozpędu do żywiołowego punktu kulminacyjnego.
Poza wspomnianym tylko dobrym środkiem, pewną zagwozdką jest zaś wieńczący album instrumental - "Confusion Fusion". I nie to, że wypada jakoś źle, bo naprawdę trudno przy nim jojczyć. Sęk w tym, że sprawia on wrażenie pozbawionego wokali na siłę - tak jakby wycięto z niego śpiew dla samej idei poszczycenia się instrumentalem. Na szczęście, na tych detalach kończą się (moje) uwagi co do "Practice What You Preach". Ba, trzeba jeszcze dodać, że zespół świetnie spisał się jeśli chodzi o produkcję. Ta jest czytelniejsza i ma więcej mięcha, co w efekcie przełożyło się na jeszcze większą soczystość z gitar i perkusji, wyraźniej zaznaczony bas Grega Christiana oraz lepiej wyeksponowany wokal Chucka Billy'ego. O samej formie muzyków nie ma co się szerzej rozwodzić - tutaj nikt nie dał plamy i kwintetowi udało się utrzymać satysfacjonujący poziom, mimo delikatnej obniżki kompozycyjnej.
"Practice What You Preach" wprawdzie nie wpisał się w słynny syndrom trzeciej płyty w takim stopniu co trzecie albumy Metalliki, Slayer czy nawet Anthrax, aczkolwiek udało mu się zachować jakość bliską wcześniejszych wydawnictw. Na "Practice..." grupa Erica Petersona bowiem całkiem sensownie rozszerzyła swoją charakterystyczną, thrash metalową estetykę o większą melodyjność, a przy tym doskonale objawiła talent do pisania wolniejszych, balladowych kawałków. W końcu, nie przechodzi tu przez myśl nic co mogłoby wskazywać na przysłowiowe sprzedanie się.
Ocena: 8/10
[English version]
In the early years of activity, Testament quickly caught up their slightly older and more hyped friends from the Big Four with the amount of released records. A year after the debut, "The New Order" was released, and already in 1989, the album no. 3 - "Practice What You Preach". Did it affect the quality? Well, yes and no. Yes, because by increasing the frequency of releasing records, these Americans maintained a satisfactory musical level and were becoming more and more commercially successful. No, because from the release of "The New Order" until the first line-up change, the quintet did not make major breakthroughs and - for the most part - only pushed their music towards commercial successes. "Practice What You Preach" was the first in the discography of these Americans to show such symptoms.
Which does not mean that it created an insurmountable barrier. On "Practice What You Preach" you can feel a slight downing a notch, more frequent heavy metal accretions and much more emphasis on medium tempos, although these are not things that break the coherence of the Testament style or elements that drastically weaken the material in the context of "The New Order". Compared to the previous album, "Practice..." is more catchy and simple (vide: "Perilous Nation"), and has more melodiousness at the expense of pure thrash metal aggressiveness. In a normal situation, one would say that the band - simply - began to soften and softened the sound excessively, but...absolutely not in the case of this album! Although it's not the same high level as on "The New Order", and in the middle of the album, unfortunately, a bit of monotony appears in, the third lp of Eric Peterson and co. very well continues the ideas of its predecessor and impeccably allows for more melodiousness. This is confirmed by the awesome "Time Is Coming", "Nightmare (Coming Back To You)", the title track or "Envy Life", but also by the first ballad in the history of the band entitled - and coincidentally! - "The Ballad", which from a calm intro perfectly gains momentum to an exuberant climax.
Apart from the only good tracks in the middle of the album, a certain problem is the instrumental song at the end - "Confusion Fusion". And it's not that it's somehow bad, because it's really hard to criticize it. The problem is that it gives the impression of being deprived of vocals without reason - as if the singing was accidentally cut out of it. Fortunately, these details end here. Well, it must be added that the band made a really great production. This one is clearer and has more fleshy, which in turn came into even more heaviness from the guitars and drums, more clearly marked Greg Christian's bass and better exposed Chuck Billy's vocals. Also, there is nothing more to say about the form of the musicians - here no one got it wrong and the quintet maintained a satisfactory level, despite a slight decrease in compositions.
"Practice What You Preach" admittedly did not fit into the famous third album syndrome to the same extent as the third albums of Metallica, Slayer or even Anthrax, although it has pretty good quality close to Testament's earlier releases. On "Practice...", Eric Peterson's group quite sensibly extended their characteristic thrash metal style with more melodiousness, and at the same time perfectly revealed a talent for writing slower, balladic songs. After all, nothing comes to mind here that could indicate the sell-out.
Rating: 8/10
hellalujah :::
OdpowiedzUsuńCzas za Vader
BOLT THROWER ktoś recenzuje?
OdpowiedzUsuńNa razie oba muszą poczekać, co nie znaczy, że się nie pojawią ;)
OdpowiedzUsuń